poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział XXVIII - Zadanie egzorcysty


                Cienki sierp księżyce rzucał bladą poświatę na granatowe sklepienie. Nieliczne gwiazdy, które nie znikły w jego blasku, mieniły się do mnie, jakby szydząc, śmiejąc się bezczelnie. Westchnęłam. Moje zimne dłonie drżały, oddech nie mógł przedostać się przez zaciśnięte gardło. Oparte o parapet łokcie ścierpły, jednak wciąż nie ruszałam się z miejsca. 
                Deidara i Sasori są w drodze – tak przed godziną zaczął zebranie Lider – wszyscy oprócz Seon, Konan i Tobiego macie udać się na wyznaczona pozycje i strzec wejścia do siedziby. Nawet komar ma się nie prześlizgnąć.
                Od tego czasu, hałaśliwa dotąd siedziba, stała się cichym i ziejącym pustką budynkiem. 
Spojrzałam na niewielki zegarek - jeszcze dwadzieścia minut.
                Zamknęłam okno i omiotłam wzrokiem pokój. Myśli, że moja technika została ukończona i najprawdopodobniej pieczętowanie się powiedzie, wcale mnie nie uspokoiły. Objęłam dłońmi ramiona, mimo ciepłego swetra moja skóra była zimna jak lód. 
                Usłyszałam ciche pukanie. Posłałam do drzwi odrobinę energii sprawiając, że rozwarły się na oścież. 
W progu stała Konan.
                - Już są – oznajmiła – chodź.
                Niewiele myśląc ruszyłam za nią. Czarne poły płaszcza powiewały przy każdym ruchu kobiety, lekkie kroki były niedosłyszalne dla ucha zwykłego śmiertelnika. Gdyby nie gładka podłoga zapewne potykałabym się co chwilę. Zdenerwowanie, które z trudem tłumiłam, było widoczne w każdym moim koślawym, sztywnym geście. Nie wiem jakim cudem mogłam swobodnie oddychać. 
                Gdy wkroczyłam do sali pieczętowania, pierwszym co przykuło moją uwagę było ciało ułożone w kręgu, który wcześniej narysowałam. W pomieszczeniu nie było nikogo oprócz Lidera i Konan. 
- Mam zostać? - zapytał.
- Nie – usłyszałam swój lekko zachrypnięty głos.
                Skupiłam wzrok na rudowłosym chłopaku, który nieprzytomny leżał wśród skomplikowanych formuł, wykaligrafowanych kredą na ziemi. Jego regularne rysy i młoda, przystojna twarz emanowały spokojem. Nie mógł być wiele młodszy ode mnie.
                Cichy trzask drzwi, uświadomił mi, że zostałam sama w pomieszczeniu. Czas zabrać się do pracy.
***
                Pogrążone w głębokim, wymuszonym śnie oblicze chłopca przepełniało mnie... współczuciem?
Zabijanie przeciwnika, który czyha na twoje życie to zupełnie coś innego, niż wykańczanie, zdawało by się niewinnej istoty. 
                Wzięłam głęboki oddech i odrzuciłam ponure myśli na samo dno świadomości. 
Skupiając energię w opuszkach palców dotknęłam czoła rudowłosego chłopaka. Przedzierając się przez gąszcze wspomnień i odczuć dotarłam w końcu do uśpionego źródła, które czując oddziaływanie mojej mocy, zaczęło się budzić. 
Przeraźliwy ryk wypełnił moje myśli. Lekko zmarszczyłam brwi.
                W mojej głowie pojawił się biały pokój, nie ograniczona ścianami, bezbarwna przestrzeń. Harmonie czystej bieli zaburzały dwie postacie
Ja oraz Jinchuuriki - Sabaku no Gaara. Chłopak stał z zamkniętymi oczami, bez słowa pozwalając się opleść stalowym łańcuchami. Zaciskałam w dłoniach końcówki metalowego sznura. Bestia na powrót zawarczała, jednak szybka i ogromna fala energii oplotła go, uciszając skutecznie. Opadł na kolana. Otworzył oczy, które pozbawione były tęczówek. 
                Uderzenie potężnej mocy prawie zwaliło mnie z nóg. Bestia broniła się przed opuszczeniem bezpiecznego naczynia. 
                Na moje życzenie ciężkie kajdany wystrzeliły ze niewidzialnych ścian pomieszczenia oplatając przeguby chłopaka. 
W następnej chwili stałam tuż przed nim. Pokryta ogromną ilością energii dłoń wsunęła się w ciało Gaary, łapiąc niematerialne źródło energii. Syknęłam z bólu i powstrzymałam się od cofnięcia ręki. 
                Skupiłam się i otworzyłam oczy. Pomieszczenie rozwiało się, a moja dłoń opierała się o klatkę piersiową chłopca. Czułam jeszcze słabe bicie serca. 
Dłoń szybko otoczyła lekka poświata. Chakra Bijju. 
                Drugą rękę wyciągnęłam w stronę posągu i zacisnęłam ja w pięść. Zamknęłam oczy. Chakra przepłynęła z jednej ręki do drugiej. Głęboki oddech.
Rozluźniłam dłoń i wyprostowałam palce. Strumień energii bestii był tak mocny, że ledwo utrzymywałam rękę w górze. 
                Cały czas ogromne ilości mojej mocy sprawiały, że chakra bijju bez oporu opuszczała ciało chłopaka. 
                Pomieszczenie wypełniły mocne podmuchy wiatru. Drobne kamyczki zawirowały nad podłożem. 
                Energia opuszczała mnie w niesamowicie szybkim tempie. Poczułam dreszcz niepokoju. Zacisnęłam powieki i oczyściłam umysł ze zbędnych myśli.  
***
                Minął kwadrans. Moc bijju była na wykończeniu. Z końcem zabiegu jego opór stał się większy, więc musiałam wkładać więcej siły w pieczętowanie.
Mięśnie ramion zdrętwiały z wysiłku, a ja miałam obawy, czy po zużyciu tak ogromnej energii będę w stanie choć kiwnąć palcem. 
                Moja klatka piersiowa regularnie unosiła się i opadała w małych odstępach czasu. Jeszcze chwilę. Wzmocniłam przepływ energii. Bijju stał się coraz bardziej zdesperowany. Nie mając wyboru zamknęłam oczy skupiłam się i uderzyłam w niego potężną ilością mocy. 
                Poczułam jak skóra na ramieniu pali mnie żywym ogniem. Wzięłam głęboki oddech i zatrzymałam powietrze w płucach. Wypuszczając je powoli, skupiałam się na regularnym uwalnianiu energii. Opór bestii zelżał, a po kilku następnych minutach zmalał całkowicie.
                Serce pod moją ręką zamarło. Nie wyczuwałam nawet najmniejszego skurczu.
Z cichym jękiem opuściłam rękę. Oddychałam szybko i nierówno. Położyłam się na zimnej ziemi i wyciągnęłam ręce na boki. 
                Udało się. 
                Przesunęłam rękę na podbrzusze i zaczęłam powoli rozpinać guziki koszuli. Usiadłam ściągając z siebie prawy rękaw. Tak jak się spodziewałam nadgarstek pokrywały znaki tatuażu, który teraz z małego herbu Zakonu przemienił się w plątaninie archaicznych znaków, które ciągnęły się do połowy ramienia.
                Tak zwane tatuaże z zapieczętowaną rezerwą mocy uwalniają się, gdy egzorcysta straci swój „standardowy” poziom. Gdy tatuaż przeciągnie się przez ramie, obojczyk i klatkę piersiową, i dotrze do serca, wtedy organizm egzorcysty ulega przeciążeniu, które może doprowadzić nawet do śmierci. 
                Zapięłam koszulę, zastanawiając się, czy przy następnej bestii dam radę dokończyć technikę. Nigdy mój tatuaż nie doszedł do łokcia, a teraz tak ogromne przeciążenie sprawiło, że ledwo mogłam się podnieść.
                Wstałam chwiejnie na nogi i walcząc z ogromnym pragnieniem położenia się na posadzce, ruszyłam do drzwi. Moje mięśnie od razu się zbuntowały i musiałam przystanąć.
- Skończyłaś? - zabrzmiał w moim umyśle głos Lidera.
- Tak – odwróciłam głowę i spojrzałam na jedyne oko w posągu, które było otwarte. Pozostałe osiem dalej pozostawały zamknięte.
- Doskonale, możesz odpocząć.
- Dzięki, Liderze – wymamrotałam kontynuując mój męczeński marsz. 
                Przy drzwiach oparłam się o ścianę, robiąc sobie krótki postój i obserwując przy tym ciekawe widowisko, które zafundował mi Pain, pokazując jak posąg znika pogrążając się w podłożu.
                Po kilku minutach ruszyłam dalej. Suchość w gardle sprawiała, że oddałabym wszystko za łyk wody. Palące ramię i organizm, który na każdym kroku dawał mi odczuć jak bardzo mnie nienawidzi, doprowadzały mnie do szału. 
                Gdybym teraz musiała użyć choć odrobinę energii zapewne zrzygałabym się z wysiłku.  
Cudem przeszłam przez połowę korytarza odliczając w myślach kroki, które pozostały do mojego pokoju. 
- Pomóc ci?
Słysząc ten głos poczułam, jak całe moje ciało drętwieje ze strachu. 
- Zmęczyłaś się, Seon – zza moich pleców wyłoniła się znienawidzona postać.
- Madara – warknęłam – czego chcesz?
                Starałam nie okazywać się wyczerpania, które tak bardzo mnie przytłaczało. 
- Nic specjalnego – podszedł i subtelnie ujął mój podbródek. - Po prostu wydało mi się, że potrzebujesz pomocy – mruknął.
- Jak widać nie potrzebuje – powiedziałam i wkładając resztkę wysiłku w najbardziej naturalny ruch, na jaki mogłam się zdobyć, spróbowałam go ominąć.
Kolana się pode mną ugięły i wpadłam wprost w ramiona zadowolonego Uchihy.  
                - Mmm – mruknął przyciągając mnie do siebie – nie masz już ani krzty siły.
- Puść mnie – jęknęłam opierając czoło o jego tors. Zmęczenie zdawało się paraliżować moje mięśnie. 
- Ale mamy taką dobrą okazję – przemówił gładząc mnie po włosach.
- Puść mnie – powtórzyłam słabo. Z ogromnym wysiłkiem podniosłam ręce i oparłam je o klatkę piersiową Madary. Spróbowałam go odepchnąć, jednak nie potrafiłam tego nawet w normalnym stanie, a co dopiero teraz. Uchiha z uśmiechem obserwował moje wysiłki. 
                - Chodź – mruknął, łapiąc mnie za łokieć i ciągnąc za sobą. 
- Nie – spróbowałam się wyrwać, jednak brunet mocnej złapał mnie za ramię powodując, nowe fale bólu, które zalały moje mięśnie. Jęknęłam cicho.
- Radzę ci, bądź grzeczna – wysyczał, lekko zdenerwowany.
- Powiedziałam, nie! - resztkami sił wyrwałam ramię z jego uścisku i odsunęłam się kilka kroków w tył. Oparłam plecy o zimną ścianę i spojrzałam na zaskoczonego Madarę. Jego twarz wykrzywił niezadowolony grymas. 
                - Po co się tak opierasz? - zapytał podchodząc bliżej i obejmując dłonią moją szyję. 
- A dlaczego ty to robisz? - odpowiedziałam pytaniem. Uchiha wydał się być lekko zaskoczony.
- Dlaczego? A co mam innego robić w tej nudnej siedzibie? Wiesz, Seon, jesteś tak samo nudna i nieciekawa, ale jakoś zrobiłaś z Itachiego głupka, który gotów jest dla ciebie na wszystko. Zastanawiam się jak? Czy może pod tą całkiem niezłą, niewinną twarzyczką kryje się coś intrygującego? 
                - Co ty pierdolisz? - szepnęłam. Moje siły były na wyczerpaniu, a powieki ledwo utrzymywał się w górze. 
- Hej, nie mdlej mi tu – mruknął. Jego noga wsunęła się między moje kolana, a usta delikatnie musnęły moje wargi.
- Może to cię obudzi – pocałował mnie mocno i namiętnie, wplatając palce w moje włosy i przyciągając mnie bliżej. 
                Nie miałam siły protestować. Byłam na skraju omdlenia, moje ciało odmawiało posłuszeństwa, a każdy mięsień z osobna dopominał się odpoczynku. 
Nagle Madara przerwał i spojrzał w bok.
- Przyszedłeś popatrzeć? - warknął ze złością.
- Nie ma na co – rozległ się znajomy głos Lidera – jesteś ponad trzy razy starszy ode mnie, a zachowujesz się jak kompletny gnojek. Zostaw ją, Itachi i reszta są już w drodze - słyszałam rudego jakby z oddali.
- Mam to gdzieś. Od kiedy pozwoliłem ci mówić, co mam robić?! Ona jest w mojej organizacji i należy do mnie...
***
                - Ona właśnie zemdlała, jakbyś nie spostrzegł – odezwał się spokojnie Pain.
- Kurwa – rzucił Madara puszczając bezwładną dziewczynę, która zsunęła się na ziemię - bezużyteczna dziwka.
- Uspokój się – rudy zrobił krótką pauzę. Po chwili na korytarzu pojawiła się Ayumi, jak zwykle odziana w biały kitel.
                - Zajmij się nią – zarządził Pain.
Medyczka z niechęcią spojrzała na nieprzytomną brunetkę.
- Mogę z nią zrobić co zechce? - spytała, a Lider cicho westchnął.
- Masz ją wyleczyć, a nie prowadzić na niej eksperymenty.
- Cóż jest całkiem ciekawym okazem – odparła blondynka podchodząc do Seon. Pochyliła się nad dziewczyną i objęła dłonią jej nadgarstek.
                - Niedobrze – mruknęła z nutką zadowolenia. Wstała i nie wypuszczając z ręki przegubu egzorcystki, zniknęła w chmurze białego dymu. 
                - Mam nadzieje, że zdechnie – mruknął Madara ruszając w stronę gabinetu.
Pain westchnął.
- Pracujemy razem tyle lat, a ja dalej cię nie rozumiem. Raz wydajesz się być inteligentny i wyrachowany, a innym razem zachowujesz się jak bezmózgi palant.
- Mówiłem ci, żebyś uważał na słowa. Poza tym to nie twój biznes. 
- Racja, tylko przypominam ci, że twoje moce w pełni jeszcze nie wróciły, więc nie wkurzaj Itachiego w najbliższym czasie.
- Nic mu nie powie, jest albo zbyt dumna, albo po prostu głupia – oznajmił z satysfakcją starszy Uchiha. 
- Obstawiał bym jedno i drugie – mruknął Pain wchodząc do gabinetu za Madarą – pamiętaj tylko, że dziś spisała się świetnie, więc będzie raczej użyteczna.
                - Tak, jasne – westchnął brunet siadając w fotelu. Przycisnął palce do skroni – męczący jest ten dzień. Człowiek chce się zabawić, a tu nici. 
- I mówi to ten, który od rana nie kiwnął palcem.
- Coś mi się wydaje, że na za dużo sobie powalasz.
                - Wybacz, Liderze – zreflektował się Pain przeczesując palcami włosy. Opadł na fotel i westchnął, zastanawiając, ile jeszcze będzie musiał użerać się z niedojrzałym szefem, sadystyczną medyczką, egzorcystką, która przewróciła dotychczasowy porządek organizacji do góry nogami, oraz resztą tych popaprańców.  
*******
Ha, wena wróciła, spadając na mnie jak grom z jasnego nieba. Czy jakoś tak... W każdym razie owocem owego natchnienia jest ten oto rozdział, który zapewne pomógł Wam w walce z bezsennością. Początek jest nudny jak falki z olejem, ale trzeba było w końcu zacząć pisać do rzeczy, a nie serwować Wam tylko sceny Seon x Itachi ;) Oczywiście wcale nie twierdzę, że takich scen już nie będzie. Będą, ku Waszej uciesze, bądź rozczarowaniu. 
Być może oprócz licznych ekscesów z moim udziałem, przyczyną powrotu weny jest książka Trudi Canavan " Uczennica maga" czy jakoś tak.
A teraz info dla informowanych ;)
Nie powiadamiam już w komentarzach na blogach, więc jeżeli możecie zostawcie pod tym postem albo w księdze gość swój numer GG. No chyba, że boicie się Black ;)
Spostrzegawczy zapewne już zauważyli, że z nicku zniknął wyraz Cat, przyczyną tej zmiany jest śmiertelna obraza autorki na wszystkie koty. Będziecie zdrowsi, jeżeli moje wyjaśnienia skończą się tutaj ;)
Pozdrawiam <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz