poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział XVIII - Tamto spojrzenie

Dawno nie było dedykacji, więc nadrabiam to teraz ;) Dedyk dla (kolejność przypadkowa): Kimagure, Chicki, Foxy, Silje, Kashi, Kaori, Chibi (thx za szablon:*), Magic, Kikyo, Nestili12, Myszo9, Iskry, Shadow, Tally Mei, Yzabeli, Caroliny, Ayame.  W ogóle dla wszystki ( jak kogoś nie wymieniłam wielkie gomen ;)
Dzięki, że czytacie te moje wypociny ;**

************
Obudziłam się koło północy. Cholera, jestem kompletnie przestawiona. Chodzę spać w południe, wstaję o północy. Zsunęłam się z materaca, zastanawiając się gdzie podział się Itachi.
Zresztą nieważne, skarciłam się w myślach, co on cię obchodzi.
***
Co by tu zrobić? Zegarek wskazywał drugą w nocy, a ja chodziłam w kółko po pokoju usilnie rozmyślając jak wyrwać się ze szponów nudy. Może poker? Nie, jakoś nie mam nastroju. Ale siedzieć tu jak ostatni debil też nie ma sensu. Odsunęłam drzwi i wyszłam na korytarz. Postanowiłam zrobić sobie dłuższy spacer. Przyda mi się kilka chwil na świeżym powietrzu. Zwłaszcza teraz kiedy potrzebuję pobyć sama w ciszy i spokoju. Poukładać wszytko w głowie, oczyścić myśli, rozważyć ostatnie wydarzenia.
Sama już nie wiem co chciałam zrobić. Jedna mała, tragiczna w skutkach kłótnia doszczętnie zrujnowała moje doskonałe samopoczucie. Zawsze miałam dobre relacje z Itachim i czułam się ... szczęśliwa? Nie musiałam martwić się o wiele spraw. Zawsze mogłam... Czy bycie przy nim uczyniło mnie tak szczęśliwą? Nie, zacisnęłam powieki próbując oderwać się od natrętnych myśli. To nie to.
Pewnie czułam się tak dlatego, że po przyjęciu propozycji Akatsuki po raz pierwszy w życiu poczułam całkowitą, nieograniczoną wolność i swobodę. Ta organizacja znacznie różniła się od Zakonu, który zachowywał swoje skostniałe, czasem wręcz absurdalne zasady. W Akatsuki jest inaczej. Owszem są przepisy, jest Lider, który twardo stąpa po ziemi i trzyma tą organizację szaleńców w ryzach, ale tu jest swoboda jakiej nigdy nie zaznałam w Zakonie. Może dlatego, że poniekąd Aka składa się z samych przestępców, których moralność została dawno zakopana wraz z jej zasadami. Oni – członkowie Brzasku kierowali się własnymi chęciami, żądzami. Mieli swoje poczucie moralności, chcieli wolności i ją dostali. A ja? W Zakonie  moje wybryki był surowo karane. Każdy patrzył na mnie jak na odmieńca, który nie przestrzega zasad, żyje własnym życiem i nie jest całkowicie oddany swojej organizacji. Nie umiałam znaleźć się w zespole, w którym początkowo pracowałam. Nie rozumiałam tych ludzi, zresztą dalej nie rozumiem. Tylko Shin podzielał moje poglądy, a także mój Mentor. Jadnak jego po zakończeniu nauki widywałam nie częściej niż kilka razy do roku. Mistrz otrzymał status Niezależnego Egzorcysty, który ja także bardzo pragnęłam osiągnąć, choć tylko nieliczni dostąpili tego zaszczytu. Niezależni mogli robić wszystko co im się podobało. Nie musieli wypełniać misji, bronić światów, odsyłać dusz. Jednak, żeby uzyskać ten status trzeba było spełnić surowe warunki. Poza tym Niezależnych jest tylko garstka. Nie wiedzieć czemu, nawet ci co mogą ubiegać się o ten tytuł nie chcą tego i nadal służą Zakonowi wykonując powierzone zadania.
Zamyślona nie zauważyłam nawet, że przeszłam spory kawał drogi. Jednak nie zwracając na to większej uwagi pogrążyłam się we wspomnieniach.
Gdy Najwyższa stwierdziła, że nie nadaje się do pracy zespołowej, wysłała mnie na Ziemię, abym strzegła Starego Kontynentu. Już wtedy byłam wystarczająco silna by zająć to stanowisko. Chociaż miałam tylko szesnaście lat i wielu starszych egzorcystów, którymi dowodziłam często wyrażało niechęć wobec mnie. Na początku najczęściej doprowadzałam ich do porządku pięściami, bądź przydzielałam im wyjątkowo paskudne misję.  Jednak później zdałam sobie sprawę jak dziecinnie się zachowuje i przestałam zwracać uwagę na ich opinie. W ogóle przestali mnie obchodzić. Oni jak i cały ten Zakon. Mimo to dalej wypełniałam swoje obowiązki i na przekór siebie nie wyrażałam niechęci wobec mojej macierzystej organizacji.
A potem... uśmiechnęłam się lekko... potem był ten dzień, w którym wylądowałam w tym dziwnym świecie. W samym centrum najgroźniejszej organizacji shinobi – Akatsuki. To było takie nierealne, takie dziwne, że bez wahania zgodziłam się zostać.
Dopiero po podjęciu tej decyzji uświadomiłam sobie, że Zakon może mnie szukać. Jednak jestem tu już przeszło miesiąc i nic. Pewnie mają ważniejsze sprawy na głowie. A może o mnie zupełnie zapomnieli?
- To było by moje marzenie – pomyślałam patrząc w rozgwieżdżone niebo.
***
Cholera, cholera, cholera. Zgubiłam się. No jasna cholera! Czy ja zawsze muszę zabłądzić?! Chodzę już od godziny i nic! Trzeba było iść na spacer dookoła hotelu, a nie w jakieś dziwne uliczki, które często były kręte jak labirynt. Spokojnie, powiedziałam do siebie, trzeba na to zerknąć z góry. Jednym susem wskoczyłam na dach najbliższego domu i rozejrzałam się. Światła! To na pewno centrum. Podchmielona swoim geniuszem ruszyłam przed siebie. Przeskakiwałam z dachu, na dach dziękując wszystkim bóstwom, że budynki były wybudowane gęsto i miały płaskie dachy.
Mogło być koło godziny piątej, gdy stanęłam w centrum Wioski. Dobra! Teraz tylko wystarczy znaleźć drogę do hotelu.
Tylko cholera gdzie on był? Wschód, północ, południe? W którą stronę iść? Kami-sama dlaczego obdarzyłeś mnie tak słabą orientacją w terenie. Chyba nawet komar jest bardziej rozwinięty pod tym względem ode mnie. Po raz kolejny nasunęło mi się pytanie: dlaczego ja?
Postanowiłam robić tak jak zazwyczaj, gdy się gubię – iść przed siebie. Dobra, ale ile można? Pomyślałam przechodząc obok ogromnego parku. Przysiadłam na ławce i zamknęłam oczy usilnie próbując przypomnieć sobie jakiś charakterystyczny punkt wokół hotelu. Zaraz, była tam jakaś wielka restauracja, jak ona się nazywała? „Błękitny łosoś” czy jakoś tak. W każdym razie była to dziwna i lekko kiczowata nazwa. Sama restauracja, z tego co zauważam, była dość popularna wśród...
- Kogo moje oczy widzą? Piękna dziewczyna siedzi samotnie w parku. Może potrzebujesz towarzystwa, skarbie? - podniosłam oczy i zobaczyłam nad sobą czterech rosłych facetów. Wszyscy byli podpici i do tego każdy z nich miał na sobie opaskę ze znakiem Wioski Mgły. Cztery pary przekrwionych oczu patrzyły w moją stronę. Shinobi, cholera, też mi wojownicy. Wstałam nie chcąc patrzeć na nich z dołu.
- No to jak będzie, kotku? Skoczysz z nami na drinka? - jeden wyjątkowo barczysty osobnik o blond włosach i świńskich niebieskich oczkach podszedł bliżej chcąc zmusić mnie do cofnięcia.. Jednak nie ruszyłam się z miejsca, przez co znalazłam się niebezpiecznie blisko blondyna. Do moich nozdrzy dopłyną ohydny smród alkoholu. Nie zastanawiając się dłużej nad metodą likwidacji niechcianych obiektów wybrałam najprostszy egzorcyzm, który najczęściej stosowałam do ogłuszania niegroźnych demonów. Też mi demony, pomyślałam odskakując na ławkę. Zgromadziłam energię w dłoni i ugodziłam nią przeciwnika. Trafiło prosto w serce, a mimo to ta cholera dalej stała. Facet lekko się zachwiał, ale utrzymał na nogach. Cóż, wygląda na to, że czeka mnie dłuższa zabawa, pomyślałam czując jak na usta wypływa mi uśmiech, a ciało zalewa doskonale znana euforia. Co by tu wybrać? Myślałam omijając ciosy przeciwników, którzy mimo iż wydawali się pijani walczyli zaskakująco sprawnie. Postanowiłam ograniczyć się do poziomu, w którym nie będę musiała wypowiadać długich formułek egzorcyzmów. Moje umiejętności pozwalały wykonywać mi egzorcyzmy do poziomu szóstego bez wypowiadania inkantacji. Powyżej szóstego bardziej skomplikowane formuły nie nadawały się do tej sytuacji, gdzie trzeba było działać szybko i sprawnie. A poza tym były bardzo złożone i wymagały skupienie. Teraz musiałam zdać się na szybkie i skuteczne ataki.
Wybrałam rodzaj egzorcyzmu. Złożyłam dłonie razem i cicho wypowiedziałam.
- Poziom1 Egzorcyzm14.
Z moich dłoni wypłynęło szare światło, które ugodziło dwóch napastników. Ci natychmiast osunęli się na kolana. Bez przytomności, w konwulsjach powoli zbliżali się ku śmierci. Mordercza formuła wysysała z nich resztki życia, aż zostały z niego same popioły.
Pozostała dwójka niepewnie rozglądnęła się po parku, jednak duma shinobi nie pozwoliła im uciec. Stanęli do walki składając dłonie w pieczęci. Ognisty smok runą prosto na mnie.
- Poziom2 Egzorcyzm30– mruknęłam wyciągając dłonie przed siebie i wytwarzając ogromną przeźroczystą tarczę, która zachwiała się lekko, ale obroniła mnie przed ogniem. Drugi mężczyzna zaatakował smokiem wodnym powodując, że przed tarczą, przy której wciąż dogrywał ogień wytworzył się gęsty dym. Cholera, niedobrze, pomyślałam krztusząc się ciężkimi oparami.
- Poziom2 Egzorcyzm23.
Mocne uderzenie wiatru skutecznie rozwiało dym. Obróciłam się w poszukiwaniu przeciwników i nagle poczułam lekki ból na policzku. Cholera kunai zadrasnął go lekko. Starłam krew wierzchem dłoni uskakując przed kolejnymi atakami. Jednak moja reakcja znów była za wolna. Jeden kunai ugodził mnie w udo, a drugi przeciął bluzkę raniąc lekko bok. Zaklęłam siarczyście i złożyłam ręce razem. Powietrze wokół mnie zadrgało i zawirowało. Presja jaką wywierała moja wzrastająca energia była ogromna. Shinobi osunęli się na kolana nie mogąc złapać oddechu. Wiatr szarpał moimi ciuchami, plątał włosy i wył wirując wokół mnie. Gdy poczułam, że nagromadziłam wystarczająco energii, wypuściłam ją całą.
- Poziom4 Egzorcyzm 47!
Obszar wokół mnie zalśnił, a oślepiająco białe światło tak szybko jak się pojawiło, zgasło. Rozejrzałam się na dookoła. Dwójka shinobi leżała martwa, oczy uciekły im w głąb czaszki ukazując bezbarwne białka, na twarzach  malował się wyraz przerażenia i dezorientacji.
- Cholera – zaklęłam cicho i  pobiegłam w głąb parku. Nie chciałam zabijać tych kretynów, ale atakując nich podpisałam na siebie wyrok śmierci, więc miałam do wyboru albo ja, albo oni. Przyśpieszyłam nie chcąc narażać się na spotkanie z patrolami. Musiałam oddalić się jak najdalej od miejsca bitwy, które teraz przypominało pobojowisko. Goła ziemia, uschnięte rośliny i czarny okrąg, który był efektem ostatniego egzorcyzmu.
Poczułam się odrobinę bezpieczniej, gdy dotarłam na skraj parku. Przystanęłam opierając się o pobliskie drzewo. Próbowałam uregulować przyśpieszony oddech pochylając się lekko i opierając dłonie na kolanach.
- Miałaś niezłą zabawę, Seon?
Słysząc ten doskonale znany, głęboki głos przesiąknięty chłodem i złością poczułam na plecach zimne dreszcze niepokoju. Podniosłam głowę i wyprostowałam się. Itachi patrzył na mnie z nieukrywaną irytacją. Był cholernie wkurzony, choć próbował to zamaskować.
- Zabawę? O czym ty... - przerwałam, gdy Itachi w mgnieniu oka pojawił się tuż przede mną i z całej siły uderzył otwartą dłonią w pień, obok mojej twarzy. Pojedyncze drobinki kory rozprysnęły się dookoła. Teraz niepokój przerodził się w strach. Zimny, prawdziwy, paraliżując. Itachi nie był zły, był wściekły. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Starałam zachować spokój i nie ukazywać strachu mimo, że poczułam jak kolana się pode mną uginają.
- Seon – zaczął, bynajmniej nie swoim głosem – nie rozumiesz co to znaczy „ nie zwracać na siebie uwagi”? Musiałaś koniecznie zrobić taki burdel?!
- Ale ja...
- Zamknij się! Nie mam zamiaru cię słuchać – Itachi ściągnął rękę z drzewa i zacisnął ją na moim nadgarstku. - Wracamy.
Poszłam za nim, próbując nie dać po sobie poznać jak bardzo przeszkadza mi mocny uścisk dłoni Itachiego. Do tego rany na udzie i brzuchu zaczynały mocniej krwawić. Nie były niebezpieczne, ale sprawiały dużo bólu i dobrze było by je opatrzeć. Gdy zwolniłam kroku poczułam jak Itachi mocniej zaciska rękę na nadgarstku zmuszając mnie do ponownego przyśpieszenia.
Poczułam wtedy przypływ złości. Niby dlaczego on ma prawo mnie tak traktować? Nawet nie wysłuchał tego co mam do powiedzenia!
Zatrzymałam się gwałtownie zmuszając czarnowłosego by się odwrócił. Sam wyraz jego twarzy – ta wściekłość, którą bezskutecznie próbował zamaskować – sprawiła, że cała moja determinacja wypłynęła jak powietrze z pękniętego balonika.
Wzięłam się jednak w garść i powiedziałam.
- Co ci się stało Itachi?! Do cholery, po co się tak denerwujesz?! Nawet nie wiesz co się wydarzyło i od razu...
- Kazałem ci się zamknąć – warknął przerywając mi w połowie zdania. W następnej sekundzie poczułam jak ujmuje pewniej moją rękę i zaraz potem zniknęliśmy w chmurze dymu. Gdy rozchyliłam powieki  i zamrugałam kilka razy, aby pozbyć się mroczków latających przed oczami, spostrzegłam, że jesteśmy w naszym pokoju. 
- Siadaj – powiedział czarnowłosy tonem nieznoszącym sprzeciwu. Brak reakcji z mojej strony spowodował wzrost jego złości. Złapał mnie za ramię i zmusił do opadnięcia na łóżko. Zaraz potem podszedł do swojej torby i wyciągnął z niej apteczkę.
Usiadł przy mnie mówiąc.
- Teraz się zamknij i siedź cicho tak jak siedzisz. Wyjaśnię ci wszystko po kolei.
- Co mi wy... - przerwałam widząc jego spojrzenie.
- Ściągnij bluzkę – wypalił Itachi.
- Co?!
- Jak nie chcesz to ja mogę to zrobić – powiedział zniecierpliwiony - Jak mam niby opatrzeć tą ranę?
- W porządku – powiedziałam ściągając z siebie podkoszulek – tylko trochę dziwnie to zabrzmiało.
Itachi nie skomentował moich słów. Wyciągnął apteczkę z wodą utlenioną i gazą, a także innymi pierdołami, których nazwy nie rozpoznawałam.
- Słuchaj i nie przerywaj – zarządził czarnowłosy przykładając nasączoną gazę do mojej rany. Zapiekło lekko, ale się nie skrzywiłam.
- Mówiłem ci już kiedyś, że jestem za ciebie odpowiedzialny. Nie myśl, że z własnej woli. To zadanie, które powierzył mi Lider. Jak dotąd nie spaprałem żadnej misji, więc ta też nie ma prawa skończyć się porażką – mówił nie przerywając pracy.
- Dziś popełniłaś kilka rażących błędów. Po pierwsze w wiosce, której większość populacji stanowią przestępcy wyszłaś na spacer jak gdyby nigdy nic o trzeciej nad ranem. Po drugie, ta czwórka, którą spotkałaś to zbiegli ninja. Shinobi na poziomie jounina. Tak, wiem, że sobie z nimi bez problemu poradziłaś, ale – przerwał i spojrzał na mnie – nie pomyślałaś, że twoją energię wyczuje egzorcysta, który mieszka w Wiosce Mgły?
Patrzyłam na niego oniemiała. Miał rację, kurwa, miał pieprzoną rację. Z tego co słyszałam szpieg Brzasku – Inoue wyciągał informację o mnie od jakiegoś egzorcysty z Kiri-gakure. Gdyby tylko ten staruch wyczuł moją energię i powiadomił o tym Zakon byłabym udupiona na amen. Złamałam chyba wszystkie zasady z Prawa Zakonu. Cholera, dlaczego ja zawsze coś zrobię, zanim pomyślę?
- Teraz widzisz. Lider już od dawna podejrzewał, że twoje macierzysta organizacja będzie się o ciebie upominać, dlatego mi powierzył opiekę nad tobą, Chciał opóźnić ten proces jak najbardziej się da. Ale, do cholery Seon, czy ty wszystko zawsze musisz utrudniać?!
Itachi zrobił krótką pauzę i kontynuował.
- Jak tylko opatrzę ci rany wracamy do organizacji. Nie mamy już czasu na... - kolejne słowa czarnowłosego umknęły mojej uwadze.
Zacisnęłam dłonie na prześcieradle i spuściłam głowę wbijając wzrok w swoje uda. Cholera, pomyślałam, zaciskając powieki. Ale ja jestem głupia. Beznadziejna. Głupia. Jak mogłam o tym nie pomyśleć. Jak mogłam nie pomyśleć o konsekwencjach swoich wyborów? Chyba ta swoboda uderzyła mi do głowy. Byłam zbyt lekkomyślna, nie chciałam myśleć o tym co będzie w przyszłości. Chciałam się tylko skupić na teraźniejszości. Żyć chwilą. Co za idiotka ze mnie.
- Tu skończone, teraz druga – usłyszałam głos Itachiego, jednak nie zareagowałam. Zacisnęłam mocniej ręce na gładkim materiale tkaniny.
Nagle poczułam dłoń czarnowłosego na swojej. Zacisnął lekko palce i powiedział.
- Seon, nie mamy czasu. Cieszę się, że w końcu uświadomiłaś sobie konsekwencje swoich decyzji, ale nie ma teraz czasu na wyrzucanie sobie błędów.
Podniosłam głowę i poparzyłam mu prosto w oczy. Nie było już w nich złości, ani irytacji. Jak zwykle w jego spojrzenie przepełniał spokój oraz chłód.
- Tak. Jasne – powiedziałam nie swoim głosem. Podciągnęłam lekko czarną spódnicę ukazując Itachiemu wąską ranę tuż nad kolanem.
- Ta też nie wygląda groźnie – stwierdził zabierając się za opatrywanie rozcięcia. Robił to bardzo delikatnie, jednak w jego ruchach można było wyczytać napięcie. Zresztą ja nie czułam się lepiej. Mimo obecnej sytuacji  nie mogłam zignorować reakcji mojego ciała na jego subtelny dotyk. Cholera, powinnam myśleć o swojej przyszłości niż zastanawiać nad jakimiś błahostkami. Itachi skończył opatrywać ranę. Usiadł obok mnie i powiedział.
- Zbieramy się. Idź do łazienki i ogarnij się trochę. Za piętnaście minut wychodzimy.
***
Ciepłe, wypełnione słodkimi zapachami powietrze drgnęło pod wpływem lekkiego wietrzyku. Trawa zafalowała, liście zatańczyły na gałęziach. Wzięłam głęboki oddech rozkoszując się ciężkimi aromatami letniej nocy. Siedziałam oparta o pień grubego dębu wpatrując się w ogień trawiący cienkie gałązki drewna. Spojrzałam w bok na Itachiego, który pogrążony w swoich myślach zdawał się nie zwracać na nic uwagi.
Przez cały dzień podążaliśmy w kierunku siedziby. Czarnowłosy narzucał szybkie tempo, a ja mimo zmęczenia nie odezwałam się słowem. Nie byłam w nastroju do sprzeczek, ani do głupawych rozmów, którymi zazwyczaj irytowałam Itachiego. Dla własnej przyjemności oczywiście. Dlaczego to robiłam? Nie wiem. Być może to był mój akt desperacji w kierunku dostrzeżenia w nim jakiejkolwiek emocji. Jednakże po ostatnich wydarzeniach ochota na to przeszła mi całkowicie.
Podkuliłam kolana pod brodę i objęłam je ramionami. Mimo tego, że noc była nadzwyczaj ciepła czułam przenikliwe zimno rozchodzące się po moim ciele. Sama wizja tego co może wydarzyć się w przyszłości, sprawiała, że kolana się pode mną uginały. Czy sobie nie radziłam z tym wszystkim? Nie wiem, raczej nie. Jednak wydaje mi się, że tym co najbardziej mnie przeraża jest rozstanie z tym światem i powrót do swojego „starego” życia, wypełnionego po brzegi pracą i obowiązkami, których tak nie cierpiałam. Zacisnęłam dłonie w pieści. Nie ma mowy. Już nigdy więcej nie pozwolę, żeby ktoś dyktował mi jak mam żyć.
Wiatr.
Przyjemny, słodki, ciepły wiatr.
To dlaczego czuję chłód?
Chcę tylko odrobinę
tylko trochę
ciepła.
Nawet nie wiem, kiedy wstałam i podeszłam do Itachiego.
- Mogę usiąść obok ciebie?
Zdziwienie błysnęło w oczach bruneta. Skinął głową świdrując mnie badawczym spojrzeniem. Usiadłam tuż obok niego, opierając się o pień drzewa.
- Seon, dobrze się czujesz? Jesteś blada i...
- Zimno mi – powiedziałam podciągając kolana pod brodę – to wszystko.
- Może powinnaś usiąść bliżej ognisk...
- Wolę tutaj – przerwałam mu po raz kolejny, patrząc gdzieś przed siebie.
Nastała chwila ciszy. Zaraz potem usłyszałam jego głęboki, zimny głos. Niezmieniony mimo tego, że moje słowa powinny go co najmniej zdziwić. Przynajmniej tak mi się zdawało.
- W porządku.
Cieplej, ale mimo wszystko zimno.
- Itachi, czy ja.. ja jestem... - idiotką dokończyłam w myślach, ale nie wypowiedziałam tego na głos. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam od początku – czy uważasz, że powinnam wrócić do Zakonu czy czekać tu na nich jakby nigdy nic? Czy może...
- Posłuchaj – czarnowłosy przeniósł swoje spojrzenie na mnie – powinnaś porozmawia... - nagle przerwał i rozglądnął się po polanie.
- Co się... - nie dokończyłam. Itachi zakrył mi ręką usta. Przybliżył się do mnie i szepnął.
- Ktoś się zbliża. Zostań tu, ja się tym zajmę. Pamiętaj, pod żadnym pozorem nie używaj swojej mocy, w razie czego uciekaj.
- Ale...
- Nie martw się, znajdę cię.
- W porządku – skinęłam głową podnosząc się.
- Seon.
- Tak?
- Co do twojego wcześniejszego pytania. Powinnaś, cholera sam nie wierze, że to mówię, ale nie przejmuj się tym tak bardzo. Zawsze wydawało mi się, że wyznawałaś zasadę będzie co ma być. Może to trochę lekkomyślne, ale jakoś to pasuje w tej sytuacji, a poza tym – przerwał, popatrzył mi prosto w oczy, a na jego ustach zaigrał lekki uśmiech – wolałem u ciebie tamto bezczelne spojrzenie, niż to teraźniejsze.
- Uważaj na siebie. Powinniśmy się spotkać za pięć, dziesięć minut – dodał, a chwilę później rozpłyną się w ciemnościach gęstego lasu. Pobiegłam w przeciwną stronę wciąż słysząc ostatnie słowa Itachiego. Zamknęłam oczy i odrzuciłam od siebie natrętne myśli. Skupiłam się na oddechu i popędziłam co sił w nogach przed siebie. Prosto w ciemny, mroczny las, w którym każdy cień zdawał się być napastnikiem, a każdy szelest zapowiedzią śmiercionośnego ataku.
******
I to byłby koniec ( rozdziału oczywiście :)  Jak już Wam się zachce napisać komenta (^^), to błagam krytykujcie ile chcecie. Ostatnio czuję, że potrzebny mi mocny kop w dupę, żebym zaczęła trochę lepiej pisać. 

Pozdrawaim ;***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz