poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział XXV - Słabość


Zapraszam na jubileuszowy XXV rozdział, mamy także drugą rocznice :) mianowicie blog ma już ponad rok (pierwszy post ukazał się 12.07.2009r.) Jest co świętować, szkoda, że nie mogę z Wami tego oblać ;P 
Dziękuję wszystkim, którzy przez ten rok, może krócej byli ze mną i wspierali w komentarzach i nie tylko ;) Dzięki ^^
A teraz przejdźmy do notki. 
Sekunda, jeszcze jedno.
Dziękuję Cziś za przepiękny szablon <3

***
*****
                - Jeszcze sekunda – wyszeptałam zaciskając palce na plecach Itachiego – chwila– mruknęłam napawając się jego zmysłowym zapachem.
- Seon – jego chłodny, opanowany głos jak zwykle sprawił, że bicie mojego serca przyspieszało – muszę już iść, Lider będzie zły, jeśli...
- Poczeka chwilę, raz w życiu możesz się spóźnić – irracjonalny argument, wszystko byle mieć go dłużej przy sobie. 
                Szczupłe palce wplotły się w moje długie, ciemne włosy. Chłodny oddech otulił twarz. Miękkie usta bruneta złożyły namiętny pocałunek na moich wargach. Chwila rozkoszy.
- Wrócę za kilka dni i nie rób takiej miny. Nie odchodzę na zawsze – uśmiechnął się lekko.
- Wiem – mruknęłam odwracając wzrok i rumieniąc się lekko. Uświadomiłam sobie, że zachowuję się strasznie dziecinnie, a dzieci mają to do siebie, że są – często bezwiednie – egoistami.
                - Wracaj szybko – szepnęłam stając na palcach i muskając policzek bruneta wargami. Do moich nozdrzy wdarł się przyjemny zapach męskich perfum. Uśmiechnęłam się lekko. Szybki uścisk. Cichy trzask drzwi.
Zostałam sama. Krótkie westchnienie.
Koniec przerwy, czas wrócić do pracy.
 
***
                Ogromny posąg z równie wielką głową, na której widnieje dziewięć, gałek ocznych przysłoniętych kamiennymi powiekami. Reszta ciała od szyi wydaje się zatopiona w skale. Tuż przed głową wystają ręce z wyciągniętymi do góry palcami. Wstrętny posąg, stwierdzałam wchodząc do pomieszczenia. Nie dość, że widzę go kilka razy dziennie to jeszcze napawa mnie obrzydzeniem. 
                Miał kilka zalet i całe mnóstwo wad. Zawsze wybierał prostą częstotliwość fal, nigdy nic nie komplikował. Miał jasny i przejrzysty przepływ energii. Ułatwiało to przeniesienie chakry. Potrzebował, jednak, ogromnej ilości energii, aby móc zacząć transmisję. Wcześniej jego „akumulatorami” miało być dziesięciu shinobi o potężnych pokładach chakry. Teraz zostałam tylko ja ze swoją mocą egzorcystów. 
                Westchnęłam i przeczesałam w myślach wszystkie zdarzenia, którymi mogłam, aż tak podpaść Liderowi. Nic. On chyba mnie zwyczajnie nie cierpi. 
                Gdyby nie Itachi, schowałabym dumę do kieszeni i szykowała się do ucieczki do jakiegokolwiek świata. Nawet do piekła, choć teoretycznie to niemożliwe, żeby żywa istota z ciałem i duszą tam trafiła. Sama dusza owszem, ale nic więcej nie ma tam wstępu. Przynajmniej tego uczy Zakon, osobiście nigdy nie sprawdzałam tej tezy. Ale schodzę z tematu. 
                Przeszłam do kąta sali, gdzie stało kilka stosów książek, które za zgodą Lidera przeniosłam do – jak on zwykł nazywać – pokoju pieczętowania. Obok nich, niewiele moich własnych opasłych tomów, które na szczęście miałam przy sobie przy feralnym upadku, oraz cała masa pierdół, których tylko egzorcysta potrafi używać.
Westchnęłam, po raz kolejny tego popołudnia. 
Itachi poszedł na misję i uporczywie wdzierał się do mojego umysłu przez ostatnie pół godziny. Chyba jestem od niego uzależniona. Na pewno. 
Cholera! Nie mogę się skupić. 
                Uszczypałam się w policzek i zabrałam kredę. Na środku sali, pomiędzy głową, a rękami posągu, zaczęłam kreślić skomplikowane formuły. Cały tekst, łącznie ze znakami układał się w krąg. Wewnątrz pozostawało miejsce na pojemnik chakry Biju – w tym wypadku było to ciało Jinjurki. Przyjrzałam się krytycznie swojemu dziełu. Tym razem poprawiłam nieco kolejność znaków i wpisałam trudniejsze, bardziej skomplikowane egzorcyzmy. Ulepszyłam też jakość przekazu. 
                Przez ostatnie trzy dni starałam się znaleźć najodpowiedniejszą formułę – tak, aby przy minimalnej ilości mocy i jak największej szybkości przenieść chakre ogoniastej bestii do posągu. Dotąd wszelkie próby spełzały na niczym. Zobaczymy co wyjdzie tym razem.
                Usiadłam w kucki przed kołem i ustawiłam w jego wnętrzu prowizoryczny zwój wypełniony sporą ilością chakry, którą regularnie „ pożyczałam” od Kisame. Teraz poszedł na misję, więc muszę znaleźć inną ofiarę, przeszło mi przez myśl. Oczyściłam umysł i spojrzałam na koło. Po kolei, według wskazówek zegara zaczęłam odczytywać formuły. Robiłam to uważnie, w miarę szybkim tempem. 
                Gdy uczyłam się korzystać z kombinacji egzorcyzmów mój Mistrz zawsze stał nade mną i ganił za każdą pomyłkę. Obrywałam w głowę czym popadanie, od kartek papieru po opasłe tomiszcza. Dotąd zajęcia z nim nie należą do moich najszczęśliwszych wspomnień.
                Kombinacje kilku różnych egzorcyzmów zawsze były trudniejsze od zwykłych pojedynczych formuł. Wymagały prawidłowej kolejności – od najsłabszego do najpotężniejszego, a także odpowiedniego rodzaju. Nie mogłam łączyć formuły egzorcyzmu używanego do ataku z formułą uzdrawiającą. Najgorsze było to, że nie istniały gotowe recepty, a wszystko zależało od sytuacji i zdolności egzorcysty.
                Około godziny dziewiątej krąg zalśnił liliowym światłem, a w sali zagościły lekkie podmuchy wiatru. Wszystko szło jak po maśle. Jeszcze tylko chwila i uda się, pomyślałam z trudem tłumiąc zbliżającą się falę euforii. Nieustannie szeptałam skomplikowane formuły, delikatnie muskając palcami krawędź zwoju. 
                Nagle wszystko ustało. Udało się? Zanim zdążyłam pomyśleć cokolwiek innego zwój eksplodował, a siła wybuchu odrzuciła mnie na przeciwległą ścianę pomieszczenia. Upadłam na twarde podłoże, przeklinając w duchu. Kolejny raz nie wyszło. 
Nie miałam siły, ani chęci wstać. Od trzech dni to samo. To nie ma sensu. Mam jeszcze półtora tygodnia, ale nie widzę potrzeby kontynuowania moich i tak skazanych na porażkę prób. 
                Leżałam bezwładnie na zimnej skale czując jak poobijane mięśnie mszczą się na skórze i zostawiają na niej okropne, ciemne siniaki. Wyglądam pewnie jak ofiara przemocy, pomyślałam uśmiechając się słabo. Albo masochista po wyjątkowo udanym stosunku. 
                Zamknęłam oczy i chyba zapadłam w krótką drzemkę. Obudził mnie znajomy, kpiący głos.
- Komuś coś nie wychodzi.
- Zamknij się Hidan – mruknęłam nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
- No, nie obrażaj się – poczułam, że ktoś szturcha mnie w bok – wstawaj. Ile masz zamiar tu leżeć? Powinnaś być mi wdzięczna, że tu zaglądnąłem. No chodź – chwycił mnie za ramiona i zmusił do wstania – dziś kolej Kakuzu, więc obiad jest dopiero teraz.
- Nie jestem głodna – wymamrotałam przecierając dłonią oczy. Kłamstwo prawie udane, gdyby nie zdradziecki brzuch.
- Właśnie słyszę – odparł z przekąsem siwy.
- Dobra, wygrałeś – oznajmiłam kierując się ku drzwiom.
                Gdy szłam korytarzem zauważyłam, że Hidan przygląda mi się uważnie.
- Zmizerniałaś – powiedział – chyba to zadanie daje ci w kość.
- Zdaje ci się – starałam się rzucić to lekkim tonem, jednak nie potrafiłam zamaskować złości. Nie chciałam, żeby wszyscy w Aka uważali mnie za najsłabszą i najmniej odporną osobę, choć niezaprzeczalnie nią byłam. Nie mogłam zmienić ich myśli, ale nie znosiłam, kiedy ktoś się nade mną litował.  
- Jak to nie wina misji to Itachiego – upierał się białowłosy.
- Bzdury – prychnęłam wchodząc do kuchni. Zajęłam jedno z kilku wolnych miejsc i bez słowa zabrałam się za jedzenie. 
                Po obiedzie wróciłam do swojego pokoju i usiadłam w fotelu. Poobijane mięśnie nie dały mi cieszyć się chwilą relaksu. Wstałam, kierując się do łazienki. Gorący prysznic i do łóżka, pomyślałam z lekkim uśmiechem. Nie obchodziło mnie to, że na zegarze widniała godzina dziewiętnasta.  Byłam wykończona.
***
                Po śniadaniu od razu skierowałam się do sali pieczętowania. Sen dobrze mi zrobił. Nie zaprzątałam już sobie głowy zbędnymi myślami. Skupiłam się na teraźniejszości i na swoim zadaniu, nie pozwalając, aby sceptyczne myśli wdzierały się do mojego umysłu. Popchnęłam drzwi i wkroczyłam do znienawidzonego pokoju.
 
Kilka godzin później
                Miałam ochotę krzyczeć, tupać, kopać i ryczeć jak małe dziecko. Znowu nic nie wychodziło! Nosz kurwa ile można?! W złości walnęłam pięścią w ścianę. Natychmiast tego pożałowałam. Nieznośny, piekący ból rozszedł się po mojej dłoni, kostki zaczerwieniły się, a ja sama usiadłam na podłodze podciągając kolana pod brodę.
                Nawet nie starałam powstrzymać się bezsilnego szlochu. Boże, ile to już minęło odkąd ostatnio płakałam? A już wiem. Od pożegnania z Shinem jakoś się trzymałam. A teraz nie było tu ani jego, ani Itachiego. Byłam tylko ja i to głupie zadanie.
***
                Ciężkie kotary zasłaniały przepiękny krajobraz oświetlony jasnym, lipcowym słońcem. Pain ze złością szarpnął za jedną z zasłon i wpuścił do pomieszczenia pomnień światła. 
- Kurwa, Nagato zasłoń to pierdolone okno – nieprzyjemny, niski głos zabrzmiał w pomieszczeniu.
- Chcesz oślepnąć jak przystało na Uchihę? - kąśliwa uwaga zezłościła faktycznego lidera Akatsuki.
- Zasłoń, albo wsadzę ci je w dupę – warknął.
- Okno czy zasłonę? - nie odpuszczał Nagato. Nie zwracał uwagi, że zwraca się do swojego przełożonego, do którego i tak nigdy nie czuł respektu. Mógł jedynie obawiać się jego mocy, która wciąż nie była kompletna i nie mogła mu w żaden sposób zagrozić.
                - Pierdol się – warknął Uchiha Madara – lepiej mi powiedz jak radzi sobie z zadaniem?
- Kto?
- Ta idiotka, a któż by inny.
- Na razie beznadziejnie. Ale przynajmniej robi jakieś postępy.
- Tak jak myślałem – Madara wyciągnął się w fotelu – ile jej jeszcze zostało?
- Półtora tygodnia, w tym czasie powinno się jej udać.
- A jak nie?
- To ją zabije, tak jak powiedziałem – rzucił chłodno Pain.
- Jak się jej uda, pozbędziemy się wszystkich problemów z pieczętowaniem – Uchiha wstał i poszedł do barku, z którego Nagato i tak nigdy nie korzystał. Bez pytania nalał sobie porządną porcję swojej ulubionej whisky –  Johnnie'go Walker'a. Wrócił na fotel i kontynuował – poza tym zawsze podobały mi się jej zdolności. Po tym jak bezmyślnie pozwoliłeś jej zostać miałem ochotę cię zabić. Ale teraz jestem ci wdzięczny. Zrobiło się ciekawie.
- To znaczy? - Pain jak zwykle nie rozumiał toku myślenia Madary.
- Ona i Itachi – zaśmiał się – kto by pomyślał – jego chichot przerodził się w nieopanowany atak wesołości.
- Co w tym zabawnego? – zirytowany rudzielec nie spuszczał wzroku z Uchihy.
- Nie rozumiesz? - zapytał opanowując się.
Pain pokręcił głową. 
                - Kretyn. Przecież to proste. Zainteresowała mnie jeszcze bardziej, aż mam ochotę ją przelecieć.
- I zostać zabitym przez Itachiego – dokończył Nagato jak zwykle zniesmaczony brakiem taktu Madary.
- Niekoniecznie – odparł czarnowłosy i dopił zawartość szklanki unikając dalszych wyjaśnień. 
- Sądzisz, że w obecnym stanie dasz radę pokonać Itachiego? - zadrwił Pain.
- Chodzi mi o to, że nie wiadomo, czy on jej zwyczajnie nie wykorzystuje – odparł Uchiha – w końcu jest facetem. Przeglądałeś jego myśli? - zapytał.
                - Jakbym mógł – westchnął Nagato – ty, on i ten pieprzony psychol Zetsu jesteście dla mnie tajemnicą.
- Jestem zaszczycony – rzekł Madara uśmiechając się wrednie – ale wracając do tematu, to Itachi ma jeszcze jeden powód do bycia z nią.
- Mianowicie?
- Chce się rozerwać przed walką z Sasukiem – zaśmiał się.
- Przecież do tego jeszcze dużo czasu – mruknął Pain bawiąc się pierścieniem i zastanawiając nad słowami bruneta.
                - A może rzeczywiście ją kocha – mruknął Madara i zaraz zaniósł się donośnym śmiechem. Nie wyobrażał sobie Itachiego w roli czułego kochanka. 
- Pójdę sprawdzić co u naszej Seon – oznajmił Uchiha.
- Nie – rzucił stanowczo Pain.
- Dlaczego?
- Nie ma potrzeby wtrącania jej teraz z równowagi. Zrób to kiedy indziej.
- Żebyś wiedział – mruknął Madara wygodniej usadawiając się w fotelu i uśmiechając się lekko. Na razie wolał nie sprzeczać się z Painem.
                Nagato tylko westchnął. Chyba powoli zaczynał się przyzwyczaić do wrednego charakteru przełożonego. Rzucił mu spojrzenie, jednak zarówno jego myśli, jak i wyraz twarzy nie mówiły mu niczego.
***
                - Seon? – głos Hidana rozległ się w pomieszczeniu. Siwy kucał tuż nade mną.
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Łzy już dawno wyschły, pozostały tylko czarowne wypieki na twarzy. 
- Bawisz się w mojego anioła stróża? - zapytałam oschle.
- Nie ma to jak wdzięczność – odgryzł się.
Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia.
- Przepraszam.
- Nie przejmuj się – Hidan zaśmiał się i poczochrał mnie po włosach – wstawaj. Na dziś już kończysz.
- Ale... - ignorując moje protesty siwy podniósł mnie i pociągnął w stronę wyjścia.
- Dziś pijemy – mruknął – trzeba sobie odbić tamtą imprezę.
                Uśmiechnęłam się. Przypomniało mi się jak Lider wpadł do salonu wyganiając wszystkich do swoich pokoi. Nie powiem, że nie byłam zadowolona z takiego obrotu sprawy. Mogłam całą noc spędzić z Itachim na... no wiadomo czym. 
- Ale przecież nie ma sporo członków – zauważyłam idąc obok Hidana.
- I co z tego? Do picia wystarczą tylko dobrzy kumple – uśmiechnął się.
- Nie mogę zaprzeczyć – odparłam czując jak mój humor z każdym krokiem poprawia się.
***
                O bogowie, jak zwykle za dużo wypiłam. Głowa mnie nie bolała, czułam tylko okropną suchość w gardle. Na szczęście jakaś dobra dusza umieściła obok mojego łóżka butelkę wody. Odkręciłam ją i w mgnieniu oka wypiłam połowę. Trochę mnie ożywiła, jednak nie przestawałam czuć się jak flak. Zawsze tak jest kiedy za dużo wypiję. Później cały dzień włóczę się jak zombie strasząc wszystkich dookoła. Na szczęście, wyglądało na to, że nic nie wymieszałam. Inaczej skończyłabym obejmując kibel i modląc się, aby ta fala mdłości była ostatnią. 
                Z powrotem walnęłam się na łóżko i tępo wpatrzyłam w sufit. Powinnam teraz kombinować jak wyjść z misji Lidera obronną ręką, a nie odżywać wczorajszą imprezę. Chociaż jak to stwierdzi Hidan, jeden dzień przerwy nie zaszkodzi. 
************
W następnym rozdziale będzie dużo naszego wrednego Madary. Łii już nie mogę się doczekać ;) Mam nadzieję, że rozdział nie zanudził Was na śmierć. 
Z niecierpliwością czekam na Wasze opinie ;)
Mam takie pytanie, czy jedzie ktoś z Was na BalCon?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz