poniedziałek, 29 kwietnia 2013

III. Rozdział II - Nowa drużyna


        Popatrzyłam na Thopmsona, który stał za drzwiami gabinetu pochłonięty rozmową z asystentem Najwyższej. Czekałam cierpliwie, aż skończy mając cichą nadzieję, że moje zaczerwienione policzki i lekko opuchnięte oczy wracają do normy.
–Nie stój jak kołek – usłyszałam ponaglający głos – idziemy.
Bez słowa powlokłam się za nim.
–Teraz nasza drużyna będzie kompletna, mam nadzieję, że nie zapomniałaś jak pracuje się w zespole. Żadnych samowolek; od twoich wyników będzie zależeć twoja przyszłość, więc lepiej się przyłóż. Hej! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!
–Yhm – mruknęłam, choć nie miałam zielonego pojęcia o czym chrzanił.
–Żadne yhm, tylko: tak jest kapitanie i zejdź do kurwy nędzy na ziemię.
–Tak jest, kapitanie – oznajmiłam z udawanym przejęciem.
Thompson ograniczył się tylko do przeciągłego spojrzenia.
Po kilku chwilach marszu, nasza wędrówka zakończyła się przed drzwiami pomieszczenia dla egzorcystów.
Wewnątrz siedziało dwóch chłopaków, obydwaj byli w okolicach mojego wieku.
–Power of youth? - mruknęłam patrząc się na kapitana.
–Słuchajcie to jest Seon, jak wam mówiłem od dziś jest z nami w drużynie.
Oceniana przez kilka par oczu czułam przejmujące uczucie de javu. Powtórka z historii.
–To jest Jun Lee, typ F – wskazał na wysokiego i bladego kolesia z typowo azjatyckimi rysami.
–Sam Johanson, typ R – krótko ścięty blondyn, o skandynawskim typie urody skinął głową i posłał mi lekki uśmiech.
–Będziesz tak się gapiła czy zaszczycisz nas jakąś mądrością? - zapytał Greg. 
–Spadaj – mruknęłam, po czym zwróciłam się do dwójki. - Jestem Seonidal Jonson-Lloyd, typ M, miło was poznać. 
–Z tych Lloydów? – zapytał Sam.
–Co za różnica – mruknęłam po chwili milczenia.
Blondyn zaśmiał się wesoło.
–Jak to jaka? Nie zawsze ma się okazją pracować z bękitnokrwistymi.
Mimowolnie uśmiechnęłam się z rozbawieniem. Tak zwana błękitna krew została nadana mojemu przodkowi niecałe trzysta lat temu w ramach wyróżnienia za osiągnięcia w ówczesnej bankowości. Koligacjami i małżeństwami doszli do tego, moich pradziadków uznano za „urodzonych” arystokratów. Taki pic na wodę, coś co nie przedstawia realnej wartości, ale w skostniałych brytyjskich kręgach wciąż ma znaczenie. 
–Więcej błękitnej krwi mają ślimaki, niż ktokolwiek z arystokracji – oznajmiłam z przekąsem.
–Narażasz się – uśmiechnął się Sam.
–Jakoś przeżyję. 
–Zobaczymy. Jak widać narażanie się to twoje hobby – zimny głos wydobył się z ust kolesia zwanego Jun. - Jeżeli masz zamiar znów zlekceważyć swoje obowiązki i zwiać to lepiej...
–To jej nie grozi Jun – przerwał mu Thompson – wie jakie będą konsekwencje  – obdarzył mnie zimnym, przeciągłym spojrzeniem. 
–Taa, takie, że będę w drużynie z dwoma obsesyjnie lojalnymi pracoholikami. 
–Jonson-Lloyd uważaj na słowa – mruknął Gregory. 
–Tak jest. 
–Dobra na dzisiaj tyle. Jutro o ósmej w holu głównym – tuż przy drzwiach dodał – nie musicie się integrować jak jakieś uczniaki, ale nie chce żadnych zgrzytów w zespole, zrozumiano? - zamierzył nas wszystkich spojrzeniami po czym opuścił pomieszczenie. W ślad za nim wyszedł Jun.
Sam odetchnął teatralnie.
–Czuję, że stężenie testosteronu spadło. 
Znów się krzywo uśmiechnęłam. Podobało mi się jego poczucie humoru. 
–Ty się nie zaliczasz? - zapytałam z przekąsem.
–Może trochę, ale wiesz dwa typy F. To mówi samo za siebie. 
–W pierwszym zespole też miałm taki układ.
–Szczęściaro ja byłem już w sześciu zespołach. Te skurwiele z Góry cały czas nas przegrupowują i układają jak jakieś pierdolone puzzle. 
Sam przyglądnął mi się uważnie.
–Słuchaj Seon, radzę ci z doświadczenia, nie rób sobie wroga z Juna. Co prawda nigdy nie widziałem go w akcji, ale ten dupek skończył akademię w wieku czternastu lat i podobno potrafi nieźle dokopać.
–No to mamy coś wspólnego – wykrzywiłam wargi – chociaż u mnie z tym „dokopywaniem” jest generalnie problem. 
–Hej, nie jestem ostry dyżur i w razie czego nie będę cię leczyć – wystawił mi język i pokazał przysłowiową figę. 
–Będę to miała na uwadze – odpowiedziałam kierując się ku drzwiom – do jutra. 
***

Późna jesień, ulubiona pora roku modernistów wiodła swój prym w Londynie. Spojrzałam zza okna mieszkania na zamglony krajobraz, gęsty deszcz ginął w Tamizie, a nagie drzewa chłostał przenikliwie zimy wiatr.
Dotknęłam opuszkami palców gładkiego parapetu wykonanego z ciemnego drewna. Przesunęłam je wzdłuż jego długości rozkoszując się nieskazitelną, lekko lakierowaną powierzchnią. Przymknęłam powieki przez chwilę nie myśląc o niczym, po prostu trwając i rozkoszując się gładkością dotykanej materii.
Odgłosy miasta ledwo przedostawały się na dziewiąte piętro luksusowego apartamentowca, który rodzice planowali przekazać mi, gdy miałam iść na studia.Cóż plany nie zawsze wypalają, a klucze dostałam w wieku czternastu lat, po zakończeniu podstawowego szkolenia na egzorcystę. 
Zazwyczaj jest to sześć lat nauki. W tym czasie Akademia Zakonu przez trzy lata szkoli cię podstaw z trzech głównych dziedzin, potem wybierasz specjalizację i otrzymujesz odrobinę bardziej zaawansowane lekcje. Po zakończeniu nauki umiesz na tyle dużo, by nie zginąć na polu walki. Reszta zależy od ciebie, od motywacji, ambicji, samozaparcia. Uczysz się sam. Tak mniej więcej wygląda normalna nauka zaczynana w wieku dziesięciu lat. U mnie też zaczęła się w okolicy tego wieku, nie pamiętam dokładnie. Jednak z racji tego, że nie była szkolona w Zakonie, mogłam przejść przez to szybciej i bardziej niekonwencjonalnie. O wiele bardziej niekonwencjonalnie biorąc pod uwagę mojego mentora. 
Odwróciłam się od okna, lampka przy telefonie migała nieustannie, jednak jak dotąd nie zebrałam się na odwagę, by odsłuchać zaległe wiadomości. Na miękkich nogach podeszłam do szafki i szybko nacisnęłam duży, czarny przycisk.
–Masz dziesięć nieodsłuchanych wiadomości – oznajmił bezpłciowy głos. Krótki dźwięk.
–Seon? Seon jest taka piękna pogoda, może znajdziesz chwilę i wpadniesz do nas? Oddzwoń.
Kolejny dźwięk.
–Seon, wiem, że może nie masz ochoty nas widzieć, ale zadzwoń chociaż.
Kolejne siedem wiadomości było w podobnym tonie.
Dziewiąty dźwięk. Wiadomość sprzed dwóch tygodni.
–Seon na litość boską, skontaktuj się z nami. Nie odzywasz się już od pół roku, nie wiemy co się z tobą dzieję. Jeżeli nie chcesz mieć z nami do czynienia w porządku, ale przynajmniej zadzwoń, przecież jesteśmy twoimi rodzicami – histeryczny głos matki wypełniał puste mieszkanie. Widok szafki i telefonu przede mną był zamglony, pociągnęłam nosem, łzy spływały mi po policzkach. Wiedziona impulsem chwyciłam za słuchawkę i wybrałam numer do domu.
–Rezydencja Jonson-Lloydów, słucham?
–Jonathan? - zapytałam piskliwym tonem rozpoznając głos kamerdynera.
–Przy telefonie, w czym mogę służyć?
–Jest mama w domu? - szepnęłam do słuchawki.
–Chwila ciszy.
–Seon? Czy to panienka Seon? – pytanie zadał już oficjalnym tonem, jednak moje imię wypowiedział głosem pełnym niedowierzania.
– Tak to ja. Jest mama? - ponowiłam pytanie.
Kolejna chwila ciszy.
–Niestety aktualnie jest na probie.
–Przyjadę w ten weekend – wypaliłam niezrażona – nie mów nic rodzicom, w porządku?
–Nie wiem czy to najlepszy pomysł, ponieważ
–Nieważne – przerwałam mu – nie mów rodzicom, do zobaczenia, pa! - szybko odłożyłam słuchawkę. Odetchnęłam powoli. Ta rozmowa i tak trwała za długo. Boże, nie wiedziałam ich od przeszło roku. Praca w zakonie, a później Akatsuki. Zresztą i tak rzadko ich odwiedzałam. Jakoś nie przepadałam za atmosferą w domu i wiecznymi dąsami mojej matki. Chociaż czasami nawet przed sobą przyznawałam, że za nimi tęsknię. I nawet nie chowałam urazy za to jak zareagowali na mój niecodzienny dar. 
Ostatnia wiadomość była od Shina. Mówił, że skrócili mu karę i teraz pracuję w drużynie Shiroyamy, co za zbieg okoliczności, pomyślałam.
Przeszłam do sypialni. Od razu w oczy rzuciła mi się torba leżąca na łóżku. Jedyna rzecz, która powróciła ze mną. Trochę ubrań, jakieś księgi i pierdoły. Chwała bogom, że z przyzwyczajenia nosiłam ze sobą portfel, bo inaczej byłaby tu kiepsko. Komórkę, ubrania i kilka ksiąg zostawiłam w Akatsuki. Tam... samo wspomnienie tego miejsca sprawiło, że coś wewnątrz zabolało. Samo wspomnienie jego twarzy, którego tak chciałam się pozbyć powróciło. 
Nie minęły dwa dni, a ja już tęskniłam jak szalona. Bałam się co będzie ze mną dalej, czy dam radę, czy nie popadnę w szaleństwo. 
Chwyciłam torbę i wrzuciłam ją na dno szafy. Książki pookładałam na półce, doskonale wiedziałam, że pomiędzy stronnicami niektórych są nasze zdjęcia. Nie miałam siły i odwagi by je wyciągnąć. 

***************
Gomen za tą notkę, nudna jak falki z olejem, mam nadzieję, że jakoś dotarliście do końca bez wypicia mocnej kawy. Co tu dużo mówić. Mnóstwo gadania, mało opisów; choć wydaję mi się, że niezbędnym było opisanie i przedstawienie Wam pokrótce "ziemskiego" życia Seon, a także co nieco o Zakonie. Taki wstęp pozwoli uniknąć dalszego wyjaśniania wszystkiego i w ogóle rozpisywania się. Obiecuję, że w następnej notce będzie się więcej działo, może zerkniemy też co słychać u Itachiego? ;)

Jeżeli chodzi o odpowiedzi na pytanie z zeszłej notki, najbliżej była Akane ;) 
Odpowiedzi to:
Oddział F - Forces
Oddział M - Magicians
Oddział R - Researchers
Nagroda, jeżeli tak to mogę nazwać, to one shoot z wybranym paringiem, który ukaże się ciągu najbliższych dwóch tygodni ;)

Pozdrawiam ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz