poniedziałek, 29 kwietnia 2013

II. Rozdział I - Sen cz.1


     'Well, dreams, they feel real while we're in them, right? It's only when we wake up that we realize how things are actually strange. Let me ask you a question, you, you never really remember the beginning of a dream do you? You always wind up right in the middle of what's going on.'

     Słońce. Te jego cholerne, pierwsze promienie muszą padać akurat na moją twarz?! Dlaczego właśnie mój pokój jest od wschodu?! Wsunęłam się pod kołdrę i przekręciłam na bok. Musiało być koło ósmej. Moje zmęczone ciało odmawiało współpracy, kategorycznie żądając przynajmniej kwadrans drzemki. Przesunęłam dłonią po wymiętoszonym prześcieradle i z rozczarowaniem odkryłam, że po drugiej stronie nikogo nie ma. Zaraz jednak doznałam olśnienia przypominając sobie, że wczoraj Itachi wspominał coś o misji. 
     Zrezygnowana odrzuciłam kołdrę. Powoli zwlokłam się z materaca. W drodze do łazienki potknęłam się i wyłożyłam na twardych, mahoniowych panelach. Przyczyną mojego upadku było nic innego jak stos książek przysypany kilkunastoma zwojami. Gdzieś z głębi moich płuc wydobyło się głębokie westchnienie. Nie miałam ani siły, ani ochoty sprzątać bałaganu. 
     Po prysznicu dalej w nastroju straceńca zjadałam śniadanie i tradycyjnie już udałam się do sali pieczętowania. Niedawna radość po opanowaniu techniki przemieszczania się pomiędzy wymiarami, została wchłonięta przez grube ściany pomieszczenia. 
     Cóż, w razie nagłego napadu złości Lidera mogłam się zmyć w miarę szybko, nie czekając, aż ktoś łaskawie pomyśli o mnie. 
     Zadrżałam. Pokój nie był szczególnie ciepły. Jesień. Znienawidzona przeze mnie pora roku wiodła niestety prym. Ukochany letni upał, ku mojej rozpaczy, odszedł w zapomnienie. 
     Usiadłam przy ścianie podciągając kolana pod brodę i otaczając je ramionami. Nie miałam szczególnej ochoty na kombinowanie, jak by tu zużyć jak najmniej mocy na formule pieczętującej. 
     Myśli popchnęły mnie w kierunku letniego słońca, które niecałe dwa miesiące temu przyjemnie muskało moją twarz. Nie mogłam powstrzymać się przed lekkim uśmiechem.
     - Nie płace ci za myślenie o niebieskich migdałach.
     - W ogóle mi nie płacisz – zauważyłam otwierając jedno oko i lustrując szczupłą sylwetkę Lidera.
W jego ręce pojawił się zwój, który sekundę później znalazł się na moich kolanach. 
     - Twoja misja – oznajmił sucho.
     - M- misja? - wykrztusiłam zdziwiona. Od przeszło dwóch miesięcy nie miałam żadnej roboty.
     - Masz tydzień, reszta w zwoju.
     - A idę z...?
     - Sama.
     - Sama?
     - Wyruszasz jutro rano, nie zaśpij i nie zapomnij mapy. 
Rudy zniknął tak niespodziewanie, jak się pojawił. Zostawiając mnie z cienkim zwojem i niezłym mętlikiem w głowie.
     Sama... Skoro taka jest jego decyzja, to znaczy, że misja nie może być trudna. Chyba, że to decyzja Madary, które znalazł cudowny sposób na pozbycie się mnie. Nie czekając otworzyłam zwój i przeleciałam wzrokiem szczegóły. 
     Odetchnęłam. Nic wielkiego, zwyczajna kradzież jakiegoś cennego reliktu. To pewnie pomysł na zapełnienie pustego „skarbca” Akatsuki. 
     A co, jeśli Madara chce żebym tak myślała, a w rzeczywistości... Spokojnie. Nie popadajmy w skrajności. Misja jak każda inna. 
Ale dlaczego idę sama?! 
     Ktoś wybrał nieodpowiednie moment i delikatnie klepnął mnie w ramię, na co zareagowałam głośnym krzykiem. 
     - Hidan, kurwa, nie strasz mnie tak! – pod moją dłonią serce waliło jak młot.
     - Wybacz, co tam masz? - siwy bez pytania przywłaszczył sobie zwój. - Misja? Wreszcie odetchniemy od twojego ciągłego towarzystwa – skomentował z udawaną ulgą. 
     - Może na zawsze – odcięłam się.
     - Taa. Hej gdzie idziesz?
     - Odpocząć, zmęczyło mnie to siedzenie.
     W pokoju opadałam na fotel i zamknęłam oczy. Misja specjalnie mnie nie martwiła. Ostatnimi czasy za dużo rozmyślałam, za dużo się zastanawiałam... Czasami mam dziwne sny. Nie te co zwykle. Inne. 
     Zazwyczaj je ignoruje, sny to sny. Nic więcej. Wytwór naszej wyobraźni. Nasze pragnienia, obawy ubrane w surrealistyczne sceny.
     U mnie jest dziecko. W moim śnie. Mała, śliczna dziewczynka. Nie jest, ani smutna, ani wesoła. Może się czegoś boi, choć nie pokazuje tego. Idzie ze spuszczoną głową. Kiedy ją mijam podnosi wzrok. Patrzy na mnie wielkimi, przerażonymi oczami. Zaraz potem uśmiecha się i zaczyna biec przed siebie. Gdy się odwracam, widzę tylko pustkę. 
Wszystko wydaje się normalne, gdy śnię. 
Gdy się budzę uświadamiam sobie jakie to nielogiczne. 
Ale takie podobno są sny.
***
     Pulsujący ból głowy zdawał się rozsadzać czaszkę od wewnątrz. Itachi zacisnął powieki i delikatnie pomasował skronie opuszkami palców. Kolejny raz po użyciu Mangekyo odczuwał silne konsekwencje. 
    - Wszystko w porządku Itachi-san? - usłyszał pytanie Hoshigakiego.
Zmierzył go zimnym spojrzeniem i kiwnął głową. Był na siebie zły, że nie potrafił już tak doskonale radzić sobie z bólem jak kiedyś. 
     Obraz przed oczami rozmazał się na chwilę, by zaraz potem znów zyskać na ostrości. Jest coraz gorzej, pomyślał, pozostało jakaś godzina drogi do siedziby, a ja czuję się fatalnie. 
     Pozwolił, by Kisame szedł przodem, a sam wyciągnął niewielki zwój i rozpieczętował go. Teraz trzymał w dłoni małą fiolkę do połowy wypełnioną białymi pastylkami. Zalecana dawka to jedna, jednak Itachi wziął trzy. Zatrzasnął wieko opakowania i ponownie zapieczętował chowając w połach płaszcza. 
     Zadrżał. Robiło się coraz chłodniej, a jesienny wiatr bezlitośnie smagał jego twarz. Teraz marzył jedynie o ciepłym łóżku i kubku gorącej herbaty. I jej, chudej wręcz, sylwetce, ramionach oplatających jego szyję...
***
     Stojąc przed wielkim i wypchanym do granic koszem na brudne ciuchy, zastanawiałam się dlaczego ostatnio żadne z nas nie zrobiło prania. Tak. Teraz była moja kolej. Chwyciłam ogromny kosz i skierowałam się w stronę pralni znajdującej się w pomieszczeniu obok kuchni. Zdyszana i bez czucia w ramionach rzuciłam kosz na podłogę pozwalając by ciuchy rozsypały się wokoło. W końcu i tak były brudne. 
     Jedna pralka pracowała, druga skończyła jakąś dobę temu, jednak z niewiadomych powodów nie została opróżniona. Całe szczęście, że Lider zainwestował w pralki z funkcja suszenia, bo inaczej ktoś miałby mokrą, zapleśniałą papę. 
     Wrzuciłam ciuchy do ostatniej wolnej maszyny i ustawiłam wszystkie parametry. Za kilka godzin powinnam mieć suche i czyste ubrania, gotowe do spakowania.
***
     Podświetlane wskazówki budzika wskazywały na godzinę czwartą. Na dworze zaczynało się ściemniać. Cholerna jesień... 
Wrzuciłam do torby kosmetyczkę i cienką książkę, w razie nudy. W myślach zrobiłam listę potrzebnych rzeczy. Pewnie i tak czegoś zapomnę... Rozglądnęłam się po nienaturalnie czystym pokoju. Chyba już mi odwala. Ja posprzątałam pokój. I to tak dokładnie, że czuję się niekomfortowo z powodu nieobecności jakiegokolwiek kurzu.     
    Podczas porządków obudził się we mnie pedant, który dotąd siedział nie dając  żadnego znaku. A może to przez Itachiego? Zawsze ględził, że powinnam choć trochę posprzątać. 
     Nie, to chyba robienie wszystkiego byle nie myśleć o tym ukrytym, nękającym lęku... 
Muszę się porządnie zdrzemnąć. Bez snów. 
     Wyszłam z pokoju i skierowałam się do pokoju za gabinetem Lidera. Zapukałam cicho i wkroczyłam do białego, sterylnego pomieszczenia.
***
    Siedziałam na łóżku bezmyślnie wpatrując się w trzy podłużne, białe kapsułki spoczywające w mojej dłoni. W sumie to nigdy nie zażywałam tabletek nasennych z własnej woli... A co jeśli się nie obudzę? Samo myślenie o tym napawało mnie panicznym strachem. Co prawda Ayumi powiedziała, że nie są zbyt mocne, ale kto ją tam wie. Ta blondyna jest równie nieprzewidywalna jak reszta członków Akatsuki. 
    Sięgnęłam po szklankę leżącą na biurku i o mało nie upuściłam jej, gdy usłyszałam znajomy głos.
     - Nie radzę ci tego brać – natychmiast zacisnęłam dłoń i spojrzałam na Itachiego. Nie wiem dlaczego poczułam się odrobinę jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku.
     - Hmm, mogę zasnąć snem wiecznym? - zapytałam unosząc brwi i uśmiechając się lekko.
     - Nie sądzę, jednak nie widzę potrzeby, żebyś brała te tabletki.
Podeszłam do niego i wtuliłam się w chłodny i lekko wilgotny płaszcz. 
     - Tylko mi nie mów, że pada – jęknęłam odsuwając się.
     - Mamy niestety jesień – odwiesił płaszcz – jest naprawdę paskudnie.
Jęknęłam. 
     - A rudzielec dał mi misję, na jakimś zadupiu.
     - Najwyższy czas – mruknął posyłając kopniakiem buty pod ścianę.
     - Wyglądasz na zmęczonego – odparłam przyglądając mu się uważnie.
     - Teraz niczego bardziej nie pragnę od gorącego prysznica.
     - Może pójść z tobą – zapytałam puszczając oko.
Itachi pokręcił głową, a na jego ustach zaigrał cień uśmiechu. 
     - Wybacz, ale jestem zbyt zmęczony.
***
    Poszłam do kuchnie, w nadziei, że znajdę tam jeszcze jadalne pozostałości z obiadu. Nałożyłam, wszystko co wydawało mi się w porządku, na talerz i włożyłam do mikrofalówki. Zaparzyłam dzbanek herbaty, wzięłam dwie filiżanki i poczęłam mozolną wędrówkę z tacą przez długi korytarz. Gdy wchodziłam do pokoju Itachi, w samym szlafroku, wycierał włosy wielkim, białym ręcznikiem. 
     - Ta dam – postawiłam tace na stole i rzuciłam się na fotel.
     - Cudownie pachnie – westchnął Itachi siadając w drugim fotelu – umieram z głodu - dodał zabierając się do jedzenia. 
     Nalałam sobie herbaty, przyglądając się klarownemu, jasnozielonemu naparowi o cudownym, orzeźwiającym zapachu. 
     Ale z tego Lidera dupa, żeby dawać mi misję w takie beznadziejne, pochmurne dni. Chyba tylko myśl wyrwania się z tej zapyziałej nory pozwala mi nie zrezygnować z tego zadania. Chociaż nie sądzę, żeby Pein pozwolił mi z niego zrezygnować. Ehh, myślę, że to już przesądzona sprawa... Zerknęłam na Itachiego... Zastanawiałam się, czy powiedzieć mu o tych snach. Nie. To bez sensu. Nie będę go niepotrzebnie martwić. W końcu nie może wiedzieć więcej ode mnie. 
     Mówi się, że sny egzorcysty niczym nie różnią się od snów zwykłych śmiertelników, więc jest to zbiór obrazów, scen wymyślonych przez nasze popaprane mózgi. Czasami układają się w logiczną, piękną historię, i kiedy się budzisz pozostaje tylko żal, że to nie rzeczywistość. Czasami to koszmary, którym często towarzyszy gwałtowna pobudka i dziękowanie bogom, że to nie jest rzeczywistość. 
     Sny są tak zawiłe... jak my sami.
**************
Ehh, co ja tu za chłam serwuje po tak długiej nieobecności. Będziecie musieli przetrawić jakoś tą część, a obiecuję, że kolejna będzie lepsza. Tylko, nie wiem kiedy... Chociaż zbliża się trochę wolnego ( rekolekcje, Wielkanoc, matury ;) więc jest szansa na to, że Black spłodzi kolejne rozdziały tej ledwo trzymającej się historii. I może wreszcie wymyśle jakieś konstruktywne zakończenie ;) 
Cytat pochodzi ze znakomitego filmu "Incepcja" który polecam każdemu.
Pozdrawiam wszystkich Czytelników ;) 
Dziękuję także za wszystkie komentarze pod ostatnią notką.
Pozdrawiam  ;* i niech w końcu przyjdzie wiosna ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz