poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział XXVI - Zaskoczenie


                Przez kolejne sześć dni, prawie nie wychodziłam z sali pieczętowania. Znałam tam już każdy cholerny kamień. Każdy kąt, a widok posągu wychodził mi bokiem. Nie wiem, jakim cudem nie rzuciłam tego w cholerę. Cienka granica dzieliła mnie od poddania się. Mimo wszystko wciąż próbowałam na nowo, wciąż żywiłam nadzieję, że następnym razem się uda. Wiedziałam, że nie mogę przegrać. 
                Nie tracąc czasu na rozmyślania, przeszłam na środek sali i przepisałam częściowo z pamięci, a częściowo z księgi formuły egzorcyzmów. Pomiędzy każdą z nich wstawiłam krótkie zdanie, które łączyło je wzajemnie. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Wcześniej nie stosowałam połączeń, więc jest cień szansy na powodzenie. Dotknęłam opuszkami palców zwoju i zamknęłam oczy skupiając się. Nie wymawiałam już na głos egzorcyzmów, tylko odtwarzałam je w głowie. Po tylu dniach spędzonych na powtarzaniu jednego i tego samego zdążyłam się nauczyć ich na pamięć.
                Zwój już nie wybuchał, ani nie reagował zbyt gwałtownie, wydzielał chakrę w ilościach uzależnionych od dawki mojej energii. 
Pozostał tylko jeden problem. Mianowicie czas. Transmisja chakry była za wolna. Wiedziałam, że Lider oczekiwał „opróżnienia” Jinjurki w bardzo krótkim czasie, a obecnie – przy zwykłym zwoju -  zajmowało mi to jakiś kwadrans. 
                Jak zwykle najtrudniejsze na koniec, westchnęłam podnosząc się.
Podeszłam do ściany siadając przy stosach ksiąg. Sięgnęłam po jedną i ... Nagle przeszedł mnie lekki, niepokojący dreszcz. 
Ktoś tu jest.
Rozejrzałam się uważnie po pomieszczeniu. Moje zmysły wyostrzyły się.
Pusto. Czyżbym miała omamy, spowodowane przemęczeniem? 
Niewykluczone.
                Pomyślałam, że muszę się zdrzemnąć. Przyciągnęłam do siebie koc i poduszkę ( tak, tak, to nie moja pierwsza drzemka tutaj ). Ułożyłam się na miękkiej kołdrze, która służyła mi za materac i zamknęłam oczy. Po chwili pogrążyłam się w krainie sennych opowieści.
***
                Delikatny dotyk. Czyjaś dłoń gładziła moje włosy, powoli, pieszczotliwie. Długie kosmyki łaskotały twarz.  Rozchyliłam powieki i spojrzałam na osobę siedzącą obok mnie. 
                Gdy obcy mężczyzna o długich, ciemnych włosach posłał mi szeroki uśmiech wstałam, gwałtownie odsuwając się od niego na skraj posłania. Kto to do cholery był?!
- Spokojnie, Seon. Nie zrobię ci nic. Tak myślę – dodał wrednym tonem.
- Kim... - zaczęłam, ale nieznajomy wdarł mi się w słowo.
- Jestem? Zgadnij – sięgnął na bok, a jedna z jego odzianych w czarne rękawiczki dłoni, chwyciła okrągły, pomarańczowy przedmiot. Nie, to niemożliwe, pomyślałam. Nie ma mowy.
- T-Tobi? - nadal nie mogłam uwierzyć.
- Ehh, nienawidzę tego imienia, wole swoje własne. 
- Czyli? - zapytałam niepewnie, nie spuszczając mężczyzny z oczu.
- Uchiha Madara, prawdziwy lider Akatsuki.
- Uchiha? Lider?
                Madara westchnął i odłożył maskę na bok.
- Niejasno się wyraziłem? Tak jestem dalekim krewnym Itachiego, a Pain jest pod moimi rozkazami.
- Z tego co mi mówił Sasori, Uchiha Madara zginął w pojedynku z Shodaime – zauważyłam, przypominając sobie jedną z nudnych lekcji z lalkarzem.
- Coś ty taka dociekliwa? - zezłościł się.
- Przepraszam - mruknęłam widząc, że za bardzo naciskam.
                - No dobrze, a teraz do rzeczy – oznajmił. Nie odezwałam się, więc kontynuował - jak ci idzie zadanie? - przerwał i zamyślił się - Albo nie, nie chce mi się tego słuchać. Nie po to tu przyszedłem – uśmiechnął się. 
                W następnym momencie, leżałam pod nim, przyciśnięta do nierównego, twardego podłoża. Moje nadgarstki zostały unieruchomione nad głową przez silny uścisk dłoni. 
- Madara, co ty do cholery wyprawiasz?! - krzyknęłam szarpiąc się.
- Tak od razu po imieniu – wyszeptał mi wprost do ucha – bez żadnego szacunku?
- Po co mi się ujawniłeś?! - warknęłam – żeby mnie przelecieć?
- Dokładnie – szepnął muskając moją szyję językiem. Zerknął na mnie – boisz się?
- Oczywiście, ty głupi, skretyniały idioto! - wydarłam się, znów starając się uwolnić. Po chwili, zaprzestałam prób, i tak z góry skazanych na porażkę. 
                Uchiha wolną ręką przesuną na moją klatkę piersiową i przycisnął w miejscu, gdzie znajdowało się serce. 
- Rzeczywiście – mruknął ze zboczonym uśmiechem – bije jak szalone. Jestem dumny, że tak na mnie reagujesz.
- Perwersyjny dupek, zdecydowanie wolę wersję głupkowatego Tobiego.
- Jej już nie ma -  szepnął zamykając moje wargi mocnym pocałunkiem. 
                Zacisnęłam powieki? Co robić? Co, do cholery mam zrobić?! Nikt tu nie przyjdzie, grube ściany wyciszają wszystkie dźwięki, więc nikt mnie nie usłyszy. Ręce mam unieruchomione w żelaznym uścisku, a Madara wyjdę się być równie silny fizycznej jak inni członkowie Brzasku. Żesz kurwa, gorzej być nie mogła. Moja sytuacja jest kompletnie beznadziejna. 
                W czasie, gdy usilnie zastanawiałam się nad swoją sytuacją, Uchiha nie tracąc chwili rozpiął moją koszulę. Jak na złość dziś ubrałam bluzkę zapinaną na kilka dużych guzików, więc ściągnięcie jej za pomocą jednej ręki jest banalne. 
                Poczułam nieprzyjemny dreszcz na placach. Wygląda na to, że nie mam ratunku z tej rozpaczliwej sytuacji. 
                Madara przesunął swoje wargi z mojej szyi na dekolt. Nie był brutalny, wręcz przeciwnie, jego ruchy były pewne i subtelne. Widać, nie było to dla niego nic nowego. Zamknęłam oczy. Co robić?! 
- Seon – usłyszałam głos bruneta, rozchyliłam powieki i spojrzałam na niego – zastanawiam się, dlaczego nie próbujesz mnie powstrzymać.
- A niby co mam zrobić? - szepnęłam odwracając wzrok.
- Poddajesz się na starcie. Jesteś bystra i pewnie już wiesz, że nie masz wyjścia z tej sytuacji, ale...
- Mam ci powiedzieć, że jak Itachi wróci to się mu poskarżę? - zapytałam ironicznym tonem.
- Właśnie.
- Nie – odpowiedziałam.
- Dlaczego? 
- Nie będę mu zawracać głowy własnymi problemami – wymyśliłam na poczekaniu wymówkę, która wydawała mi się przekonująca.
- Nieprawda – zaśmiał się Madara – po prostu boisz się, że zostawi cię, wiedząc, że sprawiasz mu problemy.
- Wcale nie – skłamałam. Poczułam mocny ucisk w żołądku, cholera, ten kretyn trafił w sedno i do tego wykorzystywał to dla własnej uciechy. Starałam zachować się obojętny wyraz twarzy.
                - Powiedz mi – szepnął nachylając się tuż nade mną – czy kiedykolwiek powiedział, że cię kocha?
Nie.
- A co cię to obchodzi? – warknęłam.
- Czyli nie – na jego usta wypłyną uśmiech, pełen samozadowolenia – wykorzystuje cię tak samo jak ja, tylko w bardziej subtelny sposób. W przeciwieństwie do mnie jest świetnym aktorem.
- Nieprawda – szepnęłam.
Brunet zaśmiał się i zszedł ze mnie. Usiadł obok, wygodnie rozsiadając się na prowizorycznym posłaniu.
***
                Uchiha Madara nie mógł powstrzymać uśmiechu. Zasiał ziarno niepewności w jej sercu. Teraz tylko czekać, aż wykiełkuje.
                Uwielbiał takie gry. Rozkoszował się niepewnością ofiary, cieszył się manipulując ją. Czuł się wtedy jak bóg, mogący wpływać na myśli i zachowanie zwykłych śmiertelników. 
                Seon usiadła obok zapinając guziki bluzki, które wcześniej rozpinał z taką lubością. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Nie wiedział o czym myśli, jednak nie obchodziło go to zbytnio. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze jego nudne życie w Akatsuki, ubarwi się nieco. 
                Wstał, zakładając znienawidzoną maskę.
- Do zobaczenia, Seon, dokończymy kiedy indziej – pożegnał się i skierował ku wyjściu, pozostawiając dziewczynę samej sobie.
***
                Nie wierz mu, Seon, powtarzałam w myślach, on się tobą bawi. Kłamie. Tylko to co mówił... Nie! Nie mogę się dać zmanipulować! Nie mogę, dać mu tej satysfakcji. 
                Nie umiałam pozbyć się okropnego uczucia, czającego się gdzieś w głębi serca. Co jeśli ma rację, co jeśli obawy, które cały czas mi towarzyszą, uparcie starają się wyjść na światło dzienne, okażą się prawdziwe?
                Itachi. To on był kluczem do rozwiązania wszystkich moich obaw. Jednak od tygodnia był na misji. Szlag by go...
***
                Po powrocie z sali pieczętowania, od razu skierowałam się do łazienki. Zrzuciłam ciuchy i weszłam pod strumień gorącej wody. Pragnęłam, aby zmyła ze mnie wszystkie problemy, dotyk Madary, wątpliwości... Oparłam pięść o gładkie płytki czując jak mocny strumień wody spływa po moim karku. Zacisnęłam powieki, lecz to nie powstrzymało bezsilnych łez. Cichy szloch ginął wśród głośnego szumu. 
Pierdolony Madara, nienawidzę go, nienawidzę...
                Godzinę później wyszłam spod prysznica, owinęłam się miękkim, puszystym ręcznikiem. Podeszłam do zaparowanego lustra i przetarłam je dłonią. Zobaczyłam w nim zmęczoną twarz o pustym spojrzeniu. Ciemne cienie pod oczami wyraźnie rysowały się na bladej skórze. Westchnęłam. Za mój wygląd mogłam winić tylko i wyłącznie siebie. Za bardzo naciskałam na swoje ciało, spędzając w sali długie godziny, śpiąc na chłodnej ziemi, wyczerpując całą moc, a nawet czasem sięgając po rezerwy. 
                Przebrałam się w piżamę. Szara, wyciągnięta koszula i krótkie, luźne spodenki. Zmęczona zatopiłam się w miękkim materacu, rozkoszując się chłodem satynowej pościeli.
***
                Spała. Cichy, niespokojny oddech. Palce kurczowo zaciskające się na podusze. Pojedyncze słowa, co jakiś czas padające z jej ust.
                Delikatnie musnął skroń dziewczyny przesuwając, lekko wilgotne, włosy za ucho. Był zmęczony. Misja dała mu w kość. Czuł, że głowa pęka mu z bólu; niepotrzebnie używał Mangekyo. Trzeba było zostawić brudną robotę Kisame. 
                Wątłe światło księżyca padało na tarczę zegarka, który wskazywał godzinę trzecią trzydzieści. 
                Itachi nie zapalał lamp, nie chcąc budzić Seon. Ściągnął z siebie płaszcz odrzucając go na fotel. W ślad za nim powędrowała koszula i spodnie. Zrzucił buty i lekkim kopniakiem posłał je pod fotel. 
                Wiszącą w pomieszczeniu ciszę przerwały niewyraźnie słowa dziewczyny, wypowiadane przez sen. Uchiha już się do tego przyzwyczaił. 
                Zresztą nawet nie pomyłaś o zajrzeniu do swojego pokoju. Od razu skierował się do niej, czując, że nie zaśnie, nie mając jej blisko siebie. 
                Nie chciał tego przyznać, nic chciał, żeby ktokolwiek coś podejrzewał. Nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że Seon stawała się dla niego coraz ważniejsza. 
Na początku myślał, że to chwilowa fascynacja, zauroczenie, jakiego nigdy nie czuł. Teraz czuł, że jest inaczej. 
Egoistyczna chęć posiadania jej tylko dla siebie. Przez cały czas. 
                Wsunął się pod kołdrę, czując na skórze jej przyjemny chłód. Przekręcił się na bok. Seon spała plecami do niego. Przysunął się bliżej i objął ją w pasie. Teraz mógł spokojnie zasnąć.
***
                Jasne promienie wschodzącego słońca rozświetliły sypialnię. Pomarańczowy blask otulił ściany, nadając im ciepłą, przyjemną a barwę. Otworzyłam oczy. Czyjaś ręka obejmowała mnie w tali. Najszybciej, a zarazem najostrożniej jak mogłam, obróciłam się w drugą stronę.
                Myślałam, że kolejny raz w ciągu tych dni, zacznę płakać. Tym razem nie ze zrezygnowania, nie ze smutku, tylko ze szczęścia. Ze szczęścia i ulgi jaką czułam na widok jego spokojnej twarzy. Objęłam go w pasie i wtuliłam się w jego nagi tors.           
                Wszystkie problemy, wątpliwości minęły jak ręką odjął. Teraz mogłam spokojnie zasnąć.
***
                Obudziłam się koło dziesiątej. Itachi nadal spał, widocznie misja go zmęczyła. Poruszając się najciszej jak potrafię, umyłam się i ubrałam. Gdy walczyłam z szopą jaka powstała na mojej głowie, po pójściu spać z mokrymi włosami, zauważyłam, że brunet się budzi. 
                Odłożyłam szczotkę na szafkę i wskoczyłam na łóżko. Oparłam ręce po obu stronach głowy Itachiego, uśmiechając się na widok jego zaspanej twarzy i  włosów w nieładzie. 
                Pochyliłam się składając na jego wargach lekki pocałunek. 
- Dzień dobry – wyszeptałam z uśmiechem – jak się spało?
To chyba obudziło go do reszty. Przyciągnął mnie do siebie i mocno objął ramionami.
Położyłam głowę na jego torsie napawając się bliskością bruneta.
                Teraz słowa Madary wydawały mi się zupełnie nierealne, a mój umysł pozbywał się natrętnych myśli związanych z faktycznym liderem Akatsuki. 
                - Tęskniłeś? - zapytałam wodząc opuszkami palców po jego torsie.
- Oczywiście, że nie – odparł Itachi. Podniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy. Brunet wykorzystał moje zdziwienie i przewrócił nas tak, że teraz on był na górze, a ja leżałam na miękkim materacu, delikatnie muskana końcówkami jego włosów.
- Jasne, że tak, głuptasie – szepnął nachylając się nad moim uchem – nawet nie pytaj o tak oczywiste rzeczy. 
                Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Zresztą Itachi nie pozwolił mi nic powiedzieć zamykając moje usta namiętnym pocałunkiem. 
                Zacisnęłam palce na jego plecach i oddałam się pieszczocie.
*************
W końcu Black Cat zebrał dupę i opublikował nową notkę.  Chyba zaraz, zrobię sobie osobiste owacje na stojąco do lustra. Gomenasai, że jestem takim leniem ;c
Nie wiem kiedy pojawi się nowy rozdział, bo wnioskując po treści dzisiejszego to brak weny i chęci, aż razi po oczach. 
Dziękuję za poprzednie bardzo miłe komentarze ;** 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz