poniedziałek, 29 kwietnia 2013

II. Rozdział V - Shiroyama


    Gwałtownie rozsunięte zasłony wpuściły do ciemnego, mrocznego pomieszczenia jasne promienie słońca. Kurz zatańczył w powietrzu. Jak na jesień, dzień był wyjątkowo pogodny. Lider westchnął w duchu i zabrał się za, od dawana planowane, porządki.
    Posortował stare raporty z misji, poukładał wszystkie pojedyncze kartki, książki odłożył na półki, a zwoje wcisnął do odpowiednich szafek. Gdy otworzył szuflady jego oczom ukazały się iście przerażający widok. Powstrzymał się by je natychmiast zamknąć, a zamiast tego wysunął pierwszą z brzegu i położył na blacie ciemnego, mosiężnego biurka. Wybrał wszystkie śmieci i skierował się do kosza. Gdy wrzucał je do pojemnika coś go tknęło. Na dnie leżał mały zwój, wyglądający identycznie jak zwoje, które zawierały szczegóły misji. Nigdy nie robił kopii, a tym bardziej nie wyrzucał ich.
    Zaintrygowany sięgnął po zawiniątko. Szybko rozłożył je na biurku i poczuł jak zimny ciężar gwałtownie opada na jego żołądek. To był zwój z misją dla Seon. 
–    Cholera – zaklął – co dałem jej wtedy?
Ciężko usiadł w fotelu zbierając myśli. Nagle wyprostował się gwałtownie.
–    Madara! Do mojego gabinet!
Kilka chwil później na środku pokoju zmaterializowała się znajoma postać.
–    Od kiedy traktujesz mnie jak podwładnego? - zaczął siadając naprzeciwko rudego.
–    Zamieniłeś misję – Lider zignorował jego wcześniejszą uwagę.
–    Co? - Madara wyglądał na zaskoczonego.
–    Bardzo śmieszne – warknął rudzielec.
–    Ah, wiedziałem, że się nie nabierzesz – zaśmiał się Uchiha. - Tak, zamieniłem misje Seon, co w tym złego?
–    Po pierwsze wytłumacz mi dlaczego.
–    Nie musisz wiedzieć.
–    Madara!
Prawdziwy Lider Akatsuki ściągnął maskę i przeczesał palcami wiecznie zmierzwione włosy.
–    Jeśli mówię, że nie musisz wiedzieć, to nie musisz – zaczął zimnym tonem – nie ma potrzeby, by Seon dłużej przebywała w mojej organizacji.
–    Haha, nie ma potrzeby? Raczej ty ni chcesz, żeby tu dłużej przebywała – odparował Pain. 
–    Owszem, to też. Przeszkadza mi w moich planach, więc muszę się jej pozbyć.
–    W twoich planach? Jak osoba z zewnątrz może przeszkadzać ci w twoich planach? - ten głos nie należał ani do rudego, ani do Madary.
    Młody Uchiha stał pod drzwiami, opierając się o framugę, ręce miał splecione na piersi, a kamienna twarz nie wyrażała żadnych uczuć. 
–    W tej organizacji zawsze ktoś słucha – odparł widząc ich miny.
–    Przynajmniej Pain nie będzie sobie strzępił języka podczas informowania cię o śmierci Seon – zakpił Madara. 
Itachi nawet nie drgnął. 
–    Gdzie jest? - zapytał nie spuszczając ciemnych oczu z krewnego.
–    Nawet gdybym bardzo chciał wiedzieć, to niestety nie mam pojęcia, gdzie znajduję się ten cały Zakon – odparł brunet.
–    Madara! – krzyknął Pain, następnie przesunął swoje spojrzenie na Itachiego. Na szczęście brunet wyglądał na całkiem opanowanego, chociaż doświadczenie nauczyło go, że pozory mylą. Dla złagodzenia sytuacji postanowił postawić ultimatum – jak chcesz możesz jej poszukać, masz tydzień, jeżeli jej nie znajdziesz, wrócisz tu i wszystko wróci do normy. Seon jest w Kono... znaczy się – zerknął na Madarę, który westchnął i mruknął.
–    Wioska nazywa się Shirakawa, choć pewnie dziewczyny już tam nie ma.
Lider spojrzał na bruneta.
–    Tyko nie zrób nic głu... - przerwał mu trzask zamykanych drzwi.
–    Cholerny gnojek – mruknął Madara. 
–    Ciesz się, że żyjesz – odetchnął Pain, będący pod wrażeniem opanowania młodszego Uchihy – myślałem, że cię zbije.
–    Dlaczego tylko mnie? - oburzył się brunet.
–    Bo mnie nie dał by rady, a twoje siły to inna kwestia.
–    Do czasu – mruknął Madara – kiedyś choroba go wykończy, chyba, że wcześniej zdecyduję się zginąć w walce z Sasukiem. Choć to musiał by być cud, biorąc pod uwagę teraźniejszą sytuację. 
–    Czasami chciałbym wiedzieć, co siedzi w waszych uchihowych głowach – westchnął Lider przecierając dłońmi twarz.
–    Wynocha – machnął rękę w kierunku Madary -  muszę dokończyć sprzątanie. 
–    Jak sobie życzysz, wasza wysokość – odparł szyderczo Uchiha znikając z gabinetu.
***
–    Wyglądasz fatalnie – oznajmił Shiroyama z ironicznym uśmiechem.
–    Ah, tak? - pogładziłam napuchnięty policzek i prawdopodobnie sine oko. - To złóż gorące podziękowania Torze za jego niezwykły takt. 
–    Trzeba było trzymać język za zębami.
–    Nie musiałeś mnie prowokować.
–    Nie przypominam sobie, żebym musiał cię sprowokować. Swój wygląd zawdzięczasz swojej głupocie, niewyparzonej gębie i... - zawahał się – myślę, że u ciebie głupota jest wyjątkowa.
–    W końcu jesteś ekspertem w tej dziedzinie – odgryzłam się – wszystkie oddziały F to broń chemiczna rozprzestrzeniająca głupotę.
–    A oddziały M to banda powolnych, starych debili, którzy klecą swoje formułki pół dnia.
–    Co ty nie powiesz, ty...
Przerwało mi ciche pukanie.
    Znajdowaliśmy się w hotelu, który stanowił kwaterę zespołu poszukiwawczego, oczywiście Zakon wynajął cały budynek, więc poza egzorcystami nie było tu nikogo.
    Drzwi otworzyły się i weszła drobna brunetka w okularach. Pagony na jej uniformie oraz jego kolor mówiły, że należy do oddziałów R.
–    Doskonale – powiedział Shiroyama – Kate wylecz ją.
    Kobieta spojrzała na mnie, a przez jej niemłodą twarz przeszedł wyraz niepokoju.
–    To zajmie najkrócej dwie godziny – oznajmiła przyglądając mi się z zawodowym zainteresowaniem.
–    Masz kwadrans – oznajmił białowłosy i wyszedł.
–    Dupek – mruknęłam siadając na krześle. 
–    Bywają gorsi – uśmiechnęła się medyczka. Zaraz potem jej twarz przybrała poważny wyraz. 
–    W kwadrans mogę złagodzić powierzchowne rany, o wewnętrznych uszkodzeniach możemy zapomnieć.
–    Ha, nie dziwię się – prychnęłam. Zapewne moja doskonała sprawność nie jest mu na rękę. 
    Kate zabrała się do pracy. Purpurowe, światło zbliżyło się do mojej twarzy powodując przyjemne mrowienie
***
    Przeglądając się w lustrze stwierdziłam, że wyglądam fatalnie, ale mogło być gorzej. Dzięki Kate opuchlizna ustąpiła, za to pozostały siniaki o dość bladym ubarwieniu. Włosy miałam rozczochrane i sterczące na wszystkie strony. Mięśnie bolały mnie przy każdym ruchu, gdy podążałam za jakimś egzorcystą do Dupka Numer Jeden w Zakonie.
–    Wyglądasz jaki siedem nieszczęść – skomentował Tora, gdy weszłam do pomieszczenia. Oprócz niego był tam DNJwZ oraz kilku jego przydupasów, których znałam tylko z widzenia.
Westchnęłam.
–    Czasami zastanawiam się, czy wasz tok myślenia musi być taki sam?
–    A czy twoja głupota jest wprost proporcjonalna do odniesionych ran? - odparował blondyn.
–    Zamknijcie się -  uprzedził mnie Shiroyama. 
–    Żądam prawnika i możliwości skorzystania z telefonu – oznajmiłam siadając na krześle naprzeciwko Dowódcy.
–    Sranie. Dostaniesz najwyżej kubek z ciepłą wodą.
–    Zastańmy przy herbacie. W końcu każdy ma jakieś prawa, prawda śnieżynko? - puściłam mu oko dając do zrozumienia, że jakiegoś tam asa mam w rękawie.
    Shiroyama skinął na jednego z egzorcystów a ten z lekkim grymasem niezadowolenia opuścił salę.
–    Widzisz jak chcesz to potrafisz.
–    Jeszcze zdanie, a będą cię odnosić do Zakonu w worki na zwłoki – powiedział takim tonem, że zamknęłam się natychmiast. 
–    Od razu lepiej – wyprostował się na krześle – a teraz do rzeczy. Jutro w południe przechodzimy do Zakonu. Od rana cała ekipa zaczyna się zbierać, na końcu, czyli koło dwunastej idziesz ty i ja. Później czekają cię już tylko same przyjemności – pozwolił sobie na lekki uśmiech. Kilku przydupasów zachichotało pod nosem. 
    Prychnęłam. Na mojej twarzy zagościł grymas niezadowolenia. Powoli zdawałam sprawę w co się wpakowałam. Popatrzyłam na swoje splecione dłonie spoczywające na kolanach. Robiło się coraz nieprzyjemniej. 
    Prawie podskoczyłam, gdy drzwi rozwarły się z głośnym trzaskiem, a znajomy głos wypełnił pomieszczenie.
–    Głupi dupek! Ten cały wasz Zakon jest pojebany!
Hitomi wpadała jak burza i z hukiem oparła ręce na biurku. 
–    Macie problemy finansowe?! Co jak co, ale między światową organizację powinien omijać kryzys finansowy! Do cholery, przecież ja nie pracuję za darmo! Połowa przed, a połowa...
–    Ciszej, do cholery – wtrącił Shiroyama lodowatym głosem, gestem nakazał swoim przydupasom opuścić pomieszczenie. 
    Hitomi bez słowa przyglądała się srebrnowłosemu.
–    W porządku – oznajmił – poczekaj chwilę.
    Sięgnął za biurko. Ułamek sekundy później wyczułam wibrację Energi i jak głupia zerwałam się z krzesła. 
    W mgnieniu oka znalazłam się przed rudzielcem i wytworzyłam ni to tarcze, ni to falę Energi. Nie nadałam jej kształtu, ponieważ nie miałam czasu na egzorcyzm. Potężne uderzenie Shiroyamy przebiło się przez moją żałosną barierę i obie poleciałyśmy do tyłu. 
–    Kurwa! - wrzasnęłam podnosząc się na kolana, czułam jak moje wnętrzności płonął. - Zakon już tak nisko upadł, że... - czyjeś ramiona objęły mnie do tyłu, a mocne szarpnięcie nie pozwoliło dokończyć zdania.
***
  
    Znałam to uczucie. Znałam i szczerze nienawidziłam – Technika Teleportacji.
–    Jezu, Seon żyjesz?! Oddychaj do cholery – siarczysty policzek sprawił, że natychmiast otworzyłam oczy. 
–    Auuu, żyje kurwa! - poderwałam się gwałtownie do góry i natychmiast tego pożałowałam. Brzuch bolał niemiłosiernie, a pod dłonią czułam ciepłą ciecz. Krew. Znowu... Ehh ja to mam szczęście. Rozejrzałam się. Byłyśmy w jakimś opuszczonym domu, wszędzie  kurz i pajęczyny, jednak w tej chwili był to najmniejszy problem. Półleżałam oparta o ścianę, która dziwnie trzeszczała przy każdym ruchu. 
–    Czemu to zrobiłaś, kretynko? - zapytała zadziwiająco spokojnie niebieskooka.
–    A ty zdążyłabyś cokolwiek zrobić?! To uderzenie było śmiertelne, bogowie, aż wstyd mi za skąpstwo Zakonu. 
–    Cóż jacy członkowie, taka organizacja. 
Nagle coś mnie tknęło. 
–    Kurwa, ty dziwko! Dobrze, że ci nie zapłacili, przecież mnie wyruchałaś, ty ... - dalsze słowa zginęły w nagłym ataku kaszlu.
–    Było, co było. Pracy się nie wybiera.
–    Chyba rodziców, debilko.
–    Zamknij się, bo inaczej zostawię cię z tą ogromną raną na brzuchu. 
–    Jaką raną? - popatrzyłam w dół, a moje oczy zrobiły się wielkości spodków. - Aaaa! Umrę! Przecież to miniaturowy krater! Szybko zatamuj krwawienie!
–    A czy ja wyglądam na medic-ninja? 
–    No to zrób coś do cholery, bo umrę!
–    Najpierw się zamknij i nic nie mów - Hitomi ściągnęła bluzę i obwiązała nad raną.
–    I co teraz? - spytałam cichym głosem.
–    Nie wiem, chyba poszukam lekarza.
–    No to pa, żegnaj piękny świecie – zaczynałam mamrotać, chyba straciłam poważną ilość krwi. 
–    Nie pierdol. Poczekaj tu chwilę.
–    Nie zostawiaj mnie – jęknęłam – zaraz mnie znajdą i dobiją. Ej, rudzielcu, słuchasz mnie?
    Hitomi kucała przede mną, jednak głowę miała zwróconą w bok, a usta lekko rozwarte, jakby była zdziwiona. Podążyłam za jej wzrokiem i...
********************

I ciekawe co dalej? ;p Tak szczerze mówiąc mam kolejne dwie notki w zapasie ( no prawie dwie ;) po ich publikacji ( w ciągu najbliższych miesięcy) na chwilę zawieszę bloga ( tak do czerwca), ponieważ jak wielu nieszczęśników w tym roku zdaję maturę. Co prawda nie planuję się uczyć dniami i nocami, jednak wolę nie zaprzątać sobie głowy nowymi notkami. Ehhh, z takiego lenia jak ja nic nie wyjdzie ;p I jeszcze ta matma ;/ Humaniści mają na tym świecie wyjątkowo źle xP 
No ale maturę trzeba zdać ;)))
Pozdrawiam Was kochani i niech Moc będzie z Wami :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz