poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział XV - Zawsze mnie znajdziesz


Piętnasty rozdział, nigdy bym nie pomyślała, że mogę się tak rozpisać, a mam jeszcze tyle pomysłów, które tylko czekają, żebym je wykorzystała ^^ Ten mały jubileusz dedykuję wszystkim Czytelnikom bloga, dziękuję Wam za chęć i siłę czytania moich wypocin :****
I jeszcze jedna, smutna sprawa, zapewne domyślacie się już o co chodzi. Dla niewtajemniczonych powiem tylko, że mam małą prywatną żałobę po śmierci mojego ulubionego bohatera z Naruto - Itachiego. Niestety w końcu musiało do tego dojść. Jednak ja się z nim nie żegnam, ponieważ zawsze będzie w mojej pamięci.
 

A teraz, żeby wyprowadzić Was z tego smętnego nastroju zapraszam do opowiadania, w którym główny bohater ma się ( i jeszcze długo będzie miał się) dobrze. ^^
************
Około 21 poszłam pożegnać się z Shinem. W drodze do pokoju Hidana, w którym jak mniemałam przebywał egzorcysta natknęłam się na Deidarę. Posłałam mu lekki uśmiech, ale nic nie powiedziałam. Zrobił to za mnie blondyn. 
- Słyszałem, że Lider skrócił ci urlop. Witaj w klubie straceńców – mimo beznadziei jaka dźwięczała w jego głosie uśmiechnął się do mnie szeroko. 
- Heh, coś ci się humor poprawił. Czyżby czuję ingerencję uczłowieczonego lalkarza?
- Może trochę – na jego policzkach wykwitły delikatne rumieńce.
- Ok, dam ci już spokój. Widziałeś gdzieś Shina?
- Tego słodkiego? - zapytał, a ja posłałam mu mordercze spojrzenie – yyy jest u Hidana. Ten chłopak ma imprezową duszę i mocny łeb.
- Wiem – westchnęłam – ok, dzięki.
- Do zobaczenia w siedzibie. Mam nadzieję, że nie umrzesz z nudów z Itachim.
- Myślę, że nie – posłałam mu tajemniczy uśmiech i zanim zdążył o cokolwiek zapytać zniknęłam w czeluściach apartamentu Hidana.
- Seon!!! - coś wielkiego zamknęło mnie w żelaznym uścisku – słyszałem, że już idziesz! Nie zostawiaj mnie samego!
- Shin uspokój się, przecież jeszcze się spotkamy.
- Nie wiedziałem cię kilka lat, a ty mówisz, że jeszcze się spotkamy?! 
- Nie rozpaczaj – spróbowałam się uwolnić z jego uścisku, ale nadaremno – puść mnie, bo się uduszę.
- Wybacz – odsunął się trochę i posłał mi swój najbardziej zniewalający wyraz twarzy. Jashinie jak on słodko wygląda! Nie, nic z tego!
- No trudno, miejmy nadzieję, że za niedługo się zobaczymy – powiedział smutnym tonem.
- Jasne, że się zobaczymy – odpowiedziałam dziwnie odległym głosem i przytuliłam się do niego – do zobaczenia – zdołałam wykrztusić i nie chcąc tego przeciągać szybkim krokiem wyszłam z pomieszczenia. Przeszłam do mojego apartamentu i od razu skierowałam się do łazienki. Gdy już upewniałam się, że drzwi są zamknięte pozwoliłam sobie na chwilę słabości, która objawiła się w postaci pojedynczej łzy. Nienawidzę pożegnań, wolałabym odejść i nic nikomu nie mówić, ale nie chciałam urazić Shina. Poza tym to mój najlepszy przyjaciel i nie mogłabym go tak potraktować. Wbrew pozorom łączyła nas silna wieź. Poznaliśmy się, gdy wstąpiłam do Zakonu w wieku czternastu lat. Zostałam jako jedyna wyszkolona indywidualnie przez mojego mentora. Reszta miała zajęcia w Akademii do szesnastu lat, a później przechodziła w status egzorcysty z wszelkimi uprawnianiami. Wśród tych wszystkich ludzi tylko Shin był w moim wieku i dzięki swoim nieprzeciętnym zdolnościom został mianowany dwa lata wcześniej. Nie od razu się zaprzyjaźniliśmy, w przeciwieństwie do mojego dzisiejszego usposobienia wtedy byłam zamkniętą w sobie osobą. Dopiero z Shinem zaczęłam się dobrze dogadywać, rozumieliśmy się prawie bez słów i obydwoje musieliśmy nauczyć się bronić przed zaczepkami innych absolwentów Akademii, którzy nie mogli znieść, że młodsi od nich są traktowani na równo z nimi. Uśmiechnęłam się przemywając twarz wodą. Często wycinaliśmy rożne kawały starszym egzorcystom, a czasami nawet Najwyższej, która miała nas serdecznie dość. Pewnie dlatego, gdy miałam szesnaście lat kazała mi zając miejsce jako główny egzorcysta w Europie. Shin za to dostał Australię, gdzie podlegało mu około piętnastu egzorcystów. Podobnie jak u mnie nie byli zadowoleni, że ich przełożonymi są jako to określali  "poszkodowani na umyśle gówniarze", ale obydwoje mieliśmy to głęboko gdzieś. Do czasów feralnego dnia wszystko układało się w jak największym porządku, chociaż rzadko się widywaliśmy. Biedny Shin będzie musiał się tu nudzić jeszcze rok, ale to da nam tylko łatwiejszą sposobność do kolejnego spotkania. Już ja wyproszę u Lidera jakąś misję w Konoha. Z tą myślą spojrzałam w lustro i uśmiechnęłam się lekko; niepoprawna ze mnie optymistka. 
Doprowadziłam się do względnego porządku i wyszłam z łazienki. 
- Gotowa? - zapytał mnie Itachi, który już czekał w salonie.
- Prawie – poszłam do siebie i zapieczętowałam bagaż w maleńkim zwoju, który wsunęłam do kieszeni. Związałam włosy w kucyk, zerknęłam w lusterko i mniej więcej zadowolona z efektu poszłam do salonu.
- Możemy iść. Aislin? Gotowa?
- Jak zwykle – odpowiedziała znudzona Shinigami.
Piętnaście minut później podążaliśmy w stronę doskonale nam znanego, szarego, niedostępnego budynku.
***
- Tutaj się rozdzielimy. Każdy wie co ma robić?
- Jasne – odpowiedziała  Aislin, a ja skinęłam głową.
- To do zobaczenia tutaj za pół godziny – oznajmił Itachi i zniknął, po chwili Shinigami rozpłynęła się ciemnościach nocy. Zostałam tylko ja. Według planu skierowałam się do malutkiego budynku położonego w odległości około dwudziestu metrów od głównego budynku.
Stało tam tylko dwóch shinobi. Bezszelestnie zakradłam się do nich od tyłu i załatwiłam ich jednym prostym egzorcyzmem polegającym na wprowadzenie organizmu w stan odrętwienia. Co prawda w przeszłości stosowałam to tylko do demonów, ale co tam. Strażnicy bez przytomności padli na ziemię. Jak cień przemknęłam obok nich i weszłam do pomieszczenia. Co my tu mamy? Kable, skrzynka, kable, przewody, kable i w końcu malutka wnęka w ścianie zasłonięta cienka blaszaną płytką. Zerknęłam na zegarek, zostały trzy minuty do ustalonej pory wyłączenia prądu. Kunaiem delikatnie podważyłam drzwiczki i odsunęłam płytkę. Dwie minuty, nerwowo stukałam palcem o ścianę. Byłam ciekawa jak Itachi i Aislin sobie radzą. Według planu Itachi miał dostać się na dół i zabrać zwój, a Shinigami przeznaczone było zrobienie cichego zamieszania na górze mające ostrzec strażników o mniemanym intruzie. Najtrudniejszą robotę dostał, a raczej wziął na siebie Itachi – taa, wielki pan bohater. Spojrzałam na zegarek – już czas. Wyciągnęłam nóż z drewnianą rękojeścią i jednym, pewnym ruchem przejechałam po głównym przewodzie instalacji. Trzasnęło, a pojedyncze iskry na chwilę rozświetliły aksamitną ciemność. Odtwarzając w pamięci plan budynku wyszłam na zewnątrz i skierowałam się do ustalonego miejsca. Chwilę później pojawiła się tam Aislin. 
- Skończyłaś.
- Jasne.
- Jakieś problemy?
- Nie, a u ciebie?
- Tak samo, ile jeszcze?
- Trzydzieści sekund.
Skinęłam głową. Dokładnie pół minuty później w kłębie dymu pojawił się czarnowłosy. Jego zadaniem było wykorzystanie dezorientacji strażników i podmienienie zwojów. Dzięki Aislin zdobyliśmy identyczną kopię zwoju, który podstawiliśmy za orginał. Plan nie był zbyt finezyjny, ale skuteczny i przynajmniej nie zwróciliśmy na siebie uwagi usypiając czujność straży.
- I jak?
- Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem. Zanim się zorientują, że podmieniłem zwoje minie trochę czasu. Idziemy – przeniósł wzrok na Aislin, a potem posłał mi znaczące spojrzenie.
- To chyba byłoby na tyle – skomentowała Shinigami niezrażonym tonem. – Seon? 
- Ahh, jasne – złączyłam dłonie i skupiłam się.
- Wezwij mnie kiedy chcesz – uśmiechnęła się – twoja krew jest najsłodsza ze wszystkich – mruknęła i rozciągnęła usta w zniewalającym uśmiechu. - Do zobaczenia przystojniaku – zwróciła się do Itachiego i zaraz zniknęła w złotej poświacie.
- To chyba wszystkie pożegnania jakie miałam dzisiaj w planie – powiedziałam tak smutnym tonem, że sama się zdziwiłam. Itachi tylko na mnie spojrzał nie komentując moich słów. Ruszyliśmy przed siebie w ciemną noc.
***
- Może otworzymy ten zwój? Skoro Lider tak bardzo go chciał musi zawierać coś cennego– przez ostatnie trzy godziny próbowałam nagabywać Itachiego i przekonać go do moich zamiarów, jednak niewzruszony brunet nie zwracał na mnie uwagi co jakiś czas dając mi delikatnie do zrozumienie, żebym zamknęła swoją niewyparzoną jadaczkę. W końcu zrezygnowałam i popatrzyłam w niebo, co było trudne biorąc pod uwagę to, że cały czas biegliśmy odbijając się od gałęzi drzew.  Jasny księżyc rozświetlał granatowe sklepienie. Było około pierwszej, a ja padałam z nóg, choć ostatnio miałam sporo okazji do spania, jednak poza jedną nocą nie sypiałam za dobrze.
- Itachi?
- Tylko mi nie mów, że jesteś zmęczona – Itachi jak zwykle doskonale rozszyfrował mój męczący ton. - Nie mamy czasu.
- Tylko chwilkę – mój proszący głos widocznie przekonał Itachiego, bo brunet odwrócił się i oznajmił.
- Tylko chwilę.
- Mhmm – westchnęłam siadając pod najbliższym drzewem; byliśmy w głębi lasu, więc nie groziło nam szybkie wykrycie oddziałów patrolujących. 
- Mamy mało czasu – powiedział Itachi siadając obok mnie i opierając się o pień drzewa– Konan będzie za trzy godziny na miejscu, więc nie możemy zbyt długo odpoczywać. 
- Yhm – westchnęłam, choć jego słowa nie bardzo do mnie docierały. Oparłam głowę o ramię bruneta. 
- Po co ten pośpiech? - wymruczałam.
- Nie wiem – w tonie Itachiego dało się wyczuć rezerwę. Poczułam, że mięśnie na ramionach bruneta napinają się, a ręce zacisnęły w pięści. Podniosłam głowę i oparłam o pień; czy jego reakcja to moja wina? 
- Idziemy? - zapytał brunet zimnym głosem.
- T-Tak – zająknęłam się zdziwiona jego tonem.
Wstałam i ruszyłam za Itachim. Czekał nas jeszcze kawał drogi do przebycia.
***
- Jak zwykle doskonale – powiedziała Konan odbierając zwój z rąk Itachiego – macie może informację jak radzą sobie Deidara i Sasori?
- Wiem tylko tyle, że dalej szukają tej medyczki - odparł czarnowłosy.
- Dobrze, zatem Seon, Itachi widzimy się za dziesięć dni w siedzibie.
- Właśnie! Jak idzie remont? - zapytałam.
- Doskonale – odparła spokojnie – zresztą zobaczycie.
- Jak dalej będzie stała – mruknęłam, a Konan zmierzyła mnie ostrym spojrzeniem.
- Mogę ci to zapewnić – zakończyła do bólu oficjalnym tonem – Do zobaczenia – złożyła dłoń w pieczęć i zniknęła wśród tysięcy małych karteczek.
- Uff, nareszcie – rozłożyłam się na trawie, ale zaraz skoczyłam na równe nogi – blee rosa!
Itachi nie skomentował mojego zachowania tylko spojrzał w niebo, a potem zlustrował polanę.
- Za niedługo wzejdzie słońce, musimy się gdzieś zatrzymać, poza tym widzę, że zbiera się na deszcz.
- Jest w okolicach jakaś osada?
- Nie wiem, ale raczej nie. Lepiej poszukajmy jakiegoś odpowiedniego miejsca zanim się rozpada.
- Ok.
Ruszyliśmy w głąb lasu, który – jak mi się wydawało – z każdym krokiem gęstniał. Cały czas rozglądałam się próbując wypatrzeć jakąś grotę, jaskinię, albo chociaż polanę okrytą konarami drzew. Jednak poza wiadomym zielskiem i drzewami nic tu nie było. Po jakiś piętnastu minutach marszu odwróciłam się, żeby ponarzekać Itachiemu, ale okazało się, że czarnowłosego nie było za mną. Rozglądnęłam się i poczułam ukucie paniki, cholera, dlaczego zawsze muszę się zgubić. Popatrzyłam na ślady wydreptane przez nas na gęstej ściółce, jednak ta niewiele mi pokazywała. Kurwa! Ale ja jestem głupia. Idiotka! Debilka! Powtarzałam idąc drogą, która wydał mi się słuszna. Szłam jakieś pół godziny, a potem zmęczona i zniechęcona ciągłym błądzeniem usiadłam na malutkiej polance obok strumyka. Ciekawe gdzie jest Itachi, pomyślałam podciągając kolana pod brodę. Pewnie jest na mnie nieźle wkurzony. Coś czuję, że czeka mnie spory opiernicz jak mnie znajdzie. O ile w ogóle znajdzie. Niebo jaśniało coraz bardziej, jednak jego barwa była jednolicie szara. Pierwsze krople spadły na moją twarz, ale zmęczonemu ciału nie chciało się ruszać mi się z miejsca. Pozwalałam by coraz bardziej gęstniejący deszcz moczył mi włosy i ubranie. Nie wiem ile siedziałam w na pokrytej kurtyną deszczu polanie, ale nagle poczułam jak na moją głowę spadł kawałek materiału. Podniosłam głowę do góry zaglądając spod tkaniny, którą okazała się kurtka należąca do osoby stojącej nade mną.
- Zawsze musisz sprawiać kłopoty? - zapytał spokojnym tonem, który bardziej pasował do pytania o to jak się czuję, niż gdyby miał mnie opieprzać. Zsunęłam kurtkę na ramiona i zerknęłam na czarnowłosego, który usiadł obok mnie. Znów oparłam się o jago ramię, jednak tym razem nie wyczułam żadnego napięcia. Poczułam jak jego dłoń obejmuje mnie przyciągając bliżej siebie. Na końcu języka miałam słowo, które wypowiadałam bardzo rzadko i które tym samym przychodziło mi bardzo ciężko do wypowiedzenia, jednak zebrałam się w sobie i szepnęłam.
- Przepraszam. 
Na usta Itachiego wypłyną lekki uśmiech. 
- Czasami cię nie poznaje, skąd ta pokora?
- Jestem zmęczona, przemoczona i wyczerpana, więc nie mam siły się kłócić. Znalazłeś coś po drodze, a tak w ogóle to nie jest ci zimno? - zapytałam widząc, że Itachi ma na sobie tylko koszulkę.
- Nie i niestety nic nie znalazłem. Oprócz ciebie oczywiście.
Roześmiałam się cicho i mocniej wtuliłam w ramię czarnowłosego. Poczułam jego ciepło i przyjemny zapach, bardzo lekki, ale też bardzo zmysłowy. 
- Śpisz? - głęboki głos Itachiego przebił się przez szum wody.
- Prawie.
- Chodźmy czegoś poszukać, nie mam ochoty spać w deszczu – powiedział z lekkim sarkazmem.
- Ja chyba też – wstałam przecierając oczy.
Ruszyliśmy w stronę lasu. Szczęśliwym trafem po piętnastu minutach znaleźliśmy jakiś opuszczony dom. Po wstępnym przebadaniu terenu postanowiliśmy tu przenocować. Itachi rozpalił ogień w małym kominku, a pomieszczenie wypełnił przyjemny blask ciepłego płomienia, który wesoło trawił mokre gałęzie. Naprawdę nie wiem jak udało mu się je zapalić.
Ziewnęłam i przeciągnęłam się.
- Jestem okropnie śpiąca. Dobranoc – mruknęłam kładąc się na podłodze niedaleko kominka. Wtuliłam się w kurtkę, którą dał mi Itachi. Chłopak nie ubiegał się o jej zwrot, a ja póki co nie miałam zamiaru jej oddawać. 
- Dobranoc - usłyszałam przyjemny głos Itachiego.
Zaraz potem zapadłam w błogi sen.
****************
I po jubileuszu :P Z niecierpliwością czekam na Wasze opinie :***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz