środa, 11 września 2013

III. Rozdział VII - Spotkanie cz.1

Cześć! Na sam początek chciałabym Was bardzo przeprosić za moją nieobecność. Chciałabym obiecać poprawę, ale obawiam się, że byłabym niesłowna. 
Poniższa notka powstawała chyba już od marca, także z każdą chwilą, kiedy włączałam bloggera lub otwierałam dokument starałam się coś dopisać. Czasami wychodziło dość sporo, czasami jedno zdanie, a czasem nic. 
Dziękuję Wam za cierpliwość.
A Foxy dziękuję szczególnie ;* za motywacyjnego kopniaka w dupę <3

********************
Przez kolejne tygodnie zapierniczałam w Zakonie jak niewolnik. Standardowa misja plus dodatkowa. Po cztery misje w weekendy, które zazwyczaj były wolne. Wszystko po to by Najwyższa zobaczyła, że nie opierdalam się po kątach, a pracuję jak niewolnik w polu, by przychyliła się do mojej prośby. Choć oczami wyobraźni widziałam Shiroyamę, który pewnie nieustannie podjudza biedną kobietę i nadaje na mnie co chwilę. 
Zresztą kilka razy, gdy spotkaliśmy się przypadkiem na korytarzu, to niezbyt dyskretnie dał mi do zrozumienia, że bardzo by się cieszył niwecząc moje plany. Ten człowiek naprawdę potrzebuje zajęcia w życiu.
Jeśli chodzi o Harringtona to nie widziałam go od czasu, gdy odwiózł mnie od rodziców do Londynu. Wysłuchał tylko mojej historii, wypytał o kilka nieistotnych szczegółów, pożegnał się i od tej pory go nie zobaczyłam. No cóż, nie powiem, żebym miała czas się tym przejmować. Choć w głębi serca miałam nadzieję, że zaproponuje mi jakąś współpracę czy coś. Eh, życie jest okrutne. 

Pogrążona w czarnych myślach, powłócząc nogami niefortunnie potknęłam się o coś na zimnych płytach korytarza. Ledwo uratowałam się od upadku, łapiąc za barierkę, która na szczęście pojawiła się w zasięgu ręki. Odetchnęłam i powoli odwróciłam się, by obejrzeć przyczynę mojego prawie-upadku. Przyczyna stała tam z pełnym satysfakcji uśmiechem na ustach.
- Tora – westchnęłam lustrując blondynka wzrokiem –  Shiroyama płaci ci za każdą taką akcję? 
- Robię to z przyjemnością – wyszczerzył się jeszcze bardziej. 
Nie chcąc wdawać się w niepotrzebną kłótnię, odwróciłam się z zamiarem odejścia od tej chodzącej definicji głupoty. Jednak jak widać miał on inne plany, ponieważ w mgnieniu oka pojawił się tuż przede mną.
- Jeśli szukasz guza to źle trafiłeś – mruknęłam próbując wyminąć go. Jednak drągal wyciągną rękę, skutecznie blokując mi drogę. 
Nosz cholera jasna, ten głupek zatruwa mi życie odkąd Shin potraktował go ostatnio mocnym uderzeniem w łeb. Shina oczywiście zostawił w spokoju, jako że po pierwsze jest z nim w zespole, a po drugie w tym zespole dowodzi Shiroyama, który urwałaby mu łeb jakby ze ślicznej główki Shina spadł choć jeden włos. 
Zmierzyłam go wzrokiem, popchnęłam rękę i chciałam przejść do przodu. Dłoń blondyna wystrzeliła w powietrzu, zaciskając się na moim ramieniu. Dość mocno. Skrzywiłam się z bólu.
- Puść mnie – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. 
- W tej kwestii postulowałbym po stronie Seonidal – usłyszałam głos za Torą. Znajomy głos. 
Blondas odwrócił się zirytowany, ale gdy zobaczył insygnia na mundurze Harringtona natychmiast spotulniał. Nawet jeśli nie znał Harringtona to oznaka Niezależnego Egzorcysty robiła na nim stosowne wrażenie. 
- Wybacz, mistrzu – mruknął puszczając mnie – jednak nieporozumienie pomiędzy nami to nie pańska sprawa. 
- Obawiam się, że tak. Jednak mam sprawę do Seonidal, także jestem skłonny uwierzyć, że wasza kłótnia może zostać przełożona na później. Zgadza się? 
Jego ton nie pozostawał wiele do powiedzenia. Tora natychmiast kiwnął głową i cofnął się kilka kroków. 
- W takim razie, pozwoli mistrz, że się oddalę. 
Harrington z łaską kiwnął głową nie patrząc na niego. Jego wzrok był utkwiony we mnie i muszę przyznać, że wzbudzało to dość niekomfortowe uczucia. Gdy Tora oddalił się z zasięgu naszego słuchu, mistrz zwrócił się do mnie.
- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe przerwania waszej przyjacielskiej rozmowy?
Westchnęłam.
- Dziękuję mistrzu za przerwanie naszej przyjacielskiej rozmowy – powiedziałam ze znużeniem. 
- Idziesz gdzieś teraz? Nie chcę cię zatrzymywać, a prawdę mówiąc mam do ciebie pewną sprawę. Dokładniej mówiąc „mamy”.
- Jestem wolna – oznajmiłam mimo że kierowałam się do oddziału, w którym przydzielano dodatkowe misję. Jednak, gdy ktoś taki jak Harrington ma do ciebie „sprawę” to lepiej, żebyś nie miał nic do roboty. 
- W takim razie chodźmy. 
Nie pytałam gdzie, ani po co. Po prostu podążyłam za nim. Był irytująco wysoki. W tym typie, że sięgasz komuś ledwo do ramienia i czujesz się jak totalny kurdupel. 
Zaczął grzebać w płaszczu widocznie poszukując czegoś.
- Muszę cię ostrzec, że mimo mojej pozycji nie obrażę się, jeśli zaczniesz zadawać pytania, także śmiało - oznajmił z ciepłym uśmiechem wręczając mi wyłuskaną z wewnętrznej kieszeni kartkę. 
Zagłębiłam się w jej treść. Misja dodatkowa. Poziom... piętnaście plus.
- Czy mistrz chce mnie zabrać na misję z tym poziomem? - zapytałam niepewnie. Do grobu mi się nie spieszyło. 
- Spokojnie, poradzisz sobie - znów ten uśmiech - poza tym ja tam będę. 
- I? 
- I? - powtórzył unosząc brwi. 
- Powiedziałeś "mamy" sprawę - przypomniałam mu.
- Owszem - kiwnął głową. Nic nie dodał, widocznie uznając tą odpowiedź za wystarczalną. 
Świetnie, idę na samobójczą misję ze swoim idolem... Przynajmniej zginę szczęśliwa...
Na usta cisnęło mi się jeszcze jedno pytanie. Dlaczego ja? Po co do cholery miał by brać kogokolwiek na misję, a co dopiero mnie. Już miałam je zadać, jednak doszliśmy do komnaty z portalami. Harrington wybrał oznaczenie świata i gestem zaprosił mnie do wkroczenia na krąg wyryty w marmurowej podłodze. Bez wahania stanęłam w już lekko startym podeszwami ciężkich buciorów kręgu. Brunet stanął koło mnie. Po chwili poczułam tak mocne i niespodziewane szarpnięcie, że odruchowo złapałam za łokieć sąsiada. Co się kurwa dzieje, pomyślałam zdenerwowana wpijając palce w ciężki materiał płaszcza mężczyzny. 
Gdy wylądowaliśmy myślałam, że się porzygam. Nigdy w życiu nie przechodziłam przez taki portal. To było gorsze od techniki teleportacji, którą uskuteczniał na mnie Itachi od czasu do czasu. Itachi... Śliski temat. Skup się. Przeniosłam wzrok na Harringtona, przed którym kolejny raz zrobiłam z siebie nieudolną egzorcystkę. Pięknie. Widać upokarzanie się przed moim autorytetem to moja nowa specjalna umiejętność. Spróbowałam wyprostować się z choć krztą godności i wtedy zauważyłam, że nadal zaciskam dłoń na ręce faceta. Zabrałam ją jak oparzona i wymruczałam ciche przepraszam. Egzorcysta zdawał się nie przejmować moim zachowaniem. Zamiast tego ruszył przed siebie. 
- Portal był dość kłopotliwy, ponieważ z tym światem nie łączy nas najlepsze połączenie. W sensie logistycznym - spojrzał na mnie. Za grosz nie rozumiałam co mówi i chyba moja twarz odzwierciedlała to wyśmienicie. 
- To oznacza, że w tym świecie nie ma źródeł Energii takich jak ludzie, czy inne istoty żywe. Roślin jak widać też za wiele tu nie ma. Jak zapewne wiesz brak Energii powoduję gorszy przepływ i przez to nie możemy się łatwo tu dostać. Misję 15+ w większości są właśnie w takich miejscach dlatego, że nikt ich nie chce, bo nie opłacają się Zakonowi.
- I my je chcemy, bo...? - coś już tam rozumiałam.
- Też ich nie chcemy -  oświadczył. 
Ok, jednak nic nie rozumiałam.
- Zaraz zrozumiesz - powiedział nagle ni z tego, ni z owego. Jego ton było pewny, mimo to miałam lekkie wątpliwości, co do słuszności partycypacji mojej osoby w tej misji. 
Był moim idolem, wzorem i w ogóle, ale tak naprawdę nie znałam go osobiście i kto tam wie, czy właśnie nie ma zamiaru mnie związać, pokroić i ugotować na wzór Lecter'a, a później podać na talerzu jako wytrawnie przyrządzoną potrawę... 
Stop. 
Rozejrzałam się. Zewsząd otaczała nas pustka, czarna ziemia rozciągała się aż po horyzont. Niebo miało szarą barwę. Nie widziałam słońca, księżyca, ani gwiazd. Panował półmrok. Idealna planeta dla zabiedzonych dekadentów. Pomijając to, że trudno byłby na tej ziemi hodować piołun, czy maki. 
- Daleko jeszcze? - wyrwało mi się. Natychmiast pożałowałam pytania zadanego znużonym głosem. Nie powinnam tak się odzywać do mistrza.  
- Już niedaleko - odpowiedział cierpliwie Harrington, nie przejmując się moim tonem. Boże coraz bliżej było mu do mojego wyśnionego ideału. 
- W sumie to nie chciało mi się na was czekać - usłyszałam bardzo znajomy głos. Zmrużyłam oczy by zobaczyć sylwetkę mężczyzny, który stał kilkanaście metrów przed nami. To było za wiele na jeden wieczór. Najpierw mój idol zabiera mnie na misję ze sobą, idziemy do jakiegoś zapomnianego świata, a na dokładkę spotykam osobę, której nie widziałam dobre kilka lat. 
- Mistrzu! - krzyknęłam z radością i pobiegłam na spotkanie staruszkowi, który w sumie wcale tak staro nie wyglądał. 
- Seon - uśmiechnął się, jednak uśmiech zaraz zszedł mu z twarzy, gdy przyłożyłam mu w ten jego siwy łeb. 
- Gdzie byłeś cały czas?! Nie mogłeś zadzwonić? Napisać? Cokolwiek! Zostawiłeś mnie na pastwę tych żmij z Zakonu! Ja ledwo wyrabiałam w tej pierdolonej Europie, a ty pewnie dupy wyrywałeś na Florydzie! Mistrzu...
Przerwałam. Po tyradzie stałam zdyszana ze łzami w oczach, patrząc na pokrytą siateczką zmarszczek twarz, która teraz oprócz bólu wyrażała także zmartwienie. Zaraz potem jednak westchnęłam i objęłam staruszka ramionami przytulając go mocno. 
- Mmm, widzę, że dorosłaś - mruknął. Oderwałam się od niego jak oparzona. 
- Boże! Prawie zapomniałam jakie masz upodobania - westchnęłam, przecierając twarz dłonią. 
- Nie martw się, dalej nie masz u mnie szans, podlotku - puścił mi oko. On i te jego obleśne akcje. 
- I chwała niebiosom!
- Chociaż Seon - spoważniał natychmiast, a ja wiedziałam do czego zmierza. I nie wiedzieć czemu boleśnie nie chciałam, żeby do tego zmierzał. - Gdzie ty miałaś rozum? 
- Serce nie sługa - odpowiedział za mnie Harrington. - Mistrzu Garath musimy się pospieszyć. Później to wyjaśnicie. 
Odchrząknęłam i podniosłam rękę.
- Nie chcę być niemiła, ale nurtuje mnie teraz kwestia obecności mistrza Harringtona.
Mistrz Lorcan (tak, tak się mój mistrz nazywa - Garath Lorcan) westchnął. 
- Boże Lance, dlaczego jej nic nie wyjaśniłeś. Teraz będzie mnie męczyć. 
- Podobnie jak ty bylem szkolony pod okiem mistrza Lorcana - odparł brunet.
Popatrzyłam się z wyrzutem na staruszka. 
- I nic mi nie powiedziałeś, przez ten cały czas? 
- Bo nie ma nic przyjemniejszego od zwierzania się małej gówniarze. Dobra. Wystarczy, idziemy, bo nas Najwyższa zabije.
- Najwyższa? - prawie się zakrztusiłam.
- Na litość boską! 
***
Miejscem zebrania, czy czegokolwiek to miało być, była ogromniasta grota. Nie było zbyt wiele ludzi. Oczywiście rozpoznałam Shiroyamę i Thomsona oraz paru innych egzorcystów wyższej rangi. Stawiałam na to, że Ci których nigdy nie widziałam to po porostu Niezależni. 
Co ja robię na takim elitarnym spotkaniu? What is going on?! 
Gdy weszliśmy panowała dość napięta atmosfera, szepty, ciche rozmowy. Nawet Niezależna nie zaczęła wymieniać nieuprzejmości z moim mentorem, co zazwyczaj czyniła z wielką przyjemnością. I jeszcze ta dziwna zbieranina. Jestem tu chyba najmłodsza rangą. I wiekiem... No nie powiem, żebym czuła się z tym lekko. 
Nagle zapadła cisza. Najwyższa wstała przyciągając wzrok wszystkich zebranych. Nie było więcej niż piętnaście osób. 
- Jak się już pewnie domyślacie nie sprowadziłam was na to odludzie bez powodu - zaczęła grobowym głosem, co niezbyt mnie pocieszyło.
- Od dłuższego czasu dochodziły mnie słuchy, plotki. Dlatego zebrałam najbardziej zaufanych mi ludzi. Panie i panowie informacja jest już potwierdzona. Mamy kreta w oddziałach. Na bardzo wysokim stanowisku. Kreta, który nie jest tam zwykłym sobie szpiegiem. 
- Według informacji uzyskanych przez oddziały mistrza Griffin'a wiemy, że formują się oddziały przeciwko aktualnej władzy oraz jej postaci w Zakonie Egzorcystów. Nie znamy ich nazwisk, nie znamy ich planów, nie znamy powodów, a co najważniejsze nie znamy przyczyny tego buntu oraz jego dowódcy. I to właśnie będzie zadanie tego oddziału. Będziemy się tu spotykać raz na jakiś czas. Wszyscy pod przykrywką misji dodatkowej, z różnych portali, z różnych światów. Spotkania takie jak te będą odbywać się rzadko. Uformujecie trzy osobowe zespoły, z których kapitan będzie informował was o ewentualnych spotkaniach.
Najwyższa przerwała i zlustrowała nas poważnym wzrokiem. Pod jej oczami rysowały się ciemne cienie, a sama zdawała się być kilka lat starsza. 
- Chyba nie muszę wspominać, że panuje absolutna dyskrecja, a nic co zostało tu powiedziane nie może dojść do zewnętrze uszu. Nieważne czy to wasze żony, mężowie, czy przyjaciele. Absolutna dyskrecja. Jakieś pytania? 
Chciałam podnieść rękę i zapytać dlaczego więc ja tutaj jestem, ale szczerze mówiąc spękałam przy tych wszystkich personach. Na szczęście Najwyższa chyba miała w planach rozmowę twarzą w twarz z moją skromną osobą. 
- Koniec spotkania. Shiro, Lloyd, Harrington wy zostajecie. Ty Garath też.
Lekko oszołomiona podeszłam do Najwyższej, która nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi i od razu zaczęła przydzielać rozkazy dla Harrington'a. 
- Jak cię już informowałam zajmiesz się Seon. Tu się nic nie zmienia. - zaczęła. - Ale ma przejść twój test, wtedy możesz zacząć ją szkolić, jeśli nie to wiadomo. 
Przeniosła wzrok na mnie.
- Jak widzisz nie mamy wiele ludzi, którym możemy zaufać, także robimy co możemy. Na razie jesteś tu, ponieważ Garath ci ufa, a ja ufam jego osądom. Masz się stać silniejsza, jeśli chcesz się na coś przydać i jeśli chcesz przeżyć. Jak ci się nie uda przejść testu Lance'a zapomnisz o tym spotkaniu i tym co powiedziałam. 
- Co to za test? - zapytałam szybko, bo Najwyższa wyglądała jakby miała jeszcze sporo do powiedzenia. 
- Każdy może poprosić mistrza Harringtona o nauki, z tym że musi zdać jeden test - wtrącił Shiroyama z uśmiechem - jak dotąd nikt nie zdał tego testu, prawda Lance? Może spuścisz poprzeczkę dla Seon? 
- Nie planuję narażać jej na niebezpieczeństwa - odpowiedział dyplomatycznie Harrington. 
- Kiedy odbędzie się ten test? - zapytałam cedząc ostatnie słowa. 
- Zaraz. Jak wrócimy do Zakonu - uśmiechnął się brunet. No to pięknie.
- I przestań już łazić na te dodatkowe misje, bo za niedługo dostanę skargi, że nie zostawiasz nic dla innych - powiedział z przekąsem białowłosy dupek. 
- Twój zespół na pewno nie będzie płakał - mruknęłam. 
- Idzie sobie już - westchnęła Najwyższa - Oprócz ciebie Garath. 


***
Po powrocie do Zakonu, Harrington zaprowadził mnie do jednej z sal treningowych, znajdujących się w dolnych piętrach. Było ich całkiem sporo i całkiem sporo pozostawało wolnych. Cóż, niewiele egzorcystów miało czas i ochotę na nadgodziny w postaci treningów... Sala była zbudowana na planie prostokąta, w rogu na przeciwko drzwi wejściowych znajdowała się spora komoda ze sprzętem treningowym. Do każdego rodzaju treningu, czy to siłowego, czy może zawierającego użycie Energii. 
Harrington podszedł do komody i wyciągnął z niej zrolowany materac. Rozłożył go na podłodze i gestem nakazał mi usiąść. Sam zajął miejsce obok mnie. Dziwnie się czułam siedząc jak na pikniku obok człowieka, który jeden był moim idolem, dwa miał mnie uczyć, jeśli zdam jakiś test, trzy jest praktycznie ideałem z tą swoją uprzejmością. 
- Test będzie polegał na dość trudnym dla egzorcysty zagadnieniu, który niestety nie każdy w jest w stanie opanować, a które jest niezbędną podstawą do dalszych treningów. Także, jeśli jak dotąd odniosłaś wrażenie, że test jest tak trudny, ponieważ nie chcę mieć uczniów to jak widać nie. Będziesz trenować w tej sali, także zapamiętaj numer i drogę. Widzisz ten rysunek na tamtej ścianie?
Wskazał na krótszą ścianę, na której narysowany był okrąg o średnicy około jednego metra, w który wpisany był kwadrat, a w ten kwadrat trójkąt. Całą figurę przecinały dwie przekątne oraz dwa odcinki pionowy i poziomy, które dzieliły figurę na kolejne dwie części. Ekhem, mam złe przeczucia...

- Zadanie dla ciebie to wytworzyć tyle energii, o takim kształcie, która pokryłaby się z tym rysunkiem. Ma być to jednolita warstwa i nie może przylegać do ściany. Masz utworzyć tak jakby hologram z Energii zaraz przed tą figurą. Same linie mają być niewidoczne, tak jak... - urwał na chwilę - zresztą pozwól, że ci pokaże.
Wstał, podszedł do ściany i staną jakiś metr przed nią. W ciągu ułamku sekundy wytworzył identyczny zlepek małych figur, które w rezultacie odzwierciedlały obraz na ścianie, a gdy stanęło się na przeciwko nim, wydawało się, że linie namalowane na ścianie przecinają wirtualną figurę, choć w rzeczywistości były to tylko cząstki mocy... 
Suuuper... Teraz się nie dziwnie niskiej zdawalności, przepraszam zerowej zdawalności. Taka kontrola kształtu, ilości Energii i jeszcze ilości samych figur jest niesamowita i wymaga ogromnej koncentracji. 
- Żadnych pytań? - zapytał się odwracając w moja stronę. Moja twarz chyba wyrażała dobrze co myślę. 
- Wpadnę za trzy dni, zobaczyć jak postępy - powiedział - teraz musisz mi wybaczyć, ale obowiązki wzywają.
Posłał mi lekki uśmiech i skierował się do wyjścia. 
- Mistrzu! - zawołałam, gdy położył dłoń na klamce.
- Tak? - spojrzał na mnie.
Zawahałam się. 
- W sumie to już nic. Przepraszam. 
- W porządku, Seon. Miłego dnia - powiedział i opuścił salę. 
Miłego dnia? Taaa, na pewno. 
Odwróciłam się w stronę figury. Skonstruowana była tak by każdy kształt znajdował się wewnątrz niej. No pięknie. Skupiłam się. 
Bardzo powoli zaczęłam wypuszczać Energię. I formować ją tak by pasowała poszczególnym figurom, zaczynając od wnętrza. Utrzymanie w ryzach tak rozproszonej Energii nie było proste. Stałam tak z dziesięć minut. Czułam metkę, która gryzła mnie lekko w kark, włosy, których krótsze końcówki łaskotały mnie po szyi, prawy nadgarstek swędział mnie delikatnie. 
Ale udało się. 
Starałam się stłumić narastającą ekscytację. Jakimś cudem, ten potencjalnie trudny test poszedł mi dość prosto. Problemem był tylko czas. Dezaktywowałam Energię i rozluźniłam mięśnie. Wyciągnęłam ręce do góry czując miłe rozciąganie w kościach. 
Coś poszło mi prosto. Wow. Po ostatnich wydarzeniach, nie sądziłam, że takie rzeczy mogą mi się jeszcze przydarzyć. Teraz tylko zwiększyć prędkość i gotowe.  


***
- Gotowe - powiedziałam, gdy dzień później mistrz wpadł na chwilę i poprosił mnie o pokazanie postępów. Figura wyszła idealnie i dość szybko. Noc treningów nie poszła na marne. W sumie to nie musiał przychodzić tak wcześnie, bo miałam w planach opanowanie tego cholerstwa i zrobienie sobie ze dwóch dni wolnych. Człowiek nie robot, odpoczywać musi. No ale los widocznie chciał inaczej. Dezaktywowałam figurę i spojrzałam na mistrza czując uśmiech samozadowolenia cisnący się na usta.
- Ładnie, Seon - pochwalił mnie, a ja zaczęłam słyszeć cichy śpiew chórów anielskich wprost z bram niebios - choć przeczuwałem, że tak szybko i sprawnie ci pójdzie - pieśń ucichła, a ja zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię. Widocznie moja mina mówiła sama za siebie, bo Harrington pospieszył z wyjaśnieniami.
- Uczył nas ten sam mistrz, a on miał swoje techniki. Skupiał się na czym innym niż przeciętny program nauki egzorcystów realizowany w Akademii. Dlatego też twoje zdolności pozwoliły ci na przejście mojego testu.
- Ah - westchnęłam. To by było na tyle jeśli chodzi o moje wybitne zdolności. 
- Nie dąsaj się - uśmiechnął się lekko i zrobił coś bardzo dziwnego... Pogładził mnie po włosach. - Jesteś bardzo zdolna, a ja postaram się rozwinąć twoje zdolności. Pamiętaj tylko, że podstawy mamy identyczne od mistrza Lorcana. Ja opracowałem swoją własną technikę na postawie jego technik i ty musisz zrobić to samo. Masz moją technikę i jego. Mogę cię nauczyć swojej i nauczę cię, ale jestem pewny, że nie będzie ci odpowiadała w stu procentach. Także na razie patrz się i ucz, a potem dostosujesz ją do siebie. Teraz kolejne twoje zadanie...

***
kilka tygodni później


Nie mogłam się na niczym skupić. Szłam jak na jakiś pieprzony egzamin. Czułam się tak jakby ciało, które jakimś cudem porusza się do przodu, nie należało do mnie. Było mi zimno. To uczucie kiedy mocno się stresuję. Zesztywniałe usta.
Otworzyłam drzwi... Pusto...
Spóźni się czy nie przyjdzie? 
Usiadłam na krześle. Przejechałam dłonią po stole, niby przecierając kurz. Przeszłam na łóżko. Ręka odruchowo zacisnęła się na drewnianej ramie. Zaraz potem wstałam, przemierzyłam pokój wzdłuż. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Nagle klamka się poruszyła, drzwi zaczęły otwierać się miarowo. Szczupła sylwetka, czarne włosy, blada skóra.
Itachi zamknął za sobą drzwi, ściągnął płaszcz i rzucił na krzesło. Zero kontaktu wzrokowego, prócz szybkiego spojrzenia zaraz po wejściu. Czekałam i obserwowałam. Oparł się o stół, krzyżując ręce na torsie. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po mnie i skupiło na czymś ponad moim ramieniem. Na bladej skórze fioletowe cienie pod oczami odcinały się znacząco. Wyglądał na zmęczonego, jego cera miała niezdrowy, szarawy odcień.
- Chciałaś porozmawiać - jego beznamiętny ton przeciął ciszę - oto jestem - rozprostował ręce.
Zrobiłam kilka kroków w przód. Był urażony. Nie dziwię mu się zresztą. Miałam cały miesiąc na przeanalizowanie swojego zachowania. Cóż, szczeniackie to odpowiednie słowo. Stałam milcząc.
- Może się łaskawie odezwiesz? - gładko odbił się od stołu i podszedł do mnie. - Co teraz? Masz zamiar spotykać się tak co kilka tygodni na dzień, dwa? A może wymyśliłaś jakieś magiczne wyjście? Bo szczerze mówiąc mi przeszło przez myśl kilka. Nie powiem, żeby jakiekolwiek mnie satysfakcjonowało.
Słuchałam go. Tak... Patrząc na te wąskie wargi, gestykulujące ręce, włosy. Na tors unoszący i opadający pod ciemnoszarym swetrem. Tak, słuchałam go. 
- Do tego to po prostu jest... - przerwał, gdy zrobiłam krok do przodu, teraz dzieliły nas centymetry. Westchnął. Ciepły oddech owiał moją twarz. Stanęłam na palcach i musnęłam chłodne usta bruneta. Sekundę później moje wargi wpiły się w nie, rozchylając niecierpliwie. Wsunęłam język do zapraszającego wnętrza, czując znajome, przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele. Gdzieś wewnątrz mnie. Narastające podniecenie. Dłoń objęła mnie w pasie, a ciało Itachiego napierało coraz bardziej. Zrobiłam kilka kroków w tył, usiadłam na łóżku pozwalając by opadł na mnie. Nasze ręce bez jakiegokolwiek opanowania próbowały chociażby rozluźnić koszulę. Jednak w chaosie szarpaniny nasze ubrania dalej pozostawały w najbardziej niepożądanym miejscu. Na nas. W końcu udało mi się rozpiąć swoją cholerną koszulę, nie miałam głowy do mankietów, także koszula przynajmniej częściowo jeszcze na mnie została. Dałam sobie spokój i zaczęłam rozpinać Itachiemu spodnie. Poszło mi znacznie zręczniej. Znów pocałunek głęboki, intymny, cholernie utęskniony. Poczułam jak brunet wchodzi we mnie w dwóch pewnych, gwałtownych ruchach. Wygięłam się, palcami wszczepiając w jego koszulę. Zamknęłam oczy oddając się szybkiemu, choć płynnemu rytmowi. Moje wargi znajdowały się przy jego policzku, a między westchnieniami i jękami szeptałam imię ukochanego. Objęłam go nogami w pasie czując jak nasz rytm zmienia się w krótszy i szybszy. Ręka Itachiego zaciskająca się na mojej tali wpiła się w nią mocniej, a sam brunet westchnął głośno dochodząc w moim wnętrzu. W satysfakcji byłam tuż za nim. Jego głowa opadła na mój dekolt, a moją skórę przeszył kolejny dreszcz rozkoszy kiedy owiał ją ciepły oddech bruneta.
- O bogowie - westchnęłam kładąc rękę na czole i próbując uspokoić rozszalały oddech - o czym to rozmawialiśmy wcześniej? - zapytałam zdyszana nie kryjąc lekkiego uśmiechu.
- Nie każ mi pamiętać - odparł cicho gładząc mój obojczyk opuszkami palców. Podniósł głowę. I złożył na moich wargach delikatny pocałunek, zaraz potem uśmiechnął się i dodał - ty mała, podstępna złośnico.
Zadrżałam lekko, gdy zimy podmuch, którego nie powstrzymały widocznie nieszczelne okna, otulił pokój. Zrzuciłam z siebie bruneta i sięgnęłam po kołdrę. 

- Hej! - krzyknął zdziwiony i zaraz wsunął się pod moje przykrycie.
Przytuliłam go pod kołdrą wtulając się w jego tors i kradnąc te kilka chwil spokoju i milczenia dla siebie. Zamknęłam powieki, a niechciane obrazy zaraz pojawiły się przed moimi oczami. I znów słowa bruneta sprzed kilku chwil. 

- Nie mam pojęcia jak odpowiedzieć na twoje wcześniejsze pytania, Itachi - szepnęłam nie podnosząc wzorku. - To jest tak... beznadziejne...nasza sytuacja i to wszystko... - podniosłam wzrok czując, że jak nad sobą nie zapanuję to znów zrobię z siebie płaczliwą beksę. Nasze oczy spotkały się, a ja widząc jego ciepłe spojrzenie i wargi wciąż wykrzywione w uśmiechu, nie wytrzymałam i zaraz z moich oczu popłynęło kilka ciepłych łez. Podniosłam się do pozycji siedzącej, niezdarnie próbując zetrzeć łzy. 
- Na razie może być ten raz na miesiąc - wyszeptał zakładając niesforny kosmyk moich włosów za ucho. - Później jak Zakon się uspokoi zdziałamy coś więcej - dokończył miękkim głosem i złożył pocałunek na mojej skroni.
- Jak mówisz to tym w ten sposób, to prawie ci wierzę - wypaliłam wciąż denerwująco płaczliwym tonem. 
- Zaufaj mi. Nigdzie się chyba nam nie spieszy? Mieliśmy swoje pół roku, teraz możemy poczekać. 
- Z tego pół roku dla nas było pewnie ze dwa tygodnie, ale mniejsza o to - spojrzałam mu prosto w oczy nie mogąc powstrzymać uśmiechu - Itachi jeden mały numerek strasznie zmienił twój punkt widzenia. Powinnam zapamiętać to na przyszłość - powiedziałam szyderczym tonem, przypominając sobie jego zimną i "jestem obrażony i koniec" postawę z przed dosłownie kilku minut. 
Itachi spojrzał na mnie i roześmiał się. 
- Pamiętaj, pamiętaj jeszcze ci się na pewno przyda - odparł ubawiony. Objął mój policzek dłonią i znów mnie pocałował. Tym razem wolniej, zdawał się upajać chwilą. 
- Opowiesz mi co z tobą wyprawiali w Zakonie - powiedział, gdy już odsunął się odrobinę - ale przed tym mam zamiar kochać się z tobą, aż będziesz błagała żebym przestał.
- Brzmi obiecująco - mruknęłam z uśmiechem odchylając się do tyłu. Tym razem jego pocałunek był mocniejszy, ręka zacisnęła się na moim nadgarstku, gdy chciałam ją przenieść na jego szyję. Sprawnie pozbawił mnie resztek ciuchów, które wylądowały po bocznej stronie łóżka. Zaraz obok nich wylądowały męskie spodnie i bokserki. Brunet usadowił się między moimi nogami, a jego usta wytaczały ścieżkę w dól mojego brzucha. Gdy sięgnęły celu, z moich warg wydobyło się gardłowe jęknięcie, a dłonie wpiły w prześcieradło.
- Itachi - wyszeptałam, gdy język bruneta pozbawiał mnie rozsądku. Wygięła biodra do przodu, chcąc go czuć głębiej.
- Powoli, bez nerwów - usłyszałam jego stłumiony, aczkolwiek rozbawiony głos. Ahh... jak mógł mnie tak denerwować. Niewiele mu trzeba było żeby doprowadzić mnie do szczytu rozkoszy, aczkolwiek czułam, że specjalnie spowalniał to jak najbardziej mógł. Gdy znów znalazł się nade mną zacisnęłam kolana razem.
- Seon? - zapytał unosząc brwi. Pocałowałam go. I spróbowałam zrzucić z siebie. Nie wyszło, bo jakby inaczej. Może ubyło mu, ku mojemu zmartwieniu, odrobinę kilogramów, ale nadal pozostawał silny jak cholera. 
- Złaź - nakazałam. Chyba domyślił się do czego zmierzał, bo posłusznie płożył się na plecach, dając mi usiąść na swoich biodrach. Oj, dziwnym trafem nie przepadał za tą pozycją. Dominant pieprzony. 
Uniosłam się i zaczęłam wsuwać się na jego męskość. Z początku powoli, by zaraz wypełnił mnie całą. Jęknęłam cicho i zaczęłam poruszać się powoli. W górę i w dół, i znów, i jeszcze raz. Przyspieszyłam tempa, odchylając głowę do tylu, jęcząc gdy zaciskał dłonie na moich piersiach. Poruszałam się teraz mocno i szybko czując że zbliżającą się rozkosz... Doszliśmy razem... Jak rzadko. 
Opadłam na jego tors, zdyszana, pozwalając by zatopił palce wśród moich włosów. 
- Oh, Seon - wyszeptał składając pocałunek gdzieś w okolicach mojego czoła. Jego dłoń zacisnęła się na moim pośladku. - Tęskniłem. 
Roześmiałam się. 
- Bardzo zabawne - pokazałam mu język. 
Obrócił się i objął mnie ramieniem. 
- Jeszcze? 
- Mhm - pokiwałam głową z uśmiechem...
****
- Jestem głooodna! Zamów coś... - westchnęłam przeciągając się na łóżku. 
- Dobra, dobra zaraz coś zamówię. Nie zostawię cię przecież samej z moim jedzeniem - powiedział z przekąsem Itachi.
- Spadaj - burknęłam wbijając wzrok w materac. 
- Żartowałam głuptasie - mruknął ujmując mnie za podbródek. Pocałował mnie w czubek nosa i uśmiechnął się lekko. - Na co masz ochotę?
- Na twój łeb w pomidorach - prychnęłam obwiązując się prześcieradłem i wychodząc z łóżka. Robią drobne kroczki podeszłam do okna i rozejrzałam się. 
- Myślisz, że jesteśmy tu bezpieczni? - zapytałam lustrując okolicę. 
- Ze mną jesteś wszędzie bezpieczna - szepnął teatralnie, zachodząc mnie od tyłu. Odwróciłam się posyłając mu pełne politowania spojrzenie. 
- Twój dobry humor jest dla mnie zagadką - odparłam - ale odpowiedz na moje pytanie. 
- Będziemy musieli się przenieść - powiedział normalnym już tonem sięgając po telefon - myślę, że jak zjemy i ubierzemy się. Rozważałem Wioskę Mgły. Tam patrole są małe a shinobi przekupni. Także idealnie odkąd oddziały specjalne cały czas węszą po lasach. 
- Coś się stało? 
- Na razie nic - odpowiedział - ale szykuje się coś dużego. 
- Akatsuki szykuje? - drążyłam.
- Być może, ani Madara, ani Pein nie wtajemnicza już mnie w swoje plany.
- Już? - zakryłam się szczelniej prześcieradłem. Nie wiedzieć czemu, obawiałam się odpowiedzi.
- Tak, jestem... - Itachi skupił się na rozmowie przez telefon, pozostawiając mnie ze swoimi myślami. 
Co się działo przez ten miesiąc w Brzasku? Co robił Itachi? Zebrali już demony? Jeśli tak to ile? Musiałam o wszystko wypytać bruneta. Mimo że Akatsuki nie obchodziło mnie wiele to Uchiha wciąż tam przebywał...

*******************
Ehh, ludzie skończę to opowiadanie, nie wiem kiedy, ale na pewno pociągnę je do końca. Nie mogłabym tak tego zostawić. Napiszę co mam w głowie i koniec. Mam nadzieję, że zmieszczę się w 10 rozdziałach...

To moje pierwsze opowiadanie, mam do niego ogromny sentyment ;) Jak czytam stare rozdziały to z jednej strony się wstydzę mojego niedojebizmu literackiego, a z drugiej uśmiech ciśnie mi się na usta ;) Bo to takie nostalgiczne ^^


Mam nadzieję, że rozdział Was nie zanudził, bohaterowie nie są już zapomniani, a obecność Itacha doplusowała wszystko ;) 

Wasza 
Black 

PS W kolejnym rozdziale więcej ItaSeo... więcej rozmów ;) 
PPS Odpowiedziałam na Wasze komentarze pod poprzednimi postami ;) 

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Nowy początek ;)

Hej! Witam Cię na moim blogu ;)

Blog seon-w-akatsuki prowadzę z przerwami od lipca 2009 roku, zaczynając oczywiście na Onecie ;)

Niedawno jednak założyłam blog niezwiązany z tematyką pisania na platformie blogspot i stwierdziłam, że będąc na Onecie siedzie jeszcze w epoce kamienia łupanego, także trza się zmodernizować ^^"

By zerknąć na starego bloga odsyłam <TU> w treści nie ma żadnej różnicy ;D Ale jak ktoś chce poczuć klimat minionych lat ;)

Mam nadzieję, że za niedługo opublikuję nową notkę ;)

Pozdrawiam
Black ;)

PS. Idę spać, skopiowanie 45 postów to syzyfowa praca ;D

III. Rozdział VI - Harrington



Obróciłam się dookoła, jednak wśród mroku, gęstych drzew i krzaków nie mogłam zbyt wiele zobaczyć. Moje kostki oplatała mgła znad jeziora, z daleka słyszałam stłumione odgłosy przyjęcia. Tu jednak panowała cisza, niezmącona nawet powiewami wiatru.
– Seon, co ty tu robisz? - usłyszałam znienacka znajomy głos. Zdziwiona i lekko przestraszona obróciłam się gwałtownie i o mało nie upadłam, gdy moje czółenko poślizgnęło się na wilgotnej trawie...
– Seon, co ty tu robisz? - usłyszałam znienacka znajomy głos. Zdziwiona i lekko przestraszona obróciłam się gwałtownie i o mało nie upadłam, gdy moje czółenko poślizgnęło się na wilgotnej trawie...

Stone błyskawicznie złapał mnie za łokcie i uchronił przed niefortunnym upadkiem.
– Powinnam spytać o to samo, panie Stone – odparłam poprawiając włosy.
Nie odpowiedział, tylko wbił wzrok w coś nad moim ramieniem. Zaciekawiona chciałam się odwrócić, jednak znów poczułam mocny uścisk, tym razem złapał mnie za drugie przedramię.
– Powinnaś wejść do środka – powiedział z naciskiem.
– Ale... - znów spróbowałam się odwrócić, gdy usłyszałam za sobą jakiś szelest, jednak uścisk Stone'a powstrzymał mnie. Był zaskakująco silny.
– Bez dyskusji, Seonidal. Odprowadzę cie do środka.
– Nie ma potrzeby, panie Stone – uśmiechnęłam się maskując poirytowanie. Ten typ zaczynał działać mi na nerwy. Próbowałam się wyślizgnąć z uścisku, choć moje próby spełzały na niczym.
Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
Westchnęłam teatralnie.
– No, dobrze skoro pan nalega, wejdę do środka, jednak nie rozumiem po co się tak upierać - pozwoliłam, by do mojego tonu wkradła się rezygnacja.
Stone uśmiechnął się z ulgą i gestem wskazał drogę. Skierowałam się w stronę domu, kątem oka obserwując towarzysza. Głęboki wdech, kilka zdań wypowiedzianych w myślach i lekkie uderzenie powinno być wystarczające, by ogłuszyć go na chwilę i pobiec sprawdzić, co takiego wyszło z portalu. W porządku, jedziemy. Złączyłam dłonie, udając, że ogrzewam je pocierając o siebie. Trzy wersy formułki i dyskretny pocisk skierowany w stronę towarzysza.
Nie miałam nawet czasu na reakcję, gdyż mój atak zupełnie niespodziewanie odbił się od niewidzialnej przeszkody i skierował prosto na mnie.
– Co do cholery?! - pomyślałam czując jak uderzanie ścina mnie z nóg. Wylądowałam na zimnej trawie, pokrytej lekką rosą, a od chłodu chroniły mnie tylko cienkie rajstopy, sukienka niestety podwinęła się nieco za wysoko, by uchronić moje szacowne cztery litery. Jęknęłam cicho i oparłam się na łokciach. Zauważyłam, że w trakcie upadku czółenko ześlizgnęło mi się ze stopy i leżało teraz pod nogami Stone'a. Spojrzałam w górę i zobaczyłam jego rozbawioną twarz, którą usilnie starał się ukryć pod maską opanowania.
– Szczerze mówiąc, Seonidal, słyszałem, że jesteś nieprzewidywalna, ale tym mnie naprawdę rozbroiłaś. Żeby atakować bezbronnego człowieka, tylko po to by zaspokoić swoją ciekawość? - mówiąc to z gracją schylił się i podniósł samotny bucik.
Nie odezwałam się. Nie wiedziałam co się stało, ani tym bardziej co się dzieje.
Stone kucnął przede mną. Objął dłonią moją kostkę i wsunął but na stopę. Złapał mnie za ramiona i jednym ruchem podniósł do pozycji stojącej. Otrzepał moje ubrania z mokrej trawy i innych paskudztw. Po tym dopiero spojrzał mi prosto w oczy. Miał bardzo poważny wzrok.
– Musisz wiedzieć, Seonidal, że są sprawy do których egzorcysta z tak niską rangą nie powinien się mieszać – oznajmił surowym tonem.
– Najpierw dobrze byłoby wiedzieć, że w okolicy jest inny egzorcysta, a nie tylko gogusie z City – burknęłam strącając dłonie Stone'a z ramion. Czułam, że moje policzki robią się czerwone ze złości, a moje myśli wypełnione są obelgami pod adresem tego kretyna, które tylko czekają by znaleźć upust, najlepiej wykrzyczane prosto w twarz.
Wysiliłam się jednak na krzywy uśmiech.
– W takim razie nie będę przeszkadzać – odwróciłam się i skierowałam w stronę podjazdu.
– Nie ma mowy – powiedział zrównując się ze mną i ujmując za łokieć - po pierwsze zobowiązałem się odprowadzić cie do środka, a po drugie myślę, że nazywanie mnie tym nazwiskiem nie będzie już na miejscu w naszych oficjalnych relacjach w Zakonie. I tylko w Zakonie. Tu mogę pozostać Stone'm. Jednakże w każdej innej sytuacji przedstawiam się jako Lance Harrington.
Słysząc to nazwisko, ze zdziwienia przestałam kontrolować swoje kończyny, co skończyłoby się niechybnym upadkiem, gdyby nie podtrzymująca mnie ręka.
Kolejny raz nie wiedziałam jak się zachować.
– Co? – wypaliłam zduszonym szeptem puszczając go. - Niemożliwe, przecież poznałabym kogoś... to znaczy...
Przez ułamek sekundy miałam ochotę krzyczeć wniebogłosy do samego Pana, no do cholery jasnej, dlaczego mój idealny egzorcysta, mój przykład, moja motywacja, idol, prawie-bóg okazuje się takim... takim idiotą?! Dlaczego najmłodszy w historii Niezależny Egzorcysta, który zawsze stawiałam sobie za wzór jest takim dupkiem? Boże, moje dzieciństwo zostało właśnie zrujnowane.
Odwróciłam się z fałszywym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Wewnątrz się jeszcze telepałam.
– Nie poznałam pana, proszę o wybaczenie, ale mam fatalną pamięć do twarzy.
Cóż trzeba przyznać, że więcej o nim czytałam i słuchałam plotek, niż wgapiałam się w jego zdjęcie, które w wołającej o pomstę do nieba jakości widniało w Historii Najnowszej Zakonu. Tak jest taka książka. Zresztą niejedna. Nie wnikajmy w szczegóły.
– Możemy wracać? - zapytał jakoś niewzruszony moją reakcją.
– Oczywiście – uśmiechnęłam się zrezygnowana, kierując się w stronę schodów.
Miałam ochotę płakać. W wyobraźni setki razy wyobrażałam sobie nasze spotkanie. I w żadnym go nieudolnie nie atakowałam. Nagle stanęłam i odwróciłam się na pięcie.
– Mistrzu Harrington, dlaczego nie przedstawiłeś mi się od razu. Przecież doskonale wiedziałeś, że jestem egzorcystą.
– Owszem, twoje ostatnie wybryki, przyniosły ci trochę sławy – powiedział tonem bynajmniej szyderczym, co mnie zdziwiło, bo zazwyczaj ludzie wypowiadają się o tym z cynizmem i ironią. - Nie mogłem się przedstawić prawdziwym imieniem, bo ludzie kręcili się wokół, poza tym nie chciało mi się wszystkiego tłumaczyć. Musisz mi to wybaczyć.
Nie wiedziałam jak zareagować na ostatnie zdanie, więc tylko skinęłam głową i ruszyłam do góry.
– Nie będę Mistrza zatrzymywać, proszę już iść.
– W takim razie do zobaczenia na sali – powiedział i odwrócił si. Jeszcze przez chwilę gapiłam się na jego szczupłą sylwetkę, po czym z powrotem skierowałam się w stronę drzwi.
***
Gdy Seon i Harrington oddalili się spoza zasięgu słuchu pary ukrywającej się za drzewami. Hitomi niepewnie zerknęła na towarzysza.
– Nie wiedziałam, że tu będzie i do tego z moim przełożonym – oznajmiła – to przypadek Uchiha, więc mnie nie zabij.
– Kolejny raz tego dnia uwierzę ci na słowo – odpowiedział ironicznie.
– Wolę sobie nie wyobrażać co by było gdyby nas zobaczyła – ruda przejechała dłonią po twarzy – ale to i tak nie ma znaczenia, bo zaraz zginę z ręki Harringtona – jęknęła.
– O ile to nie będzie coś ważnego, to owszem Hitomi, szykuj się na powolną, bolesną śmierć.
– Mistrzu! Dobrze sobie poradziłeś z Seon! Ma pan rękę do krnąbrnych nastolatek! Nawet się nie opierała za bardzo, a to już wyczyn!
– Wystarczy - przerwał jej. - Mogę cie spytać kto to jest? – egzorcysta nie spuszczał wzroku z Itachiego. I nawzajem.
Hitomi wyglądała jakby się miała zamknąć w sobie.
– Zostałam nakryta – bąknęła – jego warunkiem było spotkanie z tobą, mistrzu.
Harrington przez chwilę przewiercał ją wzrokiem, po czym skierował go na Uchihę.
– Słucham więc?
– Skoro już załatwiliśmy formalności – czarnowłosy przerwał na chwilę i wymierzył błyskawiczny i precyzyjny cios w szyję rudej. Ta osunęła się nieprzytomna na kolana.
Lance obserwował to z niezmiennym wyrazem twarzy.
– Wiem, że to w celu uniknięcia publiczności, ale – niespodziewanie znalazł się tuż przed Itachim – na drugi raz nie atakuj moich ludzi przede mną. Dobrze ci radzę – zakończył szorstkim tonem.
– Nie sądzę, żeby był jakikolwiek drugi raz – oznajmił Itachi włączając sharingan i w ułamku sekundy obezwładniając jednego z najsilniejszych egzorcystów w całym Zakonie. Tym razem iluzja była ulepszona, na bazie doświadczeń walki z Seon i bardziej złożona.
– A teraz słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał – zaczął Uchiha grobowym głosem nie spuszczając wzroku z przykutego do krzesła egzorcysty. Nad ręką Itachiego zamigotał mały sześcian. - Pozwól, że wytłumaczę ci co to jest, nie przerywaj, pytania później – uśmiechnął się szyderczo, po czym zaczął wykład.
***
Kręciłam się bez celu po sali. To stałam przy stole z jedzeniem, zamieniłam kilka słów z gośćmi, wypiłam odrobinę słodkiego szampana. Cokolwiek bym nie robiła, mój wzrok nieprzerywanie ześlizgiwał się od drzwi do drzwi. Którędy wejdzie? Co powie? Co ja powiem? Nie wyglądał jakby chciał wyciągać konsekwencję z moich wygłupów, ani nic takiego.
Czułam, że wewnątrz trzęsę się z emocji. Nie mogłam tego wytrzymać. Jednym haustem dopiłam resztkę szampana i sięgnęłam po kolejny kieliszek, i kolejny. Po czterech zdałam sobie sprawę, że jak tak dalej pójdzie to nie dość, że wyrobię sobie opinie fatalnej pijaczki to jeszcze zaliczę drugą wpadkę przy Harringtonie. Spojrzałam na staromodny zegar stojący przy ścianie. Kwadrans po dwunastej. O tej porze takie dzieciaki jak ja powinny już dawno spać, skonstatowałam ironiczne w myślach i ruszyłam do wyjścia.
– Gdzie się wybierasz? - usłyszałam za plecami.
– Śpiąca jestem – odpowiedziałam odwracając się w stronę matki.
– O tej porze?! Nie żartuj młoda damo, co najmniej do drugiej powinnaś być tu obecna. Inaczej będzie to odebrane jako przejaw lekceważenia i bezczelności oraz...
– W porządku – westchnęłam – nie unoś się tak, zostanę skoro tego chcesz – poddałam się nie chcąc wysłuchiwać zrzędzenia tej kobiety. A z tego co widzę dopiero się rozkręcała.
– Dobrze – poprawiła ręką i tak perfekcyjną już fryzurę – porozmawiamy później.
– Nie mogę się doczekać – mruknęłam odwracając się. Gdy szłam w stronę stolików czułam zabójczy wzrok matki na swoich plecach. Chyba sobie nagrabiłam. Próbowałam sobie urządzić jakoś czas, jednak moje myśli kręciły się wokół Harringtona. Zadawałam sobie pytanie czy jednak chce go zobaczyć. Ucieczka była tak kuszącą opcją.
Może wymknę się wejściem dla personelu, pomyślałam ukradkiem spoglądając w stronę małego, oddalonego wejścia. Czemu nie spróbować? Ruszyłam spokojnym krokiem, tak jakbym zmierzała w stronę gości, wmieszałam się w tłum, a drzwi rosły przed moimi oczami. Jeszcze tylko kilkanaście kroków.
– Seonidal? - poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię o odciąga na bok. Podniosłam oczy i zobaczyłam Harringtona, na którego twarzy malowało się dziwne napięcie, a zielone oczy nieustanie przewiercały mnie na wskroś. Z planu nici westchnęłam w myślach.
– Słucham? - zapytałam, widząc, że nie ma zamiaru zaczynać. - Coś nie tak? Coś z Zakonu?
Zero reakcji.
– Mistrzu Harr... znaczy się panie Stone? - złapałam go za ramię i ścisnęłam lekko.
– Wybacz Seonidal, zamyśliłem się. O której jutro wracasz?
– Emm, nie wiem. Coś koło południa.
– Świetnie. Po lunchu będę czekał na dziedzińcu.
– Tak? - zapytałam zdziwiona nie wiedząc jak zareagować.
– Tak, jutro. Seonidal nie pytaj mnie o więcej na razie. Jutro ci wszystko wytłumaczę. Sprawy Zakonu.
– Rozumiem – odparłam natychmiast. - Mistrzu, czy coś się stało przed chwilą? - zapytałam nie mogąc wytrzymać z ciekawości.
– Małe kłopoty w moich oddziałach – uśmiechnął się lekko – ale sytuacja już opanowana, także jest jak najbardziej w porządku.
– To świetnie – również się uśmiechnęłam – w takim razie udam się już do spania. Dobranoc, mistrzu.
– Dobranoc, Seonidal.
***
Rano, a raczej chwilę przed południem, jako jedna z niewielu szczęśliwców obudziłam się bez kaca, ani żadnych dolegliwości poprzyjęciowych. W lustrze naprzeciwko łóżka zobaczyłam jednak swoje odbicie i stwierdziłam, że muszę się doprowadzić do mniej więcej reprezentatywnej postawy. Wzięłam prysznic, a w trakcie rozczesywania wysuszonych już włosów, weszła, a raczej wparowała do pokoju moja matka. Myślałam, że będzie jęczeć o wczorajszą ucieczkę z przyjęcia, jednak nic takiego się nie stało. Za to podeszła do mnie i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, poczułam jak jej szczupła, aczkolwiek silna dłoń wymierza mi siarczysty policzek, a pierścionki na jej palcach boleśnie obcierają delikatną skórę na policzku.
- Do cholery Seon! Czy ty zgupiałaś już do reszty?! Te wszystkie magiczne duperele poprzewracały ci w głowie!
- O co ci chodzi? - zapytałam drżącym głosem nie rozumiejąc co się dzieje. Czułam jak policzek pulsuje nieznośnym bólem.
- Zrezygnowałaś z udziałów w firmie! Całkowicie! Dziewczyno, zadbaj jakoś o swoją przyszłość! Ojciec teraz może kogokolwiek obsadzić na swoim miejscu, bo ty jesteś tak naiwna i głupia, żeby tak po prostu odpuścić - wykrzyczała mi to wszystko w twarz, a jej wzrok był czystą furią.
- Po co mi to?! - wydarłam się równie zdenerwowana. - Po co mi jakaś cholerna robota, skoro robię to w czym jestem dobra i nie mam zamiar ojcu rujnować jego firmy! Przecież wiesz, że kocha ją bardziej niż mnie lub ciebie.
Ostatnie zdanie musiał ją zaboleć, bo nie odezwała się więcej, tylko odwróciła na pięcie i wyszła z pokoju.
Odwróciłam się w stronę lustra czując jak moje oczy wypełniają się łzami. No pięknie. Teraz tylko rycz Seon. Twój piękny i miły wyjazd zakończył się bardzo udanie. Dlaczego ona jest tak przywiązana do pieniędzy? Przecież ojciec jej nie zostawi, już nie. Boże, pieprzona artystka zawsze tak dramatyzuje.
Zamrugałam kilka razy by pozbyć się mgły przed oczami. Lustro przede mną pokazywało zmarnowane oblicze z czerwoną szramą na policzku i zaczerwienionymi oczami. Podniosłam rękę, która lekko drżała do policzka, ale nie mogła się skupić i światło wywodzące się z dłoni tylko pogorszyło sytuację. Poczułam jak krew spływa mi po policzku. Kurwa, przydał by się Sam teraz, pomyślałam przykładając chusteczkę do policzka.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Co znowu, do cholery, pomyślałam otwierając. Za drzwiami stał Stone... znaczy się Harrington. Pięknie. Znaczy on też...
- Dzień dobry, Seon. Gotowa? - przywitał się całkiem rześko. Spuściłam głowę i zerknęłam w bok.
- Jeszcze kwadrans, jeśli to nie problem - mruknęłam, ale zamiast odpowiedzi, wlazł mi bezczelnie do pokoju, wcześniej upewniwszy się, że nikogo nie ma na korytarzu. Zamknął drzwi, odwrócił się w moją stronę i ujął mnie za podbródek zmuszając do spojrzenia na niego.
- Twoja matka ma więcej siły niż na to wygląda - ocenił przewiercając mnie tym swoim spojrzeniem. Wyglądał zupełnie tak samo jak wczoraj. W świetle dziennym zauważyłam urocze zmarszczki wokół zielonych oczu.
- I jest większą histeryczką - odparłam - chociaż to na policzku to nie całkiem jej zasługa.
- Medyk z ciebie żaden - mruknął przykładając dłoń do mojej twarzy. Poczułam ciepłe światło i zaraz ból ustąpił.
- Proszę bardzo - powiedział - a teraz pakuj się, czekam na dziedzińcu. Na pewno wszystko w porządku? Nie masz czasem gorączki? Jesteś czerwona. Lepiej weź coś przed wyjazdem - skonstatował i nie czekając na odpowiedź wyszedł z pokoju.
Przyłożyłam dłonie do rozpalonych policzków. O nie, co jak co ale nie czuję się źle. Ciekawe jak by zareagował, gdyby osoba, która była dla ciebie wzorem wlazła ci do pokoju, zaczęła obmacywać po twarzy, leczyć i oferować podwózki. Boże, co się dzieje, myślałam pakując się automatycznie. Zapięłam plecak, upewniłam się, że wszystko wzięłam, pożegnałam z ojcem oraz obrażoną matką i wyparowałam na dziedziniec. Harrington stał przy niskim, sportowym wozie i palił fajkę. Rysa na idealnym obrazku. Mógłby rzucić. Zbiegłam po schodach, a on zgasił papierosa czubkiem buta.
- Gotowa? - powtórzył.
Na co, miałam odpowiedzieć. Zamiast tego jednak pokiwałam głową z lekkim uśmiechem. Mam tylko nadzieję, że nie jest typowym "playeram" i nie pomyli mojego kolana z lewarkiem. Nie, to na pewno niemożliwe. W końcu to mistrz Harrington. Facet, który w wieku 26 lat został Egzorcystą Niezależnym, ideał, a nie jakiś byle babiarz.
Wpakowałam się do auta i kątem oka obserwowałam jak uruchamia maszynę, wrzuca bieg i rusza do przodu. Włosy zaczesane do tyłu, prosty nos, prościutki wręcz, wąskie usta. Piękny profil. Uświadomiłam sobie, że się gapię, więc przeniosłam wzrok na przednią szybę. Wjechaliśmy na ekspresówkę. Nie zmienił biegu, zatem to automat. W sumie czego się spodziewać, sportowy merc, prawie nowy. Jechał szybko, ale pewnie, więc nie czułam się niekomfortowo. Włączył kierunek i zmienił pas na lewy i wtedy się odezwał.
-  Powiedz mi wszystko, co wiesz o świecie, w którym byłaś przeszło pół roku.
Zamrugałam ze zdziwienia i popatrzyłam na egzorcystę. Nie było sensu pytać się po co.
- Wszystko?
- Tak, jeśli możesz bądź szczegółowa.
- W porządku - dopowiedziałam lekko zawiedziona.
W duchu wyobrażałam sobie, że chce mnie uhonorować jako fankę nr 1, choć zapewne nie miał o tym pojęcia. No cóż... Zaczęłam opowiadać, co bezpieczniejsze informacje, pomijając większość detali, tych bardziej osobistych, tych o których nie chciałam myśleć, a co dopiero rozpamiętywać. Ani o osobie, którą zobaczę dopiero za miesiąc... Jak dobrze pójdzie.

**********
W końcu nowa notka! Wybaczcie spóźnienie. Dużo się dzieje w moim życiu osobistym przez co blog na tym ucierpiał. Trochę umiejętności zardzewiały. Mam nadzieję, że nie bije to tak po oczach. W każdym razie czekam niecierpliwie na Wasze opinie.
Pozdrawiam
Black

III. Rozdział V - Kompromis



– Nie mam wiele czasu – syknęła Hitomi podając egzorcyście dokumenty – tu masz wszystko. Na razie się ze mną nie kontaktujcie. Jak wam dam znać co i jak wtedy zaczniecie działać. 
Chłopak skinął głową. Zaraz potem jego sylwetka zniknęła w portalu.
Ruda odwróciła się i pospiesznie rozejrzała. Nikogo. W porządku, pomyślała ruszając do hotelu. Teraz marzyła tylko by odpocząć po długiej męczącej misji z Uchihą i jego nadętym ego.

Gdy dotarła na miejsce, weszła pewny krokiem do recepcji posyłając lekki uśmiech kobiecie za ladą. Po drodze zerknęła na swoje odbicie w dużym lustrze wiszącym na korytarzu. Stwierdziła, że wszystko ma na swoim miejscu i weszła do swojego pokoju. 
– Coś ci się chyba pomyliło – mruknęła widząc Itachiego stojącego przy jednej z szafek i przeglądającego niewielką książkę. Mimowolnie poczuła ucisk w dolnej części brzucha.
– Nie sądzę – mruknął nie obdarzając jej nawet spojrzeniem. - Zamknij drzwi i usiądź – poprosił takim tonem, że wolała się nie sprzeciwiać. 
– Zastanawiałem się właśnie... – urwał na chwilę – gdy wcześniej poprosiłem cię o mapę, w twojej torbie zauważyłem dziwnie znajomą książkę. Nie mogłem sobie przypomnieć dlaczego wydaje mi się taka znajoma. 
Zamknął ją z cichym trzaskiem. Na jego ustach zaigrał chłodny uśmiech. 
– Dobrze się składa, że to twoja pierwsza misja ze mną. Inaczej wiedziałabyś, że nigdy nie potrzebuję mapy – zrobił krótką pauzę i obrzucił rudą tryumfującym spojrzeniem. - A książka, no cóż, moja pamięć podpowiada mi, że Seon miała identyczną, co prawda treść jest w nieznanym mi języku, ale mogę się domyślać, że jest to coś w rodzaju legitymacji, którą każdy egzorcysta ma przy sobie. Twoja nieznacznie różni się od Seon, więc tu również przypuszczam, że jesteś egzorcystą innego typu. Jesteś typem F, o ile się nie mylę?
– Sporo wiesz na ten temat – zauważyła Hitomi na pozór lekkim tonem. 
– Seon nie należała do małomównych osób, jeżeli cię to interesuje. A ja nie należę, do osób, które łatwo zapominają – rzucił książkę w stronę dziewczyny i usiadł w fotelu obok. 
– Mogę cię grzecznie zapytać o wyjaśnienie? Czy mam dochodzić do wszystkiego własnymi sposobami? 
Hitomi próbowała zebrać myśli. Spokojnie dziewczyno, powtarzała w myślach, bywałaś w gorszych sytuacjach. Tylko co mu kurwa powiedzieć? Spojrzała w ciemne tęczówki Uchihy. Myśl! Nakazała sobie. I nagle ją olśniło.
– Wiesz, że jest tu pięciu egzorcystów? - zapytała. 
– Obiło mi się o uszy – odparł Itachi – i w związku z tym?
– Są starzy, zrobili swoją robotę i teraz są na czymś w rodzaju emerytury. Choć coś czasem zrobią coś dla Zakonu. 
– Rozumiem. Możesz przejść do meritum? - w głosie bruneta zabrzmiała nuta niecierpliwości.
– Owszem – ruda uśmiechnęła się tryumfalnie – myślisz, że jestem na tej misji zupełnie nieprzygotowana? Przegrzebałam wszystkie archiwa dotyczące tego świata, Akatsuki, Konohy i natrafiłam na kilka ciekawych historii. Na przykład, jest taka jedna, nie wiem czy kojarzysz, niegrzeczny ród Uchiha chciał wszcząć wojnę domową, ale ktoś ich powstrzymał...
Itachi nie pozwolił dokończyć dziewczynie. Błyskawicznie złapał ją za szyję i popchnął na podłogę. Jego dłoń mocno zaciskała się na szyi Hitomi. Dziewczyna szamotała się próbują złapać oddech i uwolnić spod żelaznego uścisku. 
Na szczęście Uchiha w złości zapomniał, że ma do czynienia z egzorcystką. Złączyła ręce i uderzyła w niego wiązką skoncentrowanej Energii. Brunet wylądował po drugiej stronie pokoju, Hitomi wiedziała, że zaatakuje ponownie, więc krzyknęła od razu.
– Uspokój się, Uchiha! Nikomu nie powiem! Daj mi się wytłumaczyć!
Itachi wstał i otrzepał ubrania.
– Masz pięć minut, żeby mnie przekonać, później cię zabije. 
– Nie kozacz tak – prychnęła ruda, jednak widząc wzrok Itachiego dodała szybko – dobra, dobra już mówię.
Wzięła głęboki oddech.
– Słuchaj. Ty nic nie powiesz Madarze o mnie, a ja swoje nowinki zachowam dla siebie. Jak mi pomożesz, wykradnę też je z archiwum, żeby twoja wścibska Seon czasem ich nie znalazła, pasuje?
Uchiha kiwnął głową.
– Mów.
– Ok. Wszystko zaczyna się od poszukiwań Seon. Nie żeby była jakimś wartościowym egzorcystą, przynajmniej jeszcze nie teraz. Szukaliśmy jej, ponieważ jak każdy egzorcysta wie dużo i Zakon nie chce by jakiś młody, głupi egzorcysta latał sobie bóg wie gdzie. Poza tym jak zapewne twoja gadatliwa panna wspominała ci, że nie została przeszkolona przez Akademię Zakonu, tylko przez swojego niedorobionego mistrza, który ma kiełbie we łbie i robi co chce. Więc Seon ma jeszcze informacje, które zna tylko ta dwójka. I to były mniej więcej powody by zacząć jej szukać. W sumie to nie trwało zbyt długo, ale pominę te szczegóły. Shiroyama, egzorcysta odpowiedzialny za poszukiwania dokopał się tu do całkiem ciekawych informacji, zainteresowało go Akastuki.
Hitomi zrobiła krótką pauzę. Kolejny raz zebrała myśli zastanawiając się, które z bezpiecznych dla niej informacji może przekazać Itachiemu. 
– Musisz wiedzieć, że Zakon tylko oficjalnie jest neutralny i nie wtrąca się w sprawy światów. Tak naprawdę ci słabsi lub starsi egzorcyści pchają się na rządowe funkcje, a Zakon po cichu temu kibicuje. Bo nie ma to jak zwiększanie wpływów i kontroli – prychnęła ruda. - Ale do rzeczy, Zakon pod pretekstem wyrównania sił w tym świecie postanowił zlikwidować Aktsuki i – ubiegła Itachiego, który chciał jej przerwać – i dlatego miałam przeniknąć do świata shinobi mając tylko kilka miesięcy na trening i opanowanie technik przeciwko sharinganowi. I powiem ci, że to było kurewsko trudne!
– O pozwól, że nie będę płakał – prychnął - a praca dla Zakonu i ta rzecz z Madarą? – dopytywał się Uchiha starając się okazać niewzruszony zasłyszanymi informacjami. 
– Madara mi nie ufa, to wiem na pewno, ale uważa mnie za przydatną, dlatego udało mi się go namówić do wskoczenia na miejsce Seon. Wszystko było z góry ustalone z Shiroyamą i moim przełożonym. Miałam udać, że pracuję jako wolny strzelec i pomagam Zakonowi dopaść Seon, a z drugiej strony skontaktowałam się z Madarą, który nawiasem mówiąc chciał się jej pozbyć. Dogadaliśmy się i tak oto jestem. 
– Dobrze, w porządku – brunet zbierał myśli – ale po co wam, do cholery niszczyć Akatsuki? - Zapytał, po czym dodał pospiesznie – nie żebym o to dbał.
– Po co? Uchiha, na litość boską, mówiłam ci starsi i słabi egzorcyści pchają się do władzy. Jak któremuś z nich uda się zniszczyć Akastuki to na bank zostanie jakimś kage, czy bóg wie czym.  
Ruda dała mu czas na przetrawienie informacji, a sama wyciągnęła papierosy i odpaliła jednego, zaciągając się aromatycznym zapachem fajek, które podpatrzyła u swojego przełożonego i notorycznie podkradała mu paczki, aż w końcu zdradził je skąd je szmugluje. Prywatna firma z jakiejś niewielkiej wysepki na Ziemi, która robi fajki na zamówienie, najwyższej jakości, z najlepszego tytoniu i dodatków. Wszystko dla kochanego dyktatora i braciszka. 
– Powiedziałaś, że ukryjesz informacje o mnie przed Seon za moją pomoc? Co mam zrobić? – usłyszała głos Uchihy.
Wargi Hitomi rozciągnęły się w uśmiechu.
– To mi się podoba Uchiha, przechodzisz od razu do konkretów.
– Nie przeginaj – mruknął brunet.
Ruda prychnęła i przekręciła oczami.
– Powiem ci, kiedy będziesz mi potrzebny. 
Uchiha zmierzył spojrzeniem dziewczynę. Nie ufał jej, ale też nie uważał, że kłamie. Znał naturę szpiegów lepiej niż ktokolwiek, więc dwulicowość, wciskanie niby logicznego kitu i te sprawy miał w małym palcu. 
– Mam jeszcze jeden warunek.
Hitomi mrugnęła zaskoczona.
– Co? Nie mam mowy.
– Coś czuję, że czeka mnie długa, intymna rozmowa z Madarą – zakpił brunet.
– Mów – westchnęła.
– Przedstawisz mnie swojemu przełożonemu.
– Heee?! Po co?! 
– To już mój problem. W zamian za to tymczasowo uwierzą w to co powiedziałaś, będę milczał i pomogę ci, to chyba sporo? 
– Tymczasowo uwierzysz? No tak, szpieg i szpieg, niezbyt zgrany z nas duet – westchnęła. - W porządku, Uchiha, więc... hmm... układ? - wyciągnęła dłoń przed siebie.
– Na to wygląda – powiedział podając jej rękę. Zacisnął ją mocno i gwałtownie przyciągnął do siebie dziewczynę.
– Tylko spróbuj mnie wyrolować – ostrzegł mierząc ją spojrzeniem.
– To samo tyczy się ciebie, Uchiha – odparła. 
Itachi puścił ją i odsunął się.
– Zabierz mnie do niego teraz.
– Teraz?! Uchiha, do reszty cie popierdoliło?
Brunet westchnął cicho.
– Kiedy więc proponujesz? Jak wrócimy, polecisz do Madary i kto wie kiedy będzie szansa na opuszczenie organizacji? - mówił znudzonym głosem jakby wszystko powinno być dla niej aż nadto oczywiste.
Hitomi milczała przez chwilę. Spuściła głowę i odetchnęła głośno. Ten dupek wsadzi ją w wielkie tarapaty...
– W porządku. Daj mi kwadrans. Między-wymiarowy portal musi być szczególnie dokładny.
– Więc się przyłóż – mruknął siadając w fotelu.
Rudowłosa myślała wcześniej, że nie da rady bardziej nienawidzić Uchihy. Jakkolwiek było to możliwe.
***

Na przyjęciu bawiłam się przednio... Eh chciałabym tak powiedzieć. Jednak rzeczywistość była zgoła inna. Łaziłam od stolika do stolika, znudzona jak na przyjęciu dla emerytowanych kolejarzy. Chociaż nie, tam chociaż mogły się jakieś ciekawe historie usłyszeć. A tu tylko jedno i to samo. Najnowsza sztuka mamy. Hamlet to Hamlet tamto. Wszyscy się ekscytują choć premiera jest dopiero jutro wieczorem. I później kolejne przyjęcie. Chwała bogom mnie już na tym nie będzie.
– Odrobina socjalizacji ci nie zaszkodzi – usłyszałam chłodny głos obok siebie.
Skierowałam wzrok w bok, lustrując wysoką i smukłą sylwetkę ojca. Przez ostatni rok dorobił się kilku siwych włosów przy skroniach, a wokół jego ciemnych oczu pojawiła się siateczka zmarszczek.  
– Cześć, tato – uśmiechnęłam się – mów co chcesz, widzę, że nie ty też bawisz się przednio.
Lekki uśmiech zagościł na jego twarzy. Wyglądał bardziej na Latynosa niż Brytyjczyka z tą swoją oliwkową, smagłą skórą. 
– Jeżeli chodzi o przyjęcia, to pozostaje w tyle. A skoro nie bawisz się dobrze, może się przejdziemy? - zaproponował i nie czekając na odpowiedź odwrócił się i skierował do wyjścia. Wydawało mi się, że nawet przez głowę mu nie przeszło, że powiem nie. Był zbytnio przyzwyczajony do wydawania poleceń oraz całkowitego posłuszeństwa. Zrezygnowana ruszyłam za nim. 
Myślałam, że poprowadzi nas do salonu bądź gabinetu, jednak przeszliśmy przez salę balową, korytarz i wyszliśmy głównymi drzwiami na dwór. Kurde, zimno. 
– Nie możemy iść, gdzieś gdzie nie panuje subpolarny klimat – mruknęłam, ostrożnie schodząc po schodach.
– Chciałem się przewietrzyć. Wytrzymasz chwilę. 
Udało mi się zejść po schodach i niezbyt pewnie stanąć na asfaltowym podjeździe.
Przeszliśmy kawałek w milczeniu. Obcasy moich czółenek wybijały równy rytm. Czekałam, aż zacznie. I nie wiem czemu, nie miałam ochoty na tą rozmowę. O czymkolwiek miała być. 
– Seon – zaczął.
– Słucham? - odparłam natychmiast.
– Mam do ciebie kilka pytań. Jako moje jedyne dziecko...
Nie mogłam się powstrzymać i prychnęłam. Nie zraziło go to zbytnio.
– Jako moje jedyne dziecko z Elizabeth – uściślił wymieniając imię mamy   – jedyne, które w pełni swoich praw ma przejąć po mnie firmę, gdy umrę lub mi się to najzwyczajniej w świecie znudzi, pytam cię jak dorosłą osobę, czy jesteś gotowa na ten obowiązek. Czy jesteś gotowa porzucić to całe... tą karierę w Zakonie i za kilka lat przejąć po mnie stołek prezesa Lloyd Corporation?
Zatkało mnie. Wciągnęłam zimne powietrze wprost do płuc.
–  Myślałam, że już dawno wyrzuciłeś ten scenariusz. Przecież wiesz, że wybiorę Zakon, jakkolwiek nie czuję do niego znaczniej sympatii i...
– Tak myślałem – powiedział z wyraźną ulgą.
– Widzę, że ci już lepiej – odparłam zgryźliwie.
– Skoro odrzucasz tą możliwość, musisz też podpisać oświadczenie, że twój przyszły małżonek też nie będzie ubiegał się o tą pozycję.
– Co?! Nie mam zamiaru brać ślubu w tym stuleciu!
– I twoje potomstwo również – dokończył niezrażony moim wybuchem.
– Masz jak w banku, że nie będzie żadnego potomstwa – mruknęłam, a on posłał mi spojrzenie typu „gdzie popełniłem błąd?”.
– Jesteś bardzo ugodowa, to dobrze. Musisz tylko pamiętać, że od tych decyzji nie ma odwołania, no chyba, że twój małżonek będzie miał predyspozycję ku...
– Wystarczy – warknęłam. - Poradzę sobie doskonale bez twojej łaskawej propozycji. 
– Tak, Seon, jest tylko jeden problem – westchnął. - Mianowicie twoja matka. Elizabeth nie chce żebyś rezygnowała z tej możliwości i na pewno będzie cię namawiać, żebyś zmieniła zdanie. Zawsze miała na ciebie duży wpływ, więc musisz mi obiecać...
– Wystarczy – powtórzyłam. - Po pierwsze nie mieszaj w to mamy. Po drugie, powiedz mi kiedy było to "zawsze"? Bo nie pamiętam zbyt dużo waszej roli w moim wychowaniu. Odkąd skończyłam dziesięć lat byłam może raz na rok w domu, chociaż nie wiem, czy mogę tak nazywać to miejsce. Może i jesteśmy rodziną na papierze, ale tak naprawdę każdy żyje własnym życiem. I nie mówię, że to źle – ubiegłam go, gdy już zamierzał zaprzeczyć – jest jak jest. Więc nie musisz się obawiać, że twoja firma wpadnie w moje nieodpowiedzialne ręce. I nikt nie ma na to wpływu, nawet mama. Możesz mi zaufać. 
– Zaufać? - powtórzył.
– Dobra, mogę podpisać co tam chcesz, ale w zamian za to, że wyrzeknę się fotela prezesa...
– Warunki? - zapytał unosząc brew i uśmiechając się kącikiem ust.
– Owszem. Zostawiasz wszystko tak jak jest, jeżeli chodzi o mieszkanie w Londynie, utrzymanie mnie oraz nasze ograniczone kontakty.
– Tylko tyle? - wydawał się lekko zdziwiony. 
– Nie jeszcze pięciu przystojnych niewolników i dożywotni zapas skittlesów.
– Co?!
– To żart – mruknęłam zrezygnowana. 
– Hmm, no cóż. Moi prawnicy skontaktują się z tobą, gdy ułożą odpowiednią umowę. 
– Nie mogę się doczekać – odpowiedziałam odwracając się – idę do środka, bo zamarznę. 
– Co to są skittlesy? - zapytał po chwil, zrównując się ze mną.
– Takie cukierki – westchnęłam nie siląc się na dalsze tłumaczenie.
  
Przeszliśmy kawałek w milczeniu. Żadne z nas nie uważało, że podtrzymanie rozmowy jest konieczne. Moje myśli błądziły wokół minionej rozmowy, gdy nagle poczułam ten znajomy sygnał. Jakby jasny punkt pojawił się na moim radarze. Pojawił się i zaraz zniknął. Portal. Tylko dlaczego tutaj? 
– W sumie ja się jeszcze przejdę – uśmiechnęłam się – trochę się stęskniłam za tym parkiem.
– Aaa, jasne – odparł ojciec nie odwracając głowy – tylko się nie przezięb – powiedział tonem sugerującym, że i tak mu wszystko jedno.
Odwróciłam się i najszybciej jak potrafiłam pomaszerowałam w stronę chwilowego źródła energii. Oczywiście mój marsz był nieznośnie spowalniany przez wysokie buty, jednak nie dawałam za wygraną. 
Po kilku minutach dotarłam do, jak mi się wydawało, miejsca, w którym pojawił się portal. 
Obróciłam się dookoła, jednak wśród mroku, gęstych drzew i krzaków nie mogłam zbyt wiele zobaczyć. Moje kostki oplatała mgła znad jeziora, a z daleka słyszałam stłumione odgłosy przyjęcia. Tu jednak panowała cisza, niezmącona nawet powiewami wiatru.
– Seon, co ty tu robisz? - usłyszałam znienacka znajomy głos. Zdziwiona i lekko przestraszona obróciłam się gwałtownie i o mało nie upadłam, gdy moje czółenko poślizgnęło się na wilgotnej trawie...


*********************
Ok, tu gdzieś powinno się znaleźć "cdn." ;)

Wyrobiłam się! Na zakończenie swoich wakacji udało mi się opublikować kolejny rozdział. Szczerze powiedziawszy tak się rozleniwiłam, że nie mam najmniejszej ochoty na naukę itp. Oj, Blcak, Black, nie będą z ciebie ludzie :D 
No cóż... Z niecierpliwością czekam na wasze opinie i uwagi, i w miarę możliwości postaram się na nie odpowiedzieć :) 

Trzymajcie się i nie dajcie jesieni <3