poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Nowy początek ;)

Hej! Witam Cię na moim blogu ;)

Blog seon-w-akatsuki prowadzę z przerwami od lipca 2009 roku, zaczynając oczywiście na Onecie ;)

Niedawno jednak założyłam blog niezwiązany z tematyką pisania na platformie blogspot i stwierdziłam, że będąc na Onecie siedzie jeszcze w epoce kamienia łupanego, także trza się zmodernizować ^^"

By zerknąć na starego bloga odsyłam <TU> w treści nie ma żadnej różnicy ;D Ale jak ktoś chce poczuć klimat minionych lat ;)

Mam nadzieję, że za niedługo opublikuję nową notkę ;)

Pozdrawiam
Black ;)

PS. Idę spać, skopiowanie 45 postów to syzyfowa praca ;D

III. Rozdział VI - Harrington



Obróciłam się dookoła, jednak wśród mroku, gęstych drzew i krzaków nie mogłam zbyt wiele zobaczyć. Moje kostki oplatała mgła znad jeziora, z daleka słyszałam stłumione odgłosy przyjęcia. Tu jednak panowała cisza, niezmącona nawet powiewami wiatru.
– Seon, co ty tu robisz? - usłyszałam znienacka znajomy głos. Zdziwiona i lekko przestraszona obróciłam się gwałtownie i o mało nie upadłam, gdy moje czółenko poślizgnęło się na wilgotnej trawie...
– Seon, co ty tu robisz? - usłyszałam znienacka znajomy głos. Zdziwiona i lekko przestraszona obróciłam się gwałtownie i o mało nie upadłam, gdy moje czółenko poślizgnęło się na wilgotnej trawie...

Stone błyskawicznie złapał mnie za łokcie i uchronił przed niefortunnym upadkiem.
– Powinnam spytać o to samo, panie Stone – odparłam poprawiając włosy.
Nie odpowiedział, tylko wbił wzrok w coś nad moim ramieniem. Zaciekawiona chciałam się odwrócić, jednak znów poczułam mocny uścisk, tym razem złapał mnie za drugie przedramię.
– Powinnaś wejść do środka – powiedział z naciskiem.
– Ale... - znów spróbowałam się odwrócić, gdy usłyszałam za sobą jakiś szelest, jednak uścisk Stone'a powstrzymał mnie. Był zaskakująco silny.
– Bez dyskusji, Seonidal. Odprowadzę cie do środka.
– Nie ma potrzeby, panie Stone – uśmiechnęłam się maskując poirytowanie. Ten typ zaczynał działać mi na nerwy. Próbowałam się wyślizgnąć z uścisku, choć moje próby spełzały na niczym.
Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
Westchnęłam teatralnie.
– No, dobrze skoro pan nalega, wejdę do środka, jednak nie rozumiem po co się tak upierać - pozwoliłam, by do mojego tonu wkradła się rezygnacja.
Stone uśmiechnął się z ulgą i gestem wskazał drogę. Skierowałam się w stronę domu, kątem oka obserwując towarzysza. Głęboki wdech, kilka zdań wypowiedzianych w myślach i lekkie uderzenie powinno być wystarczające, by ogłuszyć go na chwilę i pobiec sprawdzić, co takiego wyszło z portalu. W porządku, jedziemy. Złączyłam dłonie, udając, że ogrzewam je pocierając o siebie. Trzy wersy formułki i dyskretny pocisk skierowany w stronę towarzysza.
Nie miałam nawet czasu na reakcję, gdyż mój atak zupełnie niespodziewanie odbił się od niewidzialnej przeszkody i skierował prosto na mnie.
– Co do cholery?! - pomyślałam czując jak uderzanie ścina mnie z nóg. Wylądowałam na zimnej trawie, pokrytej lekką rosą, a od chłodu chroniły mnie tylko cienkie rajstopy, sukienka niestety podwinęła się nieco za wysoko, by uchronić moje szacowne cztery litery. Jęknęłam cicho i oparłam się na łokciach. Zauważyłam, że w trakcie upadku czółenko ześlizgnęło mi się ze stopy i leżało teraz pod nogami Stone'a. Spojrzałam w górę i zobaczyłam jego rozbawioną twarz, którą usilnie starał się ukryć pod maską opanowania.
– Szczerze mówiąc, Seonidal, słyszałem, że jesteś nieprzewidywalna, ale tym mnie naprawdę rozbroiłaś. Żeby atakować bezbronnego człowieka, tylko po to by zaspokoić swoją ciekawość? - mówiąc to z gracją schylił się i podniósł samotny bucik.
Nie odezwałam się. Nie wiedziałam co się stało, ani tym bardziej co się dzieje.
Stone kucnął przede mną. Objął dłonią moją kostkę i wsunął but na stopę. Złapał mnie za ramiona i jednym ruchem podniósł do pozycji stojącej. Otrzepał moje ubrania z mokrej trawy i innych paskudztw. Po tym dopiero spojrzał mi prosto w oczy. Miał bardzo poważny wzrok.
– Musisz wiedzieć, Seonidal, że są sprawy do których egzorcysta z tak niską rangą nie powinien się mieszać – oznajmił surowym tonem.
– Najpierw dobrze byłoby wiedzieć, że w okolicy jest inny egzorcysta, a nie tylko gogusie z City – burknęłam strącając dłonie Stone'a z ramion. Czułam, że moje policzki robią się czerwone ze złości, a moje myśli wypełnione są obelgami pod adresem tego kretyna, które tylko czekają by znaleźć upust, najlepiej wykrzyczane prosto w twarz.
Wysiliłam się jednak na krzywy uśmiech.
– W takim razie nie będę przeszkadzać – odwróciłam się i skierowałam w stronę podjazdu.
– Nie ma mowy – powiedział zrównując się ze mną i ujmując za łokieć - po pierwsze zobowiązałem się odprowadzić cie do środka, a po drugie myślę, że nazywanie mnie tym nazwiskiem nie będzie już na miejscu w naszych oficjalnych relacjach w Zakonie. I tylko w Zakonie. Tu mogę pozostać Stone'm. Jednakże w każdej innej sytuacji przedstawiam się jako Lance Harrington.
Słysząc to nazwisko, ze zdziwienia przestałam kontrolować swoje kończyny, co skończyłoby się niechybnym upadkiem, gdyby nie podtrzymująca mnie ręka.
Kolejny raz nie wiedziałam jak się zachować.
– Co? – wypaliłam zduszonym szeptem puszczając go. - Niemożliwe, przecież poznałabym kogoś... to znaczy...
Przez ułamek sekundy miałam ochotę krzyczeć wniebogłosy do samego Pana, no do cholery jasnej, dlaczego mój idealny egzorcysta, mój przykład, moja motywacja, idol, prawie-bóg okazuje się takim... takim idiotą?! Dlaczego najmłodszy w historii Niezależny Egzorcysta, który zawsze stawiałam sobie za wzór jest takim dupkiem? Boże, moje dzieciństwo zostało właśnie zrujnowane.
Odwróciłam się z fałszywym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Wewnątrz się jeszcze telepałam.
– Nie poznałam pana, proszę o wybaczenie, ale mam fatalną pamięć do twarzy.
Cóż trzeba przyznać, że więcej o nim czytałam i słuchałam plotek, niż wgapiałam się w jego zdjęcie, które w wołającej o pomstę do nieba jakości widniało w Historii Najnowszej Zakonu. Tak jest taka książka. Zresztą niejedna. Nie wnikajmy w szczegóły.
– Możemy wracać? - zapytał jakoś niewzruszony moją reakcją.
– Oczywiście – uśmiechnęłam się zrezygnowana, kierując się w stronę schodów.
Miałam ochotę płakać. W wyobraźni setki razy wyobrażałam sobie nasze spotkanie. I w żadnym go nieudolnie nie atakowałam. Nagle stanęłam i odwróciłam się na pięcie.
– Mistrzu Harrington, dlaczego nie przedstawiłeś mi się od razu. Przecież doskonale wiedziałeś, że jestem egzorcystą.
– Owszem, twoje ostatnie wybryki, przyniosły ci trochę sławy – powiedział tonem bynajmniej szyderczym, co mnie zdziwiło, bo zazwyczaj ludzie wypowiadają się o tym z cynizmem i ironią. - Nie mogłem się przedstawić prawdziwym imieniem, bo ludzie kręcili się wokół, poza tym nie chciało mi się wszystkiego tłumaczyć. Musisz mi to wybaczyć.
Nie wiedziałam jak zareagować na ostatnie zdanie, więc tylko skinęłam głową i ruszyłam do góry.
– Nie będę Mistrza zatrzymywać, proszę już iść.
– W takim razie do zobaczenia na sali – powiedział i odwrócił si. Jeszcze przez chwilę gapiłam się na jego szczupłą sylwetkę, po czym z powrotem skierowałam się w stronę drzwi.
***
Gdy Seon i Harrington oddalili się spoza zasięgu słuchu pary ukrywającej się za drzewami. Hitomi niepewnie zerknęła na towarzysza.
– Nie wiedziałam, że tu będzie i do tego z moim przełożonym – oznajmiła – to przypadek Uchiha, więc mnie nie zabij.
– Kolejny raz tego dnia uwierzę ci na słowo – odpowiedział ironicznie.
– Wolę sobie nie wyobrażać co by było gdyby nas zobaczyła – ruda przejechała dłonią po twarzy – ale to i tak nie ma znaczenia, bo zaraz zginę z ręki Harringtona – jęknęła.
– O ile to nie będzie coś ważnego, to owszem Hitomi, szykuj się na powolną, bolesną śmierć.
– Mistrzu! Dobrze sobie poradziłeś z Seon! Ma pan rękę do krnąbrnych nastolatek! Nawet się nie opierała za bardzo, a to już wyczyn!
– Wystarczy - przerwał jej. - Mogę cie spytać kto to jest? – egzorcysta nie spuszczał wzroku z Itachiego. I nawzajem.
Hitomi wyglądała jakby się miała zamknąć w sobie.
– Zostałam nakryta – bąknęła – jego warunkiem było spotkanie z tobą, mistrzu.
Harrington przez chwilę przewiercał ją wzrokiem, po czym skierował go na Uchihę.
– Słucham więc?
– Skoro już załatwiliśmy formalności – czarnowłosy przerwał na chwilę i wymierzył błyskawiczny i precyzyjny cios w szyję rudej. Ta osunęła się nieprzytomna na kolana.
Lance obserwował to z niezmiennym wyrazem twarzy.
– Wiem, że to w celu uniknięcia publiczności, ale – niespodziewanie znalazł się tuż przed Itachim – na drugi raz nie atakuj moich ludzi przede mną. Dobrze ci radzę – zakończył szorstkim tonem.
– Nie sądzę, żeby był jakikolwiek drugi raz – oznajmił Itachi włączając sharingan i w ułamku sekundy obezwładniając jednego z najsilniejszych egzorcystów w całym Zakonie. Tym razem iluzja była ulepszona, na bazie doświadczeń walki z Seon i bardziej złożona.
– A teraz słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał – zaczął Uchiha grobowym głosem nie spuszczając wzroku z przykutego do krzesła egzorcysty. Nad ręką Itachiego zamigotał mały sześcian. - Pozwól, że wytłumaczę ci co to jest, nie przerywaj, pytania później – uśmiechnął się szyderczo, po czym zaczął wykład.
***
Kręciłam się bez celu po sali. To stałam przy stole z jedzeniem, zamieniłam kilka słów z gośćmi, wypiłam odrobinę słodkiego szampana. Cokolwiek bym nie robiła, mój wzrok nieprzerywanie ześlizgiwał się od drzwi do drzwi. Którędy wejdzie? Co powie? Co ja powiem? Nie wyglądał jakby chciał wyciągać konsekwencję z moich wygłupów, ani nic takiego.
Czułam, że wewnątrz trzęsę się z emocji. Nie mogłam tego wytrzymać. Jednym haustem dopiłam resztkę szampana i sięgnęłam po kolejny kieliszek, i kolejny. Po czterech zdałam sobie sprawę, że jak tak dalej pójdzie to nie dość, że wyrobię sobie opinie fatalnej pijaczki to jeszcze zaliczę drugą wpadkę przy Harringtonie. Spojrzałam na staromodny zegar stojący przy ścianie. Kwadrans po dwunastej. O tej porze takie dzieciaki jak ja powinny już dawno spać, skonstatowałam ironiczne w myślach i ruszyłam do wyjścia.
– Gdzie się wybierasz? - usłyszałam za plecami.
– Śpiąca jestem – odpowiedziałam odwracając się w stronę matki.
– O tej porze?! Nie żartuj młoda damo, co najmniej do drugiej powinnaś być tu obecna. Inaczej będzie to odebrane jako przejaw lekceważenia i bezczelności oraz...
– W porządku – westchnęłam – nie unoś się tak, zostanę skoro tego chcesz – poddałam się nie chcąc wysłuchiwać zrzędzenia tej kobiety. A z tego co widzę dopiero się rozkręcała.
– Dobrze – poprawiła ręką i tak perfekcyjną już fryzurę – porozmawiamy później.
– Nie mogę się doczekać – mruknęłam odwracając się. Gdy szłam w stronę stolików czułam zabójczy wzrok matki na swoich plecach. Chyba sobie nagrabiłam. Próbowałam sobie urządzić jakoś czas, jednak moje myśli kręciły się wokół Harringtona. Zadawałam sobie pytanie czy jednak chce go zobaczyć. Ucieczka była tak kuszącą opcją.
Może wymknę się wejściem dla personelu, pomyślałam ukradkiem spoglądając w stronę małego, oddalonego wejścia. Czemu nie spróbować? Ruszyłam spokojnym krokiem, tak jakbym zmierzała w stronę gości, wmieszałam się w tłum, a drzwi rosły przed moimi oczami. Jeszcze tylko kilkanaście kroków.
– Seonidal? - poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię o odciąga na bok. Podniosłam oczy i zobaczyłam Harringtona, na którego twarzy malowało się dziwne napięcie, a zielone oczy nieustanie przewiercały mnie na wskroś. Z planu nici westchnęłam w myślach.
– Słucham? - zapytałam, widząc, że nie ma zamiaru zaczynać. - Coś nie tak? Coś z Zakonu?
Zero reakcji.
– Mistrzu Harr... znaczy się panie Stone? - złapałam go za ramię i ścisnęłam lekko.
– Wybacz Seonidal, zamyśliłem się. O której jutro wracasz?
– Emm, nie wiem. Coś koło południa.
– Świetnie. Po lunchu będę czekał na dziedzińcu.
– Tak? - zapytałam zdziwiona nie wiedząc jak zareagować.
– Tak, jutro. Seonidal nie pytaj mnie o więcej na razie. Jutro ci wszystko wytłumaczę. Sprawy Zakonu.
– Rozumiem – odparłam natychmiast. - Mistrzu, czy coś się stało przed chwilą? - zapytałam nie mogąc wytrzymać z ciekawości.
– Małe kłopoty w moich oddziałach – uśmiechnął się lekko – ale sytuacja już opanowana, także jest jak najbardziej w porządku.
– To świetnie – również się uśmiechnęłam – w takim razie udam się już do spania. Dobranoc, mistrzu.
– Dobranoc, Seonidal.
***
Rano, a raczej chwilę przed południem, jako jedna z niewielu szczęśliwców obudziłam się bez kaca, ani żadnych dolegliwości poprzyjęciowych. W lustrze naprzeciwko łóżka zobaczyłam jednak swoje odbicie i stwierdziłam, że muszę się doprowadzić do mniej więcej reprezentatywnej postawy. Wzięłam prysznic, a w trakcie rozczesywania wysuszonych już włosów, weszła, a raczej wparowała do pokoju moja matka. Myślałam, że będzie jęczeć o wczorajszą ucieczkę z przyjęcia, jednak nic takiego się nie stało. Za to podeszła do mnie i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, poczułam jak jej szczupła, aczkolwiek silna dłoń wymierza mi siarczysty policzek, a pierścionki na jej palcach boleśnie obcierają delikatną skórę na policzku.
- Do cholery Seon! Czy ty zgupiałaś już do reszty?! Te wszystkie magiczne duperele poprzewracały ci w głowie!
- O co ci chodzi? - zapytałam drżącym głosem nie rozumiejąc co się dzieje. Czułam jak policzek pulsuje nieznośnym bólem.
- Zrezygnowałaś z udziałów w firmie! Całkowicie! Dziewczyno, zadbaj jakoś o swoją przyszłość! Ojciec teraz może kogokolwiek obsadzić na swoim miejscu, bo ty jesteś tak naiwna i głupia, żeby tak po prostu odpuścić - wykrzyczała mi to wszystko w twarz, a jej wzrok był czystą furią.
- Po co mi to?! - wydarłam się równie zdenerwowana. - Po co mi jakaś cholerna robota, skoro robię to w czym jestem dobra i nie mam zamiar ojcu rujnować jego firmy! Przecież wiesz, że kocha ją bardziej niż mnie lub ciebie.
Ostatnie zdanie musiał ją zaboleć, bo nie odezwała się więcej, tylko odwróciła na pięcie i wyszła z pokoju.
Odwróciłam się w stronę lustra czując jak moje oczy wypełniają się łzami. No pięknie. Teraz tylko rycz Seon. Twój piękny i miły wyjazd zakończył się bardzo udanie. Dlaczego ona jest tak przywiązana do pieniędzy? Przecież ojciec jej nie zostawi, już nie. Boże, pieprzona artystka zawsze tak dramatyzuje.
Zamrugałam kilka razy by pozbyć się mgły przed oczami. Lustro przede mną pokazywało zmarnowane oblicze z czerwoną szramą na policzku i zaczerwienionymi oczami. Podniosłam rękę, która lekko drżała do policzka, ale nie mogła się skupić i światło wywodzące się z dłoni tylko pogorszyło sytuację. Poczułam jak krew spływa mi po policzku. Kurwa, przydał by się Sam teraz, pomyślałam przykładając chusteczkę do policzka.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Co znowu, do cholery, pomyślałam otwierając. Za drzwiami stał Stone... znaczy się Harrington. Pięknie. Znaczy on też...
- Dzień dobry, Seon. Gotowa? - przywitał się całkiem rześko. Spuściłam głowę i zerknęłam w bok.
- Jeszcze kwadrans, jeśli to nie problem - mruknęłam, ale zamiast odpowiedzi, wlazł mi bezczelnie do pokoju, wcześniej upewniwszy się, że nikogo nie ma na korytarzu. Zamknął drzwi, odwrócił się w moją stronę i ujął mnie za podbródek zmuszając do spojrzenia na niego.
- Twoja matka ma więcej siły niż na to wygląda - ocenił przewiercając mnie tym swoim spojrzeniem. Wyglądał zupełnie tak samo jak wczoraj. W świetle dziennym zauważyłam urocze zmarszczki wokół zielonych oczu.
- I jest większą histeryczką - odparłam - chociaż to na policzku to nie całkiem jej zasługa.
- Medyk z ciebie żaden - mruknął przykładając dłoń do mojej twarzy. Poczułam ciepłe światło i zaraz ból ustąpił.
- Proszę bardzo - powiedział - a teraz pakuj się, czekam na dziedzińcu. Na pewno wszystko w porządku? Nie masz czasem gorączki? Jesteś czerwona. Lepiej weź coś przed wyjazdem - skonstatował i nie czekając na odpowiedź wyszedł z pokoju.
Przyłożyłam dłonie do rozpalonych policzków. O nie, co jak co ale nie czuję się źle. Ciekawe jak by zareagował, gdyby osoba, która była dla ciebie wzorem wlazła ci do pokoju, zaczęła obmacywać po twarzy, leczyć i oferować podwózki. Boże, co się dzieje, myślałam pakując się automatycznie. Zapięłam plecak, upewniłam się, że wszystko wzięłam, pożegnałam z ojcem oraz obrażoną matką i wyparowałam na dziedziniec. Harrington stał przy niskim, sportowym wozie i palił fajkę. Rysa na idealnym obrazku. Mógłby rzucić. Zbiegłam po schodach, a on zgasił papierosa czubkiem buta.
- Gotowa? - powtórzył.
Na co, miałam odpowiedzieć. Zamiast tego jednak pokiwałam głową z lekkim uśmiechem. Mam tylko nadzieję, że nie jest typowym "playeram" i nie pomyli mojego kolana z lewarkiem. Nie, to na pewno niemożliwe. W końcu to mistrz Harrington. Facet, który w wieku 26 lat został Egzorcystą Niezależnym, ideał, a nie jakiś byle babiarz.
Wpakowałam się do auta i kątem oka obserwowałam jak uruchamia maszynę, wrzuca bieg i rusza do przodu. Włosy zaczesane do tyłu, prosty nos, prościutki wręcz, wąskie usta. Piękny profil. Uświadomiłam sobie, że się gapię, więc przeniosłam wzrok na przednią szybę. Wjechaliśmy na ekspresówkę. Nie zmienił biegu, zatem to automat. W sumie czego się spodziewać, sportowy merc, prawie nowy. Jechał szybko, ale pewnie, więc nie czułam się niekomfortowo. Włączył kierunek i zmienił pas na lewy i wtedy się odezwał.
-  Powiedz mi wszystko, co wiesz o świecie, w którym byłaś przeszło pół roku.
Zamrugałam ze zdziwienia i popatrzyłam na egzorcystę. Nie było sensu pytać się po co.
- Wszystko?
- Tak, jeśli możesz bądź szczegółowa.
- W porządku - dopowiedziałam lekko zawiedziona.
W duchu wyobrażałam sobie, że chce mnie uhonorować jako fankę nr 1, choć zapewne nie miał o tym pojęcia. No cóż... Zaczęłam opowiadać, co bezpieczniejsze informacje, pomijając większość detali, tych bardziej osobistych, tych o których nie chciałam myśleć, a co dopiero rozpamiętywać. Ani o osobie, którą zobaczę dopiero za miesiąc... Jak dobrze pójdzie.

**********
W końcu nowa notka! Wybaczcie spóźnienie. Dużo się dzieje w moim życiu osobistym przez co blog na tym ucierpiał. Trochę umiejętności zardzewiały. Mam nadzieję, że nie bije to tak po oczach. W każdym razie czekam niecierpliwie na Wasze opinie.
Pozdrawiam
Black

III. Rozdział V - Kompromis



– Nie mam wiele czasu – syknęła Hitomi podając egzorcyście dokumenty – tu masz wszystko. Na razie się ze mną nie kontaktujcie. Jak wam dam znać co i jak wtedy zaczniecie działać. 
Chłopak skinął głową. Zaraz potem jego sylwetka zniknęła w portalu.
Ruda odwróciła się i pospiesznie rozejrzała. Nikogo. W porządku, pomyślała ruszając do hotelu. Teraz marzyła tylko by odpocząć po długiej męczącej misji z Uchihą i jego nadętym ego.

Gdy dotarła na miejsce, weszła pewny krokiem do recepcji posyłając lekki uśmiech kobiecie za ladą. Po drodze zerknęła na swoje odbicie w dużym lustrze wiszącym na korytarzu. Stwierdziła, że wszystko ma na swoim miejscu i weszła do swojego pokoju. 
– Coś ci się chyba pomyliło – mruknęła widząc Itachiego stojącego przy jednej z szafek i przeglądającego niewielką książkę. Mimowolnie poczuła ucisk w dolnej części brzucha.
– Nie sądzę – mruknął nie obdarzając jej nawet spojrzeniem. - Zamknij drzwi i usiądź – poprosił takim tonem, że wolała się nie sprzeciwiać. 
– Zastanawiałem się właśnie... – urwał na chwilę – gdy wcześniej poprosiłem cię o mapę, w twojej torbie zauważyłem dziwnie znajomą książkę. Nie mogłem sobie przypomnieć dlaczego wydaje mi się taka znajoma. 
Zamknął ją z cichym trzaskiem. Na jego ustach zaigrał chłodny uśmiech. 
– Dobrze się składa, że to twoja pierwsza misja ze mną. Inaczej wiedziałabyś, że nigdy nie potrzebuję mapy – zrobił krótką pauzę i obrzucił rudą tryumfującym spojrzeniem. - A książka, no cóż, moja pamięć podpowiada mi, że Seon miała identyczną, co prawda treść jest w nieznanym mi języku, ale mogę się domyślać, że jest to coś w rodzaju legitymacji, którą każdy egzorcysta ma przy sobie. Twoja nieznacznie różni się od Seon, więc tu również przypuszczam, że jesteś egzorcystą innego typu. Jesteś typem F, o ile się nie mylę?
– Sporo wiesz na ten temat – zauważyła Hitomi na pozór lekkim tonem. 
– Seon nie należała do małomównych osób, jeżeli cię to interesuje. A ja nie należę, do osób, które łatwo zapominają – rzucił książkę w stronę dziewczyny i usiadł w fotelu obok. 
– Mogę cię grzecznie zapytać o wyjaśnienie? Czy mam dochodzić do wszystkiego własnymi sposobami? 
Hitomi próbowała zebrać myśli. Spokojnie dziewczyno, powtarzała w myślach, bywałaś w gorszych sytuacjach. Tylko co mu kurwa powiedzieć? Spojrzała w ciemne tęczówki Uchihy. Myśl! Nakazała sobie. I nagle ją olśniło.
– Wiesz, że jest tu pięciu egzorcystów? - zapytała. 
– Obiło mi się o uszy – odparł Itachi – i w związku z tym?
– Są starzy, zrobili swoją robotę i teraz są na czymś w rodzaju emerytury. Choć coś czasem zrobią coś dla Zakonu. 
– Rozumiem. Możesz przejść do meritum? - w głosie bruneta zabrzmiała nuta niecierpliwości.
– Owszem – ruda uśmiechnęła się tryumfalnie – myślisz, że jestem na tej misji zupełnie nieprzygotowana? Przegrzebałam wszystkie archiwa dotyczące tego świata, Akatsuki, Konohy i natrafiłam na kilka ciekawych historii. Na przykład, jest taka jedna, nie wiem czy kojarzysz, niegrzeczny ród Uchiha chciał wszcząć wojnę domową, ale ktoś ich powstrzymał...
Itachi nie pozwolił dokończyć dziewczynie. Błyskawicznie złapał ją za szyję i popchnął na podłogę. Jego dłoń mocno zaciskała się na szyi Hitomi. Dziewczyna szamotała się próbują złapać oddech i uwolnić spod żelaznego uścisku. 
Na szczęście Uchiha w złości zapomniał, że ma do czynienia z egzorcystką. Złączyła ręce i uderzyła w niego wiązką skoncentrowanej Energii. Brunet wylądował po drugiej stronie pokoju, Hitomi wiedziała, że zaatakuje ponownie, więc krzyknęła od razu.
– Uspokój się, Uchiha! Nikomu nie powiem! Daj mi się wytłumaczyć!
Itachi wstał i otrzepał ubrania.
– Masz pięć minut, żeby mnie przekonać, później cię zabije. 
– Nie kozacz tak – prychnęła ruda, jednak widząc wzrok Itachiego dodała szybko – dobra, dobra już mówię.
Wzięła głęboki oddech.
– Słuchaj. Ty nic nie powiesz Madarze o mnie, a ja swoje nowinki zachowam dla siebie. Jak mi pomożesz, wykradnę też je z archiwum, żeby twoja wścibska Seon czasem ich nie znalazła, pasuje?
Uchiha kiwnął głową.
– Mów.
– Ok. Wszystko zaczyna się od poszukiwań Seon. Nie żeby była jakimś wartościowym egzorcystą, przynajmniej jeszcze nie teraz. Szukaliśmy jej, ponieważ jak każdy egzorcysta wie dużo i Zakon nie chce by jakiś młody, głupi egzorcysta latał sobie bóg wie gdzie. Poza tym jak zapewne twoja gadatliwa panna wspominała ci, że nie została przeszkolona przez Akademię Zakonu, tylko przez swojego niedorobionego mistrza, który ma kiełbie we łbie i robi co chce. Więc Seon ma jeszcze informacje, które zna tylko ta dwójka. I to były mniej więcej powody by zacząć jej szukać. W sumie to nie trwało zbyt długo, ale pominę te szczegóły. Shiroyama, egzorcysta odpowiedzialny za poszukiwania dokopał się tu do całkiem ciekawych informacji, zainteresowało go Akastuki.
Hitomi zrobiła krótką pauzę. Kolejny raz zebrała myśli zastanawiając się, które z bezpiecznych dla niej informacji może przekazać Itachiemu. 
– Musisz wiedzieć, że Zakon tylko oficjalnie jest neutralny i nie wtrąca się w sprawy światów. Tak naprawdę ci słabsi lub starsi egzorcyści pchają się na rządowe funkcje, a Zakon po cichu temu kibicuje. Bo nie ma to jak zwiększanie wpływów i kontroli – prychnęła ruda. - Ale do rzeczy, Zakon pod pretekstem wyrównania sił w tym świecie postanowił zlikwidować Aktsuki i – ubiegła Itachiego, który chciał jej przerwać – i dlatego miałam przeniknąć do świata shinobi mając tylko kilka miesięcy na trening i opanowanie technik przeciwko sharinganowi. I powiem ci, że to było kurewsko trudne!
– O pozwól, że nie będę płakał – prychnął - a praca dla Zakonu i ta rzecz z Madarą? – dopytywał się Uchiha starając się okazać niewzruszony zasłyszanymi informacjami. 
– Madara mi nie ufa, to wiem na pewno, ale uważa mnie za przydatną, dlatego udało mi się go namówić do wskoczenia na miejsce Seon. Wszystko było z góry ustalone z Shiroyamą i moim przełożonym. Miałam udać, że pracuję jako wolny strzelec i pomagam Zakonowi dopaść Seon, a z drugiej strony skontaktowałam się z Madarą, który nawiasem mówiąc chciał się jej pozbyć. Dogadaliśmy się i tak oto jestem. 
– Dobrze, w porządku – brunet zbierał myśli – ale po co wam, do cholery niszczyć Akatsuki? - Zapytał, po czym dodał pospiesznie – nie żebym o to dbał.
– Po co? Uchiha, na litość boską, mówiłam ci starsi i słabi egzorcyści pchają się do władzy. Jak któremuś z nich uda się zniszczyć Akastuki to na bank zostanie jakimś kage, czy bóg wie czym.  
Ruda dała mu czas na przetrawienie informacji, a sama wyciągnęła papierosy i odpaliła jednego, zaciągając się aromatycznym zapachem fajek, które podpatrzyła u swojego przełożonego i notorycznie podkradała mu paczki, aż w końcu zdradził je skąd je szmugluje. Prywatna firma z jakiejś niewielkiej wysepki na Ziemi, która robi fajki na zamówienie, najwyższej jakości, z najlepszego tytoniu i dodatków. Wszystko dla kochanego dyktatora i braciszka. 
– Powiedziałaś, że ukryjesz informacje o mnie przed Seon za moją pomoc? Co mam zrobić? – usłyszała głos Uchihy.
Wargi Hitomi rozciągnęły się w uśmiechu.
– To mi się podoba Uchiha, przechodzisz od razu do konkretów.
– Nie przeginaj – mruknął brunet.
Ruda prychnęła i przekręciła oczami.
– Powiem ci, kiedy będziesz mi potrzebny. 
Uchiha zmierzył spojrzeniem dziewczynę. Nie ufał jej, ale też nie uważał, że kłamie. Znał naturę szpiegów lepiej niż ktokolwiek, więc dwulicowość, wciskanie niby logicznego kitu i te sprawy miał w małym palcu. 
– Mam jeszcze jeden warunek.
Hitomi mrugnęła zaskoczona.
– Co? Nie mam mowy.
– Coś czuję, że czeka mnie długa, intymna rozmowa z Madarą – zakpił brunet.
– Mów – westchnęła.
– Przedstawisz mnie swojemu przełożonemu.
– Heee?! Po co?! 
– To już mój problem. W zamian za to tymczasowo uwierzą w to co powiedziałaś, będę milczał i pomogę ci, to chyba sporo? 
– Tymczasowo uwierzysz? No tak, szpieg i szpieg, niezbyt zgrany z nas duet – westchnęła. - W porządku, Uchiha, więc... hmm... układ? - wyciągnęła dłoń przed siebie.
– Na to wygląda – powiedział podając jej rękę. Zacisnął ją mocno i gwałtownie przyciągnął do siebie dziewczynę.
– Tylko spróbuj mnie wyrolować – ostrzegł mierząc ją spojrzeniem.
– To samo tyczy się ciebie, Uchiha – odparła. 
Itachi puścił ją i odsunął się.
– Zabierz mnie do niego teraz.
– Teraz?! Uchiha, do reszty cie popierdoliło?
Brunet westchnął cicho.
– Kiedy więc proponujesz? Jak wrócimy, polecisz do Madary i kto wie kiedy będzie szansa na opuszczenie organizacji? - mówił znudzonym głosem jakby wszystko powinno być dla niej aż nadto oczywiste.
Hitomi milczała przez chwilę. Spuściła głowę i odetchnęła głośno. Ten dupek wsadzi ją w wielkie tarapaty...
– W porządku. Daj mi kwadrans. Między-wymiarowy portal musi być szczególnie dokładny.
– Więc się przyłóż – mruknął siadając w fotelu.
Rudowłosa myślała wcześniej, że nie da rady bardziej nienawidzić Uchihy. Jakkolwiek było to możliwe.
***

Na przyjęciu bawiłam się przednio... Eh chciałabym tak powiedzieć. Jednak rzeczywistość była zgoła inna. Łaziłam od stolika do stolika, znudzona jak na przyjęciu dla emerytowanych kolejarzy. Chociaż nie, tam chociaż mogły się jakieś ciekawe historie usłyszeć. A tu tylko jedno i to samo. Najnowsza sztuka mamy. Hamlet to Hamlet tamto. Wszyscy się ekscytują choć premiera jest dopiero jutro wieczorem. I później kolejne przyjęcie. Chwała bogom mnie już na tym nie będzie.
– Odrobina socjalizacji ci nie zaszkodzi – usłyszałam chłodny głos obok siebie.
Skierowałam wzrok w bok, lustrując wysoką i smukłą sylwetkę ojca. Przez ostatni rok dorobił się kilku siwych włosów przy skroniach, a wokół jego ciemnych oczu pojawiła się siateczka zmarszczek.  
– Cześć, tato – uśmiechnęłam się – mów co chcesz, widzę, że nie ty też bawisz się przednio.
Lekki uśmiech zagościł na jego twarzy. Wyglądał bardziej na Latynosa niż Brytyjczyka z tą swoją oliwkową, smagłą skórą. 
– Jeżeli chodzi o przyjęcia, to pozostaje w tyle. A skoro nie bawisz się dobrze, może się przejdziemy? - zaproponował i nie czekając na odpowiedź odwrócił się i skierował do wyjścia. Wydawało mi się, że nawet przez głowę mu nie przeszło, że powiem nie. Był zbytnio przyzwyczajony do wydawania poleceń oraz całkowitego posłuszeństwa. Zrezygnowana ruszyłam za nim. 
Myślałam, że poprowadzi nas do salonu bądź gabinetu, jednak przeszliśmy przez salę balową, korytarz i wyszliśmy głównymi drzwiami na dwór. Kurde, zimno. 
– Nie możemy iść, gdzieś gdzie nie panuje subpolarny klimat – mruknęłam, ostrożnie schodząc po schodach.
– Chciałem się przewietrzyć. Wytrzymasz chwilę. 
Udało mi się zejść po schodach i niezbyt pewnie stanąć na asfaltowym podjeździe.
Przeszliśmy kawałek w milczeniu. Obcasy moich czółenek wybijały równy rytm. Czekałam, aż zacznie. I nie wiem czemu, nie miałam ochoty na tą rozmowę. O czymkolwiek miała być. 
– Seon – zaczął.
– Słucham? - odparłam natychmiast.
– Mam do ciebie kilka pytań. Jako moje jedyne dziecko...
Nie mogłam się powstrzymać i prychnęłam. Nie zraziło go to zbytnio.
– Jako moje jedyne dziecko z Elizabeth – uściślił wymieniając imię mamy   – jedyne, które w pełni swoich praw ma przejąć po mnie firmę, gdy umrę lub mi się to najzwyczajniej w świecie znudzi, pytam cię jak dorosłą osobę, czy jesteś gotowa na ten obowiązek. Czy jesteś gotowa porzucić to całe... tą karierę w Zakonie i za kilka lat przejąć po mnie stołek prezesa Lloyd Corporation?
Zatkało mnie. Wciągnęłam zimne powietrze wprost do płuc.
–  Myślałam, że już dawno wyrzuciłeś ten scenariusz. Przecież wiesz, że wybiorę Zakon, jakkolwiek nie czuję do niego znaczniej sympatii i...
– Tak myślałem – powiedział z wyraźną ulgą.
– Widzę, że ci już lepiej – odparłam zgryźliwie.
– Skoro odrzucasz tą możliwość, musisz też podpisać oświadczenie, że twój przyszły małżonek też nie będzie ubiegał się o tą pozycję.
– Co?! Nie mam zamiaru brać ślubu w tym stuleciu!
– I twoje potomstwo również – dokończył niezrażony moim wybuchem.
– Masz jak w banku, że nie będzie żadnego potomstwa – mruknęłam, a on posłał mi spojrzenie typu „gdzie popełniłem błąd?”.
– Jesteś bardzo ugodowa, to dobrze. Musisz tylko pamiętać, że od tych decyzji nie ma odwołania, no chyba, że twój małżonek będzie miał predyspozycję ku...
– Wystarczy – warknęłam. - Poradzę sobie doskonale bez twojej łaskawej propozycji. 
– Tak, Seon, jest tylko jeden problem – westchnął. - Mianowicie twoja matka. Elizabeth nie chce żebyś rezygnowała z tej możliwości i na pewno będzie cię namawiać, żebyś zmieniła zdanie. Zawsze miała na ciebie duży wpływ, więc musisz mi obiecać...
– Wystarczy – powtórzyłam. - Po pierwsze nie mieszaj w to mamy. Po drugie, powiedz mi kiedy było to "zawsze"? Bo nie pamiętam zbyt dużo waszej roli w moim wychowaniu. Odkąd skończyłam dziesięć lat byłam może raz na rok w domu, chociaż nie wiem, czy mogę tak nazywać to miejsce. Może i jesteśmy rodziną na papierze, ale tak naprawdę każdy żyje własnym życiem. I nie mówię, że to źle – ubiegłam go, gdy już zamierzał zaprzeczyć – jest jak jest. Więc nie musisz się obawiać, że twoja firma wpadnie w moje nieodpowiedzialne ręce. I nikt nie ma na to wpływu, nawet mama. Możesz mi zaufać. 
– Zaufać? - powtórzył.
– Dobra, mogę podpisać co tam chcesz, ale w zamian za to, że wyrzeknę się fotela prezesa...
– Warunki? - zapytał unosząc brew i uśmiechając się kącikiem ust.
– Owszem. Zostawiasz wszystko tak jak jest, jeżeli chodzi o mieszkanie w Londynie, utrzymanie mnie oraz nasze ograniczone kontakty.
– Tylko tyle? - wydawał się lekko zdziwiony. 
– Nie jeszcze pięciu przystojnych niewolników i dożywotni zapas skittlesów.
– Co?!
– To żart – mruknęłam zrezygnowana. 
– Hmm, no cóż. Moi prawnicy skontaktują się z tobą, gdy ułożą odpowiednią umowę. 
– Nie mogę się doczekać – odpowiedziałam odwracając się – idę do środka, bo zamarznę. 
– Co to są skittlesy? - zapytał po chwil, zrównując się ze mną.
– Takie cukierki – westchnęłam nie siląc się na dalsze tłumaczenie.
  
Przeszliśmy kawałek w milczeniu. Żadne z nas nie uważało, że podtrzymanie rozmowy jest konieczne. Moje myśli błądziły wokół minionej rozmowy, gdy nagle poczułam ten znajomy sygnał. Jakby jasny punkt pojawił się na moim radarze. Pojawił się i zaraz zniknął. Portal. Tylko dlaczego tutaj? 
– W sumie ja się jeszcze przejdę – uśmiechnęłam się – trochę się stęskniłam za tym parkiem.
– Aaa, jasne – odparł ojciec nie odwracając głowy – tylko się nie przezięb – powiedział tonem sugerującym, że i tak mu wszystko jedno.
Odwróciłam się i najszybciej jak potrafiłam pomaszerowałam w stronę chwilowego źródła energii. Oczywiście mój marsz był nieznośnie spowalniany przez wysokie buty, jednak nie dawałam za wygraną. 
Po kilku minutach dotarłam do, jak mi się wydawało, miejsca, w którym pojawił się portal. 
Obróciłam się dookoła, jednak wśród mroku, gęstych drzew i krzaków nie mogłam zbyt wiele zobaczyć. Moje kostki oplatała mgła znad jeziora, a z daleka słyszałam stłumione odgłosy przyjęcia. Tu jednak panowała cisza, niezmącona nawet powiewami wiatru.
– Seon, co ty tu robisz? - usłyszałam znienacka znajomy głos. Zdziwiona i lekko przestraszona obróciłam się gwałtownie i o mało nie upadłam, gdy moje czółenko poślizgnęło się na wilgotnej trawie...


*********************
Ok, tu gdzieś powinno się znaleźć "cdn." ;)

Wyrobiłam się! Na zakończenie swoich wakacji udało mi się opublikować kolejny rozdział. Szczerze powiedziawszy tak się rozleniwiłam, że nie mam najmniejszej ochoty na naukę itp. Oj, Blcak, Black, nie będą z ciebie ludzie :D 
No cóż... Z niecierpliwością czekam na wasze opinie i uwagi, i w miarę możliwości postaram się na nie odpowiedzieć :) 

Trzymajcie się i nie dajcie jesieni <3

III. Rozdział IV - Powrót


 Na stacji w Ashford wzięłam taksówkę i z duszą na ramieniu podałam kierowcy adres. Wstyd się przyznać, ale im bliżej spotkania z rodzicami tym bardziej się denerwowałam. Taksówkarz nie był szczególnie rozgadany, rozsiadłam się więc wygodnie w fotelu i wlepiłam wzrok w przemijający krajobraz. 
Pewne budynki, miejsca były mi znajome, jednak opuszczając dom rodzinny w wieku dziesięciu lat niewiele mogłam zapamiętać. Pewnie wpływało na to jeszcze, że przed wystąpieniem do Zakonu byłam wychowywana w „złotej klatce, więc nie wiedziałam dużo o prawdziwym życiu i tej drugiej, niekoniecznie przyjemnej, stornie ludzkiej egzystencji. 
Dopiero w Zakonie i podczas nauk z Mistrzem otworzyły mi się oczy, zaczęłam dostrzegać diametralne różnice w poziomie życia ludzi oraz uświadomiwszy sobie, że byłam wewnątrz miękka i podatna, mogę powiedzieć, że zawdzięczam Zakonowi w miarę normalne wychowanie, ponieważ w przeciwnym razie, wydaje mi się, że skończyłabym jako cnotliwa paniusia, albo rozwydrzona dziewucha, która uważa, że należy się jej wszystko. 
–Jesteśmy na miejscu – wyrwał mnie z zamyślenia głos kierowcy – dalej niestety nie mogę jechać, ponieważ...
–Wiem, wiem – przerwałam mu wzdychając. Wyciągnęłam z kieszeni dwudziestofuntowy banknot i podałam taksówkarzowi.
–Reszty nie trzeba – mruknęłam lekko zdławionym głosem.
Wyszłam z samochodu i stanęłam przed wysoką, kutą bramą. Poprawiłam szelki steranego plecaka i ruszyłam przed siebie. Brama była w pełni zautomatyzowana, więc podeszłam do małego budynku i zapukałam. Nie czekając na odpowiedz nacisnęłam klamkę i weszłam do niewielkiego pomieszczenia. Przy włączonym komputerze drzemał strażnik, który pracował tu odkąd pamiętam. Miał na imię George i był to starszy, drobny mężczyzna z siwymi, wiecznie zaczesanymi do tyłu włosami.
–Bu! - krzyknęłam z rozbawieniem obserwując jak zrywa się na równe nogi i dziko miota spojrzeniem dookoła. Nagle zatrzymał wzrok na mnie.
–Kim ty do cholery... Zaraz – podrapał się po głowie i  zmrużył oczy. - Seon? 
–Nie, święty Patryk – odpowiedziałam. - Są rodzice w domu?
–Tyle czasu – zamyślił się – już ponad rok cię nie było młoda damo. Tak się nie robi. I tak bez zapowiedzi. 
–Niespodzianka – mruknęłam – choć nie wiem czy kogokolwiek ucieszy.
–Co to za pytanie! Oczywiście, głuptasie, zwłaszcza twoją matkę. Dziś wieczorem odbędzie się w rezydencji bankiet z okazji premiery najnowszego spektaklu! Pani wystawia dumne dzieło angielskiej klasyki „Hamleta” i wyobraź sobie, że sama podjęła wyzwanie zagrania głównej roli!
–No cóż, na Ofelię jest już za stara – mruknęłam wprawiając Georga w konsternację. 
–Radzę tego nie powtarzać przy pani Lloyd.
–Zapamiętam. Czyli mama jest w domu?
–Tak, dopina wszystko na ostatni guzki. Przecież wiesz, że takie przyjęcia przygotowuje z wyjątkową pieczołowitością.
–A tata?
–Pan Lloyd w pracy jak zwykle, rano wrócił z Dubaju, a mimo to od razu udał się do biura. Powinien jednak się zjawić na przejęciu.
–Rozumiem – westchnęłam. - To co wpuścisz mnie do środka, czy mam się wylegitymować? 
–Zdzwonię po Keitha, żeby cię zawiózł, przecież droga przez las zajmuje dobre dwadzieścia minut.
–Spokojnie, przejdę się – na mojej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
–Jak chcesz, jak chcesz, w sumie młoda jesteś, nie to co ja – westchnął.
Pożegnałam się z nim i ruszyłam drogą prowadzącą do domu. Otaczający mnie z każdej strony las sprawił, że uspokoiłam się lekko, jednak gdy wyszłam na dziedziniec i ujrzałam podjazd w kształcie okręgu, wyłożony jasnymi kamykami, nerwy powróciły.Obrzuciłam wzrokiem dom, hmm, a raczej ogromną rezydencję w klasycznym stylu. W sumie niczym się nie różniła od typowego wyobrażenia o brytyjskich budowlach zamieszkałych przez arystokratów. Kiedyś i niekiedy dziś. Dominował klasycyzm, antyczne rzeźby przedstawiające mityczne bóstwa, proste kolumny. Trawnik równo przystrzyżony, klomby doskonale pielęgnowanych kwiatów. Nudy. 
Jedyną rzeczą, która tym razem się wyróżniała była liczba samochodów na podjeździe, z tego co przeczytałam należały one do firm cateringowych zajmujących się nie tylko potrawami, ale ogólnym konceptem przyjęcia. Przy autach uwijało się kilka osób. 
Gdy wchodziłam na schody, w biegu minęło mnie kilka młodych mężczyzn targających jakieś pudła, jeden z nich, okropnie zdyszany, zatrzymał się przy mnie i spojrzał błagalnym spojrzeniem zza stosu kartonów.
–Weź przynajmniej jedno.
–Ok – odpowiedziałam machinalnie, zabierając dwa pudła z góry. 
–Dzięki ci, brachu – uśmiechnął się i kontynuowała swój bieg na górę. 
Stałam jak głupia z pudłami w rękach. Brachu? Czy ja wyglądam jak facet? Zerknęłam na dół co nie było łatwe z powodu trzymanego ustrojstwa. Niebieskie martensy, które dawno nie widziały wilgotnej ściereczki, a co dopiero pasty do butów, wąskie spodnie w ciemnym odcieniu i luźna kurtka w kolorze khaki z licznymi ściągaczami i kieszeniami. Włosy spięte w kucyka schowane pod luźną czarną czapką.W końcu to jesień w Anglii, na którą zawsze trzeba się dobrze ubrać. 
Po tej wstępnej analizie wybaczyłam chłopakowi to nieporozumienie, choć mała część moje duszy wciąż czułą się lekko urażona.
–Co tak stoisz? - usłyszałam za sobą – nie ociągaj się tak.
Znów minęło mnie kilku kolesi. No nie, bez przesady, nie szukam roboty! Z westchnieniem ruszyłam na górę. 
 Przeszłam do największej sali w domu, która dumnie nazywana była balową. Czasami miałam ochotę stuknąć tych wszystkich ludzi w głowę i powiedzieć, że epoka napoleońska się już skończyła, jednak nie sądzę, aby za wiele to dało. 
Pośród kilkudziesięciu zastawionych stołów lawirowało z pięćdziesiąt osób. Ktoś wyciągnął mi kartony z rąk i zabrał Bóg jeden wie gdzie. 
Nie zwróciłam jednak na to większej uwagi. Wbijałam wzrok w smukłą kobiecą sylwetkę odzianą koktajlową sukienką w łososiowym odcieniu i beżowe, wysokie czółenka. Jej delikatne nadgarstki zdobiły cieniutkie, misternie plecione łańcuszki z białego złota, na wąskich i długich palcach mieniły się różnorodne pierścionki z matowej platyny, poprzetykanej diamentami. Plecy zasłaniały długie kasztanowe włosy o lekko skręconych końcach. No cóż mogę powiedzieć, że fakturę odziedziczyłam po mamie, jednak kolor zawdzięczam ojcu. 
–Nie, nie tutaj, przełóż to tam. I nie, do cholery jasnej ile razy mam powtarzać, że to ja sadzam gości, nie zamieniajcie wizytówek! I uważajcie na tą pieprzoną czekoladową fontannę!
–No to byłoby na tyle z eterycznego uroku mojej rodzicielki.
–Uff, co ja z wami mam! - odwróciła się gwałtownie i jej przenikliwe, piwne oczy spoczęły na mnie. Grymas zdziwienia przeszedł przez jej twarz. 
–Seon - usłyszałam jej cichy szept.
Szybki krokiem podeszła do mnie i złapała mnie za ramię, a drugą ręką chwyciła mój podbródek. 
–Seon, dziecko, jak ty wyglądasz? Dlaczego nie dzwoniłaś? Nie miałam z tobą w ogóle kontaktu! Nawet ojciec zaczął się martwić! Na Boga, czy ty jesz cokolwiek? I skąd masz te ciuchy?! Z pomocy dla powodzian?! Matko jedyna, chyba odziedziczyłaś gust po wuju Erneście, tylko brakuje żebyście razem paradowali jak para bezdomnych meneli.
–Dzięki, mamo – mruknęłam wydobywając się z jej uścisku – tak w ogóle to też się cieszę, że cię widzę.
–Chodź do salonu, tam jest trochę cieplej i nie ma tych wszystkich partaczy – powiedziała obejmując mnie ramieniem i prowadząc na drugą stronę korytarza.
 Ściągnęłam kurtkę i czapkę, i walnęłam się na miękką skórzaną sofę. Mama zajęła miejsce fotelu obok.
–Pomożesz mi w przygotowaniach – oznajmiła uroczystym tonem i zaczęła się rozwodzić nad jej sztuką i zaproszonymi gośćmi. 
Przyglądałam się jej w trakcie monologu. Przez ten rok nic się nie zmieniła. W ogóle nigdy się nie zmieniła. No może zestarzała trochę, ale myślę, że jej nadmuchane ego każe za kilka lat lecieć do najlepszego lekarza medycyny estetycznej, aby naciągnąć to i owo.
Mimo wszystko nie potrafiłam pozbyć się uczucia radości, że ją widzę. Byłam doskonałym przykładem dziecka które mimo wszytko kocha rodziców bezwarunkową miłością. Podniosłam się i przytuliłam do niej. Poczułam jak cała zesztywniała, po czym powoli zaczęła się rozluźniać. Chyba takiego przejawu czułości z mojej strony się nie spodziewała. 
–Tęskniłam – szepnęłam cicho.
–No już, skarbie, ja też trochę tęskniłam. No wiesz. Mogłabyś częściej wpadać, poznałabyś wiele miłych gości, którzy często nas odwiedzają, może nawet niektórzy chłopcy wpadliby ci w oko – znów zaczynała te swoje wywody. 
–Mamo – jęknęła odsuwając się od niej – wystarczy. Mogę ci pomóc jak mi pozwolisz testować potrawy – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
–Dobrze, ale najpierw się wykąp i przebierz. Susan przyniesie ci jakiś odpowiedni strój, a nie te obrzydliwe ciuchy za dwa funty.
Wiedziałam, że jestem na przegranej pozycji, więc nawet nie zaczynałam się kłócić.
 
***
Tak jak obiecałam, moja pomoc skupiała się przede wszystkim na testowaniu potraw. Od jajek nadziewanych pastą z łososia i kawiorem poprzez wszelkiego rodzaju koreczki, do słodkości typu trufle w czekoladzie, czy gruszki w rumie. Przed chłodem marmurowej podłogi dzieliły mnie tylko cienkie rajstopy, wysokie czółenka leżały w sypialni. 
Susan nie wiadomo skąd wytrzasnęła sukienkę w moim rozmiarze. Prawdopodobnie wyciągnęła z szafy mojej matki, która była podobnego wzrostu i figury. Sam krój był w miarę prosty. Na górze dopasowana, zebrana w pasie i luźna na dole. Sięgała mniej więcej do połowy ud. Nie byłam uczesana ani wymalowana i byłam prawie pewna, że zaraz wpadnie tu matka i każe mi się doprowadzić do stanu względnej używalności. 
Właśnie pakowałam do ust kawałek tortu Sachera, gdy usłyszałam melodyjny, aksamitny głos.
–Od kiedy służba pozwala sobie na próbowanie potraw, zamiast ich podawać?
Spojrzałam w bok i zobaczyłam wysokiego faceta koło trzydziestki z włosami zaczesanymi do tyłu i przeraźliwe dumnym spojrzeniem, którym przewiercał mnie na wskroś, a raczej próbował. Zdecydowanie lepiej to wychodziło Itachiemu, czy Peinowi. Przełknęłam resztę ciasta i zwróciłam wzrok z powrotem na wszechobecne pyszności. Nie mogłam się powstrzymać przed lekkim uśmiechem. Bycie zignorowanym przez „służbę” musiało być dużym ciosem dla tak dumnego jegomościa. Wybrałam coś nieokreślonego i spróbowałam zaryzykować. 
–Ble, niedobre – skrzywiłam się i znów zerknęłam na nieznajomego, który nieprzerywanie przewiercał mnie spojrzeniem zielonych oczu. Wydawało mi się, że trawi to co przed chwilą usłyszał, a raczej czego nie usłyszał.
–Czy ty zdajesz sobie sprawę – zaczął.
–Owszem, zdaję sobie sprawę, że nie umiem przyjmować gości. Moja matka jest w tym zdecydowanie lepsza. Poza tym zjawił się pan za wcześnie, jeszcze trzy godziny do przyjęcia. 
Na jego twarzy odmalowało się niezrozumienie i jakby lekka irytacja. Oczu barwy dziwnej zieleni nieprzerywanie wbijały się w moją sylwetkę. 
–I przeszkadza mi pan w pracy. Zostałam zobowiązana do przetestowania potraw w celu ustalenia czy nie są zatrute – uśmiechnęłam się.
–Kilkaset  lat  temu robiła to najmniej ważna osoba w rodzinie, więc póki co się zgadza - tym razem głos należał do starszego człowieka i tak się składało, że doskonale go znałam.
–Dziadku, jak zwykle mogę liczyć na dobre słowo – odparłam zgryźliwie. Czasy, w których na jego złośliwe uwagi, chowałam czerwoną twarz pod kurtyną włosów, minęły już dawano. No dobra nie tak dawno, ale już minęły. 
–Wybaczy pan, panie Stone, zachowanie mojej wnuczki. Ma to po babce – westchnął przygładzając siwe, nienagannie zaczesane włosy – do przyjęcia zostało jeszcze chwilę. Co pan powie na szklaneczkę brandy? Mam najprzedniejszy rocznik i ogromną ochotę by się napić.
–Bardzo chętnie – odpowiedział Stone. Uniósł głowę, posyłając mi niezbyt uprzejme spojrzenie. - Miło było poznać, panno Lloyd.
–Mi również, panie Stone – uśmiechnęłam się kącikiem wargi powstrzymując się przed wybuchem śmiechu.
Przez chwilę przyglądałam się jak ta dwójka oddala się po czym oddałam się przyjemnością kosztowania kolejnych smakołyków. Nie było mi dane długo cieszyć się przyjemnością, ponieważ wpadła moja matka i kazała mi ubrać się jak na człowieka przystało. 

***
Nuuuuudy! Przyjęcie zaczęło się jakieś trzy godziny temu, z czego moja obecność była półgodzinną sensacją, kiedy to musiałam się szczerzyć i odpowiadać uprzejmie, ponieważ gdy tylko spróbowałam powiedzieć coś innego ręka rodzicielki wbijała się w moje ramię i przypominała, że mam się zachowywać. 
Znudzona wszechobecną czczą gadaniną oraz rozmowami na temat najnowszej sztuki wyszłam na taras, z którego schody prowadziły na rozległy ogród. Spacer wśród chłodnej nocy nie należał do najprzyjemniejszych, zwłaszcza w wysokich (jak na mnie) dziesięciocentymetrowych czółenkach, ale i tak był lepszy niż siedzenie wewnątrz. Okryłam się szczelniej cienkim żakietem i usiadłam na ławce tuż przed rozległym jeziorem, nad którym unosiła się lekka mgła. Jakaś parka gździła się kilka ławek dalej, ale byli tak zajęci sobą, że nawet mnie nie zauważyli. Widać nie straszny był im nawet chłód jesiennej nocy. 
Przez chwilę ukuło mnie poczucie nieznośnej nostalgii. Ciekawe co robi teraz Itachi?
Chciałabym przyśpieszyć czas, a pozostały mi jeszcze trzy długie, męczące tygodnie. I żadnej gwarancji czy Najwyższa zgodzi się na to spotkanie. 
Pisząc tą głupią kartkę miałam nadzieję, że ta stara jędza zgodzi się. 
Mam tyle rzeczy do powiedzenia temu dupkowi, tyle do wyjaśnienia...
Westchnęłam i oderwałam wzrok od gładkiej tafli jeziora. O mało co nie udławiłam się własną śliną, gdy spostrzegłam, że ktoś obok mnie siedzi. Krzyknęłam cicho i odsunęłam się gwałtownie. Jak mogłam dać się tak podejść?!
–O czym tak usilnie rozmyślałaś? - zapytał Stone.
Odetchnęłam próbując uspokoić rozkołatane serce. 
–Na pewno nie o tym, że ktoś będzie chciał, żebym wypluła wnętrzności ze strachu.
–To na pewno nie był mój zamiar. 
–Załóżmy – mruknęłam. - Nie bawi się pan dobrze na przyjęciu?
–Ależ skąd. Po prostu nałóg dał o sobie znać – mówiąc to wygrzebał z wewnętrznej kieszeni paczkę papierosów oraz metalową zapalniczkę. Albo srebrną lub platynową? Nieważna w każdym razie wytłoczony na niej był dziwny kształt, coś w stylu herbu, tylko dla mnie była to raczej nieokreślona mazanina. I nie wiem czemu wydawała się znajoma. 
–Poczęstujesz się? - Stone podstawił mi paczkę pod nos. Nie była to żadna znana marka papierosów. 
–Nie, dzięki. 
–Twoja strata - mruknął niewyraźnie przypalając koniuszek papierosa. Zaciągnął się mocno i powoli wypuścił jasny dym. Miał arystokratyczny profil z nienagannie prostym nosem i delikatnie zarysowanym podbródkiem. 
–Obiło się panu o uszy coś o biernym paleniu? - burknęłam próbując rozwiać nieznośne opary. 
–Podobno testujesz zatrute jedzenie, co tam dla ciebie dym papierosowy. 
–Zabawne. Ja tu byłam pierwsza. Pan jest intruzem, który powinien zapytać gospodarza o zgodę.
–Daj spokój, Seon – nonszalanckim gestem strzepnął popiół na trawę.
–Nie jesteśmy na ty – odparłam udając obruszenie, bo prawdę mówiąc nie robiło mi to większej różnicy. 
–Proszę o wybaczenie, panno Lloyd – oznajmił chłodnym tonem. 
–Oczywiście wybaczam panu, panie Stone – powiedziałam do łaskawym tonem. Niestety nie mogłam dłużej utrzymać powagi i wybuchłam śmiechem. Brunet zmierzył mnie zdziwionym spojrzeniem.
–Przepraszam – mruknęłam opanowując się – jest pan bardzo zabawny. 
–To raczej twoje poczucie humoru jest dziwne – odparł krzywiąc się lekko. Wstał, zgasił papierosa o metalową poręcz ławki i wrzucił niedopałek do niewielkiej popielniczki zamontowanej przy ławce. 
–Na dworze jest zimno, radzę żebyś weszła do środka.
–Yhm, zaraz – odparłam wpatrując się w rażącą się resztkę papierosa. Ten kształt, ta marka, z pewnością te fajki wydały mi się znajome, jednak nie mogłam ich jednoznacznie skojarzyć. Westchnęłam i wstałam. Dogoniłam Stone'a i zaczęłam zamęczać durnymi tematami. Skoro sam się prosił to niech ma. 

***
Klnąc w myślach Hitomi przeszukiwała kuchnię. W ustach trzymała niezapalonego papierosa, a jej ręce gorączkowo grzebały w szafkach w poszukiwaniu zapałek. 
Pieprzyć to, pomyślała zapalając gaz na kuchence. Pochyliła się i ostrożnie zaciągnęła lekko, przystawiając koniuszek do ognia. Poczuła jak dym wypełnia jej usta i przedostaje się do płuc. Uśmiechnęła się z zadowoleniem widząc jasny obłok wypływający z warg. 
–Wydaje mi się, że Pein coś wspomniał o paleniu na zewnątrz – usłyszała chłodny głos.
Odwróciła się i zmierzyła wzrokiem Konan. 
–Nie jest moim przełożonym – mruknęła ruda mijając niebieskowłosą – pogódź się z tym, skarbie. Przeszła korytarzem do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi. Niebieska pinda należała do dużej grupy ludzi w Akatsuki, których nie cierpiała.
–Złość piękności szkodzi, kochanie.
–Papierosy też. Nie masz swoich zajęć, Madara? - zlustrowała sylwetkę siedzącego w fotelu mężczyznę. 
–Owszem, ale wpadłem cię poinformować, że zaraz wezwie cię Pain i przydzieli misję. I to nie z byle kim, kochanie, bo tym razem idziesz z Itachim. 
–Doskonale. Genialny pomysł – prychnęła strzepując popiół na podłogę – założę się, że twój.  
–Można powiedzieć; mamy braki w ludziach. 
–Hahaha, dzięki będę się modliła, żeby mnie nie zabił tym swoim wzrokiem. 
–O to się nie martw, póki co jesteś bezpieczna – Madara wstał i podszedł do dziewczyny. Położył dłonie na jej ramionach i delikatnie przesunął je niżej, zatrzymując się mniej więcej na wysokości łokci. - Póki jesteś ze mną, jesteś bezpieczna – powtórzył akcentując słowa. Jego palce mocniej wbiły się w jej skórę. 
–Oczywiście, że zawsze będę z tobą – skłamała gładko Hitomi nadając swojemu głosowi autentycznie służalczej nuty. 

 ***
Wątłe promienie słońca delikatnie muskały pożółkłą trawę wokół siedziby Akatsuki. Jak na późnojesienną pogodę był wyjątkowo ciepły dzień. Itachi spojrzał na blade niebo, jego wzrok przesunął się po sklepieniu i skupił na rudowłosej towarzyszce. Z kącika jej warg nonszalancko wystawał żarzący się papieros, którego popiół był już w krytycznej pozycji. Hitomi wyciągnęła go z ust i wydmuchała dym, strzepując przy tym popiół. Mogłoby się wydawać, że te ruchy są dla niej naturalne. 
Ruda podniosła wzrok i natrafiła na spojrzenie czarnych oczu. 
–Co? - zapytała głupio. Niezbyt zręcznie czuła się w towarzystwie Uchihy.
–Tak się zastanawiam – zaczął Itachi – czy Madara nie bał się wysłać na misję ze mną swojej maskotki?
–To nie twoja sprawa – odparła szorstkim tonem. 
–Pewnie masz mu za złe, że sam podzielił się historią o tym jaka  jesteś  godna zaufania - powiedział z przekąsem brunet. 
–To ta twoja panna jest zbyt ufna – odparowała – poza tym ci z Zakonu dobrze płacili, a robota to robota. 
–Yhm, zwłaszcza wtedy jak chcieli cię zabić – prychnął ironicznie Uchiha.
Hitomi ograniczyła się tylko do cichego westchnienia i oddała mu tą rundę. 

***************
Proszę Was nie zabijcie mnie za minimalną obecność Itachiego w tej notce. Na pocieszenie mogę dodać, że następna będzie prawie cała poświęcona naszemu bohaterowi ^^ Poznacie bliżej również Hitomi oraz nowego bohatera Stone'a ;)
Jeżeli chodzi o moją długo absencję, to mam kilku winowajców, pierwszy i największy to moje lenistwo i brak motywacji. Drugi, odrobinę mniejszy to rekrutacje na studia itp. No cóż na razie Black dostała się do Krakowa na antropologię UP (nie chcę) i jestem na 2 miejscu rezerwowej na UJ na fil rosyjską (też nie chcę ;), a czego Black chce? Otóż dostać się na kulturoznawstwo dalekowschodnie, jednak, jestem realistką i będąc na 25 miejscu listy rezerwowej nie liczę na za wiele ;( 
A jeszcze słowo o maturze, która poszła mi dobrze, ale nie z tego co chciałam xD Ekhem z matmy, której najbardziej się obawiałam, uciułałam 74%. Cud, że w tym roku była taka prosta ;) Najbardziej zrąbałam angielski rozszerzony na 68%, kiedy podstawę ogarnęłam na 100% i genialny polski, gdzie chyba jako jedyna w Polsce pisałam "Dziady" na 67%, za to na rozszerzonej zgwałciłam Kochanowskiego na 83% ;)
Na koniec najlepszy wyniki z rozszerzonego WOSu, który chyba wzięłam w celach rekreacyjnych, ponieważ otrzymałam oszałamiający rezultat 34% ^.^"

Ok, to chyba już wszystko jeśli chodzi o bieżące sprawy ;)

Z niecierpliwością czekam na Wasze opinie i w ogóle ;) trzymajcie się kochani ;*