Wstałam z westchnieniem i narzuciłam krótki szlafrok. Te dwa dni minęły błyskawicznie. Cały czas miałam wrażenie, że kilkanaście minut temu Itachi wchodzi do pokoju hotelowego, a ja z podenerwowaniem czekam na jego słowa.
Weszłam do kuchni i postawiłam wodę na herbatę. Chciałam zatrzymać go dłużej, ale był uparty i obowiązkowy. "Musisz się wyspać... Ja też mam jutro misję... Nie możemy ryzykować złej kondycji, blablabla...".
Wsypałam kilka łyżek suszu do porcelanowego imbryka, a do zwykłego czajnika nalałam wody i włączyłam, czekałam aż się zagotuje.
- Zmów pijemy herbatę - mruknęłam zalewając wrzątkiem skręcone listki. Woda nabrała złotego odcienia, a kwiatowy zapach powalał na kolana. Darjeeling z pierwszych zbiorów nie miała sobie równych.
Po kilku chwilach przelałam napój do filiżanek.
Słysząc za sobą ciche kroki, zwróciłam wzrok w stronę nadchodzącego Uchihy. Był kompletnie ubrany, co zasmuciło mnie trochę. Jego długie, jeszcze mokre włosy opadały na plecy i ramiona. Odrzucił je niecierpliwym gestem i z uśmiechem podszedł do stołu.
- Czemu się tak krzywisz? - zapytał z rozbawieniem. Odwrócił wzrok. - Przecież za niedługo się zobaczymy - powiedział siląc się na lekki ton.
Prychnęłam cicho i podsunęłam mu filiżankę.
- Pewnie tam ci dupsko zmarznie - odpowiedziałam widząc jego pytające spojrzenie.
- No tak, zima już blisko. Będziemy lepić bałwany jak do mnie wpadniesz.
- O, świetnie - uśmiechnęłam się półgębkiem - mam już idealny model - zmierzyłam go wzrokiem - choć te włosy będą wyzwaniem.
Itachi roześmiał się, wziął filiżankę w dłonie i spróbował herbaty.
- Mmm, całkiem niezła - powiedział patrząc mi prosto w oczy. Oparłam się na blacie i spojrzałam na niego spod pół przymkniętych powiek. Na myśl o pożegnaniu poczułam jak wargi rozciągają się w uśmiechu.
- Tu czy w sypialni? - zapytał.
- Wyjdzie w praniu - odpowiedziałam podchodząc do niego. Stanęłam na placach i pocałowałam go powoli, rozkoszując się każdym momentem. Jego dłonie oparły się na mojej tali, powoli przesunęły na plecy i przyciągnęły nas blisko siebie. Przy każdym ruchu szelest naszych ciuchów zagłuszał wszechobecną ciszę. Poczułam na plecach uderzenie nieprzyjemnego chłodu, gdy Itachi zsunął górną część szlafroka z moich ramion. Jego niecierpliwe usta przesunęły się na mój dekolt i piersi. Jęknęłam cicho zatapiając dłonie w jego włosach, przyciągając go bliżej. Ręce bruneta zacisnęły się na moich udach, jednym pewnym ruchem uniosły do góry i posadziły mnie na kuchennym blacie. Zimny marmur przebijał się przez cienki materiał. Objęłam go nogami w pasie, odnalazłam jego usta wpijając się w nie w namiętnym pocałunku. Nie przerywając zsunęłam dłonie w dół i zaczęłam mocować się ze spodniami bruneta. Poszło szybko i sprawnie. Zsunęłam się delikatnie i oparłam na łokciach posyłając mu szeroki uśmiech, który zaraz zamienił się w cichy jęk, gdy wsunął się we mnie powoli. Pochylił się i zatapiając we mnie spojrzenie czarnych oczu wsunął się do końca. Odchyliłam głowę i przymknęłam powieki oddając się powolnemu rytmowi. Wygięłam plecy w łuk, objęłam dłonią kark bruneta przysuwając się do niego, gdy nasze tempo zmieniło się z leniwego i jednostajnie mocne i długie ruchy. Drugą ręką niezdarnie próbowałam złapać jakieś oparcie. Zduszonym głosem szeptałam jego imię. Przymknęłam powieki oddając się wzrastającej rozkoszy. Wygięłam biodra do przodu chcąc go głębiej, szybciej... Itachi oparł czoło na moim ramieniu, napierając coraz bardziej. Moje jęki mieszały się z cichymi westchnieniami. Ledwo słyszalnym głosem wyjąkał moje imię, tym jedynym głosem, który sprawiał, że chciałabym zamknąć go gdzieś w ciemnym, ciasnym pokoju i mieć go tylko dla siebie.
Jego ręce błądziły po moim ciele, czułam kropelki potu roszące się na skórze. Poczułam, że jestem już blisko, zacisnęłam bezsilnie palce na plecach bruneta.
- I- Itachi - wyjęczałam, gdy wbijał się we mnie mocnymi ruchami. Uczucie niesamowitego uniesienia rozniosło się po moim ciele, wraz z cichym krzykiem opadłam na zimny blat, oddychając ciężko. Uchiha wykonał kilka mocnych pchnięć i sam doszedł wewnątrz mnie. Na chwilę znieruchomiał, drżąc delikatnie, by zaraz położyć się na mnie, chłonąć ciepło i bliskość. Wsłuchując się w moje rozszalałe bicie serca i głośny oddech. Kilka chwil minęło w całkowitym milczeniu.
Brunet złożył pocałunek na mojej szyi po czym wstał i zaczął poprawiać ubranie. Oparłam się na łokciach lustrując go uważnie. Kolejny miesiąc rozłąki wymagał ode mnie zapamiętania każdego szczegółu jego wyglądu.
- Nie wiem jak ja przeżyje kolejny miesiąc - mruknęłam zsuwając się z blatu. Podeszłam do Uchihy i pogładziłam przód jego koszuli wyrównując nieistniejące zagięcia. Uśmiechnął się blado.
- Ubierz się. Musimy już lecieć.
- Tak jest - skrzywiłam się. W przedpokoju ubrałam zimowe buty i narzuciłam kurtkę. Jak przystało na zapobiegliwego egzorcystę krąg miałam permanentnie namalowany w pokoju, który służył za pierdzielnik, siłownię i składzik na egzorcyzmowe specyfiki.
Stanęliśmy na kręgu i kilka chwil później poczułam uderzenie przenikliwego zimna na gołych nogach. Itachi pocałował mnie w usta. - Uciekaj już - zrobił kilka kroków w tył. Niechętnie zaczęłam reaktywować formułę. Nie spuszczałam oczu z bruneta, gdy portal zaczął się aktywować, uśmiechnęłam się i posłałam mu buziaka. Itachi nie uśmiechnął się z powrotem, widziałam, że coś mówi ale nie wyłapałam słów, w następnej sekundzie byłam z powrotem w mieszkaniu.
Miał dziwny wyraz twarzy... To pewnie przez pożegnanie... Uśmiechnęłam się kręcąc głową, znamy się coś koło roku, a ja dalej nie potrafię go rozszyfrować.
Wyszłam z kręgu i udałam się do łazienki; czas na długi, gorący prysznic i przygotowanie się na kolejną dawkę zapierdzielu w Zakonie.
***
Trzy tygodnie później
Zamknęłam za sobą drzwi. W pomieszczeniu nie było żywej duszy. Kark i plecy miałam całe obolałe po tej cholernej misji. Próbowałam rozmasować nieco szyję, ale niewiele to dało. Wyciągnęłam ręce do góry biorąc głęboki oddech. Naprawdę, w Zakonie powinni być jacyś masażyści, cokolwiek, przecież w takim tempie do emerytury dorobię się z tuzin rożnych dysfunkcji. Skierowałam się w stronę łazienki, licząc że gorący prysznic pomoże mi choć troszkę. Przy wejściu moją uwagę przykuła biała koperta, wyraźnie odcinająca się od mahoniowego blatu biurka. Wzięłam ją do rąk. Na odwrocie wykaligrafowano moje imię. Dziwne, charakter pisma wydawał się być znajomy. Otworzyłam ją niecierpliwie. Strona tekstu. Przebiegłam wzrokiem po kartce. Serce zaczęło bić mi w przyśpieszonym tempie. Wnętrzności ścisnęły się gwałtownie, poczułam jakby ktoś zrzucił mi ogromny ciężar gdzieś wewnątrz brzucha. Usiałam na podłodze i dokładniej zagłębiłam się w treść listu. Potem znów i po raz kolejny.
Najdroższa Seon,
wybacz, że przekazuję Ci wiadomość w taki sposób... Tłumaczę sobie to tchórzostwem i egoistycznym pragnieniem zachowania obrazu Twoich roześmianych oczu. Musisz mi wybaczyć. Tamto spotkanie było naszym ostatnim. Znów musisz mi wybaczyć. Nie powiedziałem Ci tego nigdy wcześniej, bo łudziłem się, że nasza sielanka może trwać dłużej. Rzeczywistość jednak jest zupełnie inna od tego czego pragniemy. Muszę zająć się sprawami, o których chciałbym Ci opowiedzieć, jednak obawiam się, że nie będziemy mieli już szansy wysłuchać się nawzajem.
Te sprawy wymagają poświęcenia, poświęcenia wielu rzeczy, które kocham. Nie jest to łatwe. Prawdę mówiąc jest to cholernie trudne. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym to zmienić. Takie wybory nie powinny być stawiane przed ludźmi...
Proszę Cię zapomnij o mnie i rusz dalej.
PS Mój przyjaciel z Zakonu dostarczył ten list, zapewnił mnie także - i znów musisz mi wybaczyć - że nie będziesz miała dostępu do tego świata.
Wybacz.
Na zawsze Twój
Itachi
Trzymałam cienką kartkę w ręce. Miałam mętlik w głowie. Co to jest?
Przeczytałam to jeszcze z dziesięć razy. Czy to jakiś żart?
Dlaczego? Ostatnio było tak dobrze. Co się stało? Muszę z nim porozmawiać. Teraz. Wyjaśnić.
Wstałam i rzuciłam się biegiem do pomieszczenia z portalami. Szybko wpadłam do wolnego i wybrałam świat 325. I nic. Kolejny raz. I kolejny.
- Panno Jonson-Lloyd z mojego wykazu wynika, że ma pani bezwarunkowo i bezterminowo zablokowany wstęp do tego świata - znikąd pojawił się przede mną egzorcysta odpowiedzialny za portale, znałam go tylko z widzenia, nigdy wcześniej nie miałam nieprzyjemności konwersacji.
- Na jakiej podstawie? - warknęłam, robiąc krok do przodu.
- Decyzja odgórna. Nie podlega dyskusji. Panno Lloyd oszczędźmy sobie problemów i... - nie dokończył jak zdzieliłam go pięścią w nos, sekundę później posyłając go kilka metrów do tyłu uderzaniem Energii. Zanim się ocknął wybrałam numer po raz kolejny, ignorując gapiących się egzorcystów. Zrobiłam krok do przodu i nagle poczułam silny uścisk na ramieniu i szarpnięcie do tyły. Spróbowałam się wyrwać, gdy to nic nie dało błyskawicznie obróciłam się i uderzałam intruza wiązką skoncentrowanej Energi nadając jej podłużny kształt. Moje uderzenie zostało z łatwością zablokowane. Ponowiłam atak. Ułamek sekundy później mocny kopniak podciął mi kostki. Straciłam równowagę i upadłam na plecy. Silna dłoń zacisnęła się wokół mojej krtani. Wreszcie miałam szansę zobaczyć przeciwka. Harrington.
- Uspokój się - jego lodowaty ton i ostry wzrok były czymś co normalnie by mnie zaskoczyło, ale w tym momencie wszystko miałam gdzieś. W ręce miałam już zebraną Energię, a egzorcyzmy wypowiedziany w myślach. Nie zrobiłam najmniejszego ruchy, który by mnie zdradził, a mimo to jego kolano wbiło się gwałtownie w mój nadgarstek. Krzyknęłam z bólu.
- Dezaktywuj to - powiedział spokojnym tonem.
Byłam totalnie bezsilna. Rozproszyłam Energię. Harrington wstał, złapał mnie za ramię i bezpardonowo pociągał do góry. Zauważyłam, że wokół nas zgromadziła się grupka gapiów. Egzorcysta przeszedł przez mały tłum ciągnąc mnie jak zwierzaczka na smyczy. Przez całą drogę nikt się odezwał. Raz po raz przeszywał mnie ból, nie mogłam ruszać palcami prawej ręki. Oddech łapałam z trudnością. Powłóczyłam za nim nogami. Wszystko mi było jedno.
Nagle się zatrzymaliśmy. Jego gabinet. Wszedł do środka i kazał mi usiąść na sofie. Wziął komunikator z biurka i powiedział kilka słów. Zaraz po tym zmierzył mnie spojrzeniem. Siedziałam z opuszczoną głową. Gdyby nie ból czułabym się zupełnie pusta. Bez życia.
Tak. To było dobra określenie. W sercu miałam taką ogromną pustkę.
Harrington usiadł koło mnie. Bez pytania wysunął list z kieszeni mojej kurtki i przeczytał go szybko.
- Rozumiem - mruknął. - Przynajmniej teraz wiem, że nie jesteś niepoczytalna - odparł wsuwając mi go w ręce. Boże co za człowiek.
- Spierdalaj - burknęłam podnosząc głowę i patrząc mu prosto w oczy. Znów były spokojne i ciepłe. Zachciało mi się płakać. - Po co mnie powstrzymywałeś?
- Zazwyczaj jak twój niepokorny uczeń wdaje się w bójki to wpada go powstrzymać. Jesteś już spokojna?
Pokiwałam głową.
- Przepraszam za moje dość brutalne zachowanie, ale zaskoczyłaś mnie i nie wiedziałem jak do ciebie podejść - westchnął - zaraz ktoś przyjdzie opatrzyć ci nadgarstek.
- Nie trzeba - chciałam wstać, ale z zapomnienia oparłam się na prawej ręce. Ostry ból rozszedł się po moim ciele. Z cichym jękiem opadłam z powrotem na sofę. Chciałam być teraz sama, ale nie miałam wyjścia. Nadgarstek spuchł i zsiniał. Westchnęłam, a za westchnieniem z mojego gardła wydobył się cichy szloch. Ból ręki był teraz niczym.
Schowałam twarz w dłoni czując, że cienka granica mojego opanowania już dawno została przekroczona. Ciepłe łzy wylały się z moich oczu zaakompaniowane szlochem wydobywającym się głęboko z moich wnętrzności.
Poczułam, że ciężar sofy rozluźnia się, ciche kroki i delikatnie zamknięcie drzwi. Zostałam sama. Na stoliku leżała złożona chusteczka.
- Panno Jonson-Lloyd z mojego wykazu wynika, że ma pani bezwarunkowo i bezterminowo zablokowany wstęp do tego świata - znikąd pojawił się przede mną egzorcysta odpowiedzialny za portale, znałam go tylko z widzenia, nigdy wcześniej nie miałam nieprzyjemności konwersacji.
- Na jakiej podstawie? - warknęłam, robiąc krok do przodu.
- Decyzja odgórna. Nie podlega dyskusji. Panno Lloyd oszczędźmy sobie problemów i... - nie dokończył jak zdzieliłam go pięścią w nos, sekundę później posyłając go kilka metrów do tyłu uderzaniem Energii. Zanim się ocknął wybrałam numer po raz kolejny, ignorując gapiących się egzorcystów. Zrobiłam krok do przodu i nagle poczułam silny uścisk na ramieniu i szarpnięcie do tyły. Spróbowałam się wyrwać, gdy to nic nie dało błyskawicznie obróciłam się i uderzałam intruza wiązką skoncentrowanej Energi nadając jej podłużny kształt. Moje uderzenie zostało z łatwością zablokowane. Ponowiłam atak. Ułamek sekundy później mocny kopniak podciął mi kostki. Straciłam równowagę i upadłam na plecy. Silna dłoń zacisnęła się wokół mojej krtani. Wreszcie miałam szansę zobaczyć przeciwka. Harrington.
- Uspokój się - jego lodowaty ton i ostry wzrok były czymś co normalnie by mnie zaskoczyło, ale w tym momencie wszystko miałam gdzieś. W ręce miałam już zebraną Energię, a egzorcyzmy wypowiedziany w myślach. Nie zrobiłam najmniejszego ruchy, który by mnie zdradził, a mimo to jego kolano wbiło się gwałtownie w mój nadgarstek. Krzyknęłam z bólu.
- Dezaktywuj to - powiedział spokojnym tonem.
Byłam totalnie bezsilna. Rozproszyłam Energię. Harrington wstał, złapał mnie za ramię i bezpardonowo pociągał do góry. Zauważyłam, że wokół nas zgromadziła się grupka gapiów. Egzorcysta przeszedł przez mały tłum ciągnąc mnie jak zwierzaczka na smyczy. Przez całą drogę nikt się odezwał. Raz po raz przeszywał mnie ból, nie mogłam ruszać palcami prawej ręki. Oddech łapałam z trudnością. Powłóczyłam za nim nogami. Wszystko mi było jedno.
Nagle się zatrzymaliśmy. Jego gabinet. Wszedł do środka i kazał mi usiąść na sofie. Wziął komunikator z biurka i powiedział kilka słów. Zaraz po tym zmierzył mnie spojrzeniem. Siedziałam z opuszczoną głową. Gdyby nie ból czułabym się zupełnie pusta. Bez życia.
Tak. To było dobra określenie. W sercu miałam taką ogromną pustkę.
Harrington usiadł koło mnie. Bez pytania wysunął list z kieszeni mojej kurtki i przeczytał go szybko.
- Rozumiem - mruknął. - Przynajmniej teraz wiem, że nie jesteś niepoczytalna - odparł wsuwając mi go w ręce. Boże co za człowiek.
- Spierdalaj - burknęłam podnosząc głowę i patrząc mu prosto w oczy. Znów były spokojne i ciepłe. Zachciało mi się płakać. - Po co mnie powstrzymywałeś?
- Zazwyczaj jak twój niepokorny uczeń wdaje się w bójki to wpada go powstrzymać. Jesteś już spokojna?
Pokiwałam głową.
- Przepraszam za moje dość brutalne zachowanie, ale zaskoczyłaś mnie i nie wiedziałem jak do ciebie podejść - westchnął - zaraz ktoś przyjdzie opatrzyć ci nadgarstek.
- Nie trzeba - chciałam wstać, ale z zapomnienia oparłam się na prawej ręce. Ostry ból rozszedł się po moim ciele. Z cichym jękiem opadłam z powrotem na sofę. Chciałam być teraz sama, ale nie miałam wyjścia. Nadgarstek spuchł i zsiniał. Westchnęłam, a za westchnieniem z mojego gardła wydobył się cichy szloch. Ból ręki był teraz niczym.
Schowałam twarz w dłoni czując, że cienka granica mojego opanowania już dawno została przekroczona. Ciepłe łzy wylały się z moich oczu zaakompaniowane szlochem wydobywającym się głęboko z moich wnętrzności.
Poczułam, że ciężar sofy rozluźnia się, ciche kroki i delikatnie zamknięcie drzwi. Zostałam sama. Na stoliku leżała złożona chusteczka.
***
Leżałam pośród pomiętej pościeli patrząc bezmyślnie w sufit. Telefon dzwonił gdzieś z głębi salonu, komunikator, który używany był do komunikowania między egzorcystami, również wyświetlał kilkanaście różnych powiadomień. Nie było mi wygodnie, chciałam się obrócić i skulić. Zakryć kołdrą po czubek głowy. Ale nie miałam siły. Nie chciało mi się ruszyć czymkolwiek, gdziekolwiek. Kilka razy ktoś pukał do drzwi. Nie wiem ile czasu minęło. Leże tak i mogę...
- Seon do cholery, wiem, że twoje młode, wrażliwe serce zostało złamane, ale moja drużyna nie będzie się narażać tylko dlatego, że cię rzucił chłopak.
Kapitan Thomson znikąd pojawił się w pokoju. Skąd tu się wziął? Przecież moje mieszkanie było chronione kilkoma solidnymi egzorcyzmami.
- Kazałem ci ogarnąć się do normalnego stanu w tydzień. A ty nie poczyniłaś najmniejszych wysiłków, żeby cokolwiek ze sobą zrobić.
Nie odpowiedziałam tylko odwróciłam się na bok i zakryłam kołdrą po czubek głowy.
- Odchodzę z Zakonu - wymamrotałam.
- Co? - Thompson obszedł łóżko i kucną zaraz przed moją twarzą. - Mów głośniej.
- Odchodzę z Zakonu - powtórzyłam równie słabym głosem.
Przez jego twarz przelała się mieszanka różnych emocji od złości i irytacji po zaskoczenie. W końcu zdecydował się na złość.
- Do jasnej cholery, to nie praca w kopro, gdzie możesz odejść od tak. Jesteś winna wiele rzeczy Zakonowi i masz spłacić swój dług.
Wstał i gwałtownym szarpnięciem ściągnął ze mnie kołdrę, złapał za ramię i bez wysiłku wyciągnął z łóżka zmuszając do wstania. Natychmiast chciałam usiąść, ale jego mocny uścisk mnie skutecznie powstrzymywał.
- Masz 15 minut - warknął - doprowadź się do stanu używalności i kurwa przestań kazać moje drużynie czekać.
Nic nie powiedziała. Wyszarpnęłam rękę i udałam się do łazienki. Przez głowę przeszło mi kilka scenariuszy, ale zrezygnowałam z nich prawie od razu. Chcą mieć bezużytecznego członka w zespole? Nie ma problemu.
W tym czasie, zaślepiona bólem i samotnością, jeszcze nie wiedziałam, że powinnam być mu dozgonnie wdzięczna, za to co zrobił. Rzucenie się w wir pracy w Zakonie było dla mnie najlepszą opcją w tym czasie. Dni zlewały się jeden z drugim, wpadłam w monotonie, ale wszystko było lepsze niż puste mieszkanie, za dużo czasu i ciągłe rozmyślanie co złego zrobiłam, dlaczego mnie zostawił...
Pół roku później
- Idzie ci lepiej niż kiedykolwiek wcześniej - oznajmił Harrington po zakończonym treningu.
Skinęłam głową sięgając do kieszeni. Wyciągnęłam pomięte pudełko i wyłuskałam z niego papierosa. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić przede mną pojawił się mały płomyczek wydobywający się z eleganckiej zapalniczki. Pochyliłam się lekko i zaciągnęłam gryzącym dymem. Pozwoliłam sobie na chwilę kontemplacji szarego obłoczka, po czym zwróciłam oczy na mistrza.
- Będę się zbierać.
Miałam zamiar spalić fajkę i wziąć dodatkową misję. Coś łatwego. Była już dziesiąta, więc przed pierwszą zdążę być w domu.
Od kilku miesięcy tak wyglądał każdy mój dzień. Misja, trening i jeśli miałam tylko ochotę dodatkowa misja, jeśli nie to w mieszkaniu zawsze czekała butelka słodkiego, mocnego wina.
- Dodatkowa misja?
- Albo uwalenie się - burknęłam. Zmierzył mnie na wpół skonsternowanym, na wpół zmartwionym spojrzeniem. Zaciągnął się mocno papierosem.
- Możemy wyskoczyć na drinka, jeśli chcesz.
- A potem mam oddać się w ofierze Natalie? Nie, dzięki - uśmiechnęłam się lekko na myśl o narzeczonej Harringtona.
- Pojechała do rodziców na tydzień - westchnął - jakieś problemy z bratem. Znów rozrabia.
Parsknęłam śmiechem. Rodzina Natalie Garath była jednym z najstarszych rodów egzorcystów. Mieli ogrom potężnych jednostek i ogrom ambicji. Byli także przewrażliwieni na punkcie wizerunku, co nie powinno dziwić, ponieważ jeśli chcesz utrzymać status pierwszoligowego gracza, każdy szczegół ma znaczenie. Mój mentor pochodził z tego rodu, zaś Harrington był idealnym kandydatem na męża. Nienaganne pochodzenie, wysoka pozycja, niezły majątek, jednym słowem wspaniałe geny. Do tego był całkiem przystojny.
- W takim razie, póki zachowamy milczenie, nie widzę przeciwwskazań.
- Chyba nigdy nie zrozumiem, jak można lubić whiskey - mruknęłam sącząc różowe, słodkie i delikatne wino - przecież to jak wódka z ohydnym smakiem drzewa.
- Trzeba dorosnąć - Harrington obejrzał trunek pod światło podziwiając kolory. Poruszył nadgarstkiem powodując że płyn leniwie zakołysał się w szklance.
Odetchnęłam, rozpinając górny guzik koszuli przy okazji łapiąc spojrzenie bruneta. Uśmiechnęłam się.
- Alkohol szybko na mnie działa - uśmiechnęłam się, puszczając mu oko. Wydawał się skonsternowany. - Zwłaszcza rozgrzewająco.
Odchyliłam się na krześle i rozejrzałam po pomieszczeniu. Lubiłam się droczyć z jego spiętą, patriarchalną postawą. W granicach oczywiście, choć te granice przesuwały się z dnia na dzień. Nadal darzyłam ogromnym szacunkiem jego dokonania, ale nie było już to uwielbienie i ciągłe idealizowanie.
Miejsce, w którym byliśmy, wybrał mistrz, więc była to elegancka i pełna smaku restauracja, cześć barowa była nieco z tyłu, dając gościom poczucie intymności. Wystrój również działał rozluźniająco, bar utrzymany w bielach i szarościach, zarówno stoliki jak i wygodne, miękkie krzesła odcinały się na tle ciemniej podłogi, połyskując srebrnym wykończeniem, same blaty odpowiadały odcieniom baru. Stłumione światła wzmagały uczcie prywatności. Tak bardzo w stylu Harringtona. Mój wzrok skierował się jego szczupłą sylwetkę. Był tu idealnym dopełnieniem. W świetnie skrojonym, trzyczęściowym garniturze w brawie ciemnego granatu. Do tego neutralny krawat w kolorze brudnego różu.
Patrząc na mnie, ubraną w wytarte dżinsy z sieciówki, koszulę i wymięty sweter o kilka rozmiarów za duży, można odnieść dość niedwuznaczne wrażenie. Potęgowała je na spora pewno różnica wieku.
Brunet złapał moje spojrzenie i przez chwilę lustrował mnie wzrokiem.
- Czy speszysz się i grzecznie mnie zbyjesz, jak zapytam cię, jak się trzymasz?
Mrugnęłam zdziwiona. Czułam jak moje mięśnie jeden po drugim napinają się z wysiłku. Uciekłam wzrokiem wbijając go w bezpieczną, niczego nie oczekującą podłogę. W przeciągu ostaniach sześciu miesięcy nigdy nie poruszaliśmy tego tematu. Zaczęłam żałować, że zgodziłam się na tego drinka.
- Jakoś sobie daję radę - wykrztusiłam czując jak moje gardło zaciskają niewidzialne cęgi, odwróciłam wzrok.
- Czyli grzeczne zbycie - westchnął.
Wzięłam głęboki oddech. Nie denerwuj się. Tylko się nie denerwuj. Nastąpiła chwila ciszy. Byłam wdzięczna Harringtonowi, że nie odzywał się. W końcu mój wzrok znów spoczął na nim.
- Znajduję, bogowie wiedząc skąd, motywacje żeby codziennie ruszać dupę z łóżka na misję i lekcje z tobą, więc trzymam się dobrze, nawet świetnie. W Zakonie odwalam dobrą robotę i to powinno wystarczyć by zaspokoić twoją ciekawość, mistrzu.
- Czyżby? - zapytał obracając szklanką z bursztynowym płynem. Wydawał się lekko spięty.
- Twoja reakcja po przeczytaniu listu i zostawieniu tej pierdolonej chusteczki była dość jednoznaczna. Zakon zakonem, a życie prywatne życiem prywatnym.
- Tak? Moja interpretacja jest nieco inna - wziął głęboki oddech. - Wtedy nie znaliśmy się tak dobrze i najwidoczniej nie chciałem żeby moja obecność sprawiała, że będziesz czuła się jeszcze gorzej. Tak, Seon? - uniósł brwi przeszywając mnie spojrzeniem.
Westchnęłam. Rzeczywiście byłam mu wdzięczna, że nie oglądał mnie wtedy, jak ryczałam. Ryczałam jak przyszła medyczka opatrzyć mi nadgarstek, ryczałam całą noc jak nie mogłam się zwlec do domu, ryczałam, gdy kapitan Thompson przyszedł i odstawił mnie do domu, dał tydzień na doprowadzenie się do porządku. Przy okazji zadzwonił do moich rodziców, a oni w trosce wysłali jedną z pokojówek by się mną zajęła. Później łzy się skończyły i pozostał letarg.
- Więc teraz, po półrocznej znajomości, mam czuć się lepiej, jeśli wypłacze się przy tobie? - zapytałam szorstkim tonem.
- Twoje nastawienie pokazuje, że potrzebujesz jeszcze przynajmniej dekady by nie rozklejać się na dźwięk słowa Itachi - powiedział chłodno. - Ludzie, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć, z pewnością będą umieli to wykorzystać.
Siedziałam przez chwilę patrząc na niego w zaskoczeniu; czułam jak krew odpływa mi z twarzy, spuściłam wzrok, próbując uspokoić oddech, oraz ukryć wilgotniejące oczy. Serce biło jak szalone. Dłonie miałam lodowate, w gardle okropną suchość. Chciałam sięgnąć po kieliszek, ale czułam, że moje ręce drżą niespokojnie.
- Seon? - tym razem jego ton był neutralny, z nutą niepokoju. Nachylił się nad stołem i sięgnął po moją rękę. Zamknął ją w swoich dłoniach. - Seon, przepraszam. Poniosło mnie trochę, ta twoja bojowa postawa... Przepraszam.
Ciepło jego dłoni sprawiło że zachciało mi się rzygać. Nadludzkim wysiłkiem powstrzymałam się by nie wyrwać jej z obrzydzeniem. Zamiast tego wysunęłam ją najdelikatniej jak mogłam. Wzięłam głęboki oddech i podniosłam wzrok lustrując jego zmartwiony wyraz twarzy.
- Poruszając ten temat do końca moich zasranych dni najprawdopodobniej otrzymasz taką reakcję. Tak więc przekaż reszcie wspaniałej ekipy antykryzysowej, że nie będzie ze mnie pożytku i nie musisz już więcej marnować na mnie czasu.
Sięgnęłam do kieszeni, wysupłałam dwadzieścia funtów i rzuciłam na stół. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Gdy wyszłam przywitało mnie chłodne, wiosenne powietrze. Przymknęłam oczy i wciągnęłam w płuca kilka haustów ziemnego, londyńskiego powietrze.
- Seon, nie o to mi chodziło - Harrington wyszedł w pośpiechu zamykając za sobą drzwi. - Naprawdę radzisz sobie świetnie i wydajesz się być w perfekcyjnej kondycji, dlatego musiałem spytać. Myślałem, że może już ci lżej i w ogóle... - przerwał się na chwilę, po czym podjął już spokojniejszym tonem - Seon to nie wynika ani z mojej wścibskości, ani próby przewalutowania cię na siłę w zespole. Po prostu chce mieć pewność, że dasz sobie radę i będziesz w miarę bezpieczna.
- Wybacz, że jestem twoją pedagogiczną porażką - burknęłam wyjmując papierosa. Zapaliłam go iskrą Energi.
- Na litość boską nie tutaj.
Zaciągnęłam się dymem, kontemplując zaistniałą sytuację. Pół roku temu nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałam się, że mistrz będzie się przede mną nerwowo tłumaczyć, mieszać i zacinać jak nastolatek, którego rodzice przyłapali na paleniu.
- Za miesiąc Najwyższa chce przydzielić nam pierwszą misję - oznajmił poważnym tonem. - Tobie i mi, muszę wiedzieć czy jesteś gotowa. To na pewno nie będzie łatwe zadanie i nie będę mógł się martwić za bezpieczeństwo nas obu.
- Zakładając, że nasi wrogowie będą dysponować mniejszą wiedzą na mój temat, to dam sobie radę. Ale jeśli będą z jakiś dziwnych powodów wiedzieć to co ty, to mam co do tego mniej optymistyczne przeczucia - powiedziałam już spokojniejszym tonem, choć nie pozbawionym jadu i rezerwy.
Harrington przeczesał włosy. Rozejrzał się dookoła.
- Pozwól mi przynajmniej się odwieźć.
- Wezmę taksówkę, dzięki.
- Seon, proszę - jego wzrok mówił sam za siebie.
Westchnęłam i kiwnęłam głową.
Droga powrotna minęła w milczeniu. Mistrz siedział koło mnie, a od kierowcy oddzielała nas przyciemniana szyba. Gdy samochód zatrzymał się przy moim budynku, Harrington odwrócił się w moją stronę.
- Seon, mam nadzieję, że to co bezmyślnie dziś powiedziałem nie zepsuje naszych relacji. Naprawdę dobrze mi się z tobą pracuje i mam nadzieję, że tak zostanie.
- Oczywiście, mistrzu - odpowiedziałam gładko. - Do jutra.
- Dobranoc, Seon.
Gdy drzwi samochodu zatrzasnęły się za Seon, a samochód ruszył dalej Harrington wyciągnął telefon i wybrał numer.
Po kilku sygnałach w słuchawce odezwał się kobiecy głos.
- Jak poszło?
- Dobrze, jest gotowa.
- Wspominałeś o nim?
Krótka pauza.
- Lance?
- Nic się nie zmieniło. Ale Seon próbuje. Choć dała mi wyraźnie do zrozumienia, że jej podejście do niego w najbliższych latach się nie zmieni.
- Cholera, no nic, myślę, że możemy coś na to zaradzić.
- To znaczy?
- To znaczy, Lance, że jak na razie wykonałeś kawał świetnej roboty. Tak trzymać.
- Tak jest.
Harrington rozłączył się. Rzucił telefon na fotel obok. Co do cholery Najwyższa będzie chciała wykombinować? Pracował z tą kobietą wystarczająco długo, że doskonale zdawał sobie sprawę, że trzeba się bać i przygotować na wszystko.
Wychodziłam po treningu z Harringtonem, od naszej nieszczęsnej sprzeczki minął tydzień. W trakcie treningów ani razy nikt o niej nie wspomniał i bardzo dobrze. Kolejne pojebane rozmowy nie były pożądane. Dobrze, że dziś brunet musiał wyjść wcześniej. Na treningach rozmawialiśmy tylko o tym czego się uczę, ale po, przychodził czas na bardziej osobiste rozmowy, generalnie nie wychodziliśmy poza ramy niezobowiązującej konwersacji, jednak różnie to bywało. Czasami mistrz narzekał na przyszłych teściów lub Górę, zresztą tak samo jak ja. Zwierzchnictwo, a raczej niechęć do niego, jest zawsze wdzięcznym tematem do rozmów. Zamknęłam drzwi od sali i ruszyłam korytarzem. Gdzieś w połowie drogi do wyjścia drzwi od sali po prawej otworzyły się gwałtownie zatrzymując jakieś dziesięć centymetrów przed moją twarzą.
- Wow blisko było, Jun - mruknęłam.
- Wybacz - powiedział chłodno.
Zaśmiałam się.
- Gdybyś chciał mnie zabić miałeś już sporo okazji, także wybaczam.
- Nie widzę najmniejszego powodu, dlaczego miałbym cię zabijać - odpowiedział, co lekko mnie dziwło. Zazwyczaj kończył rozmowę zaraz po moich uwagach. Prychnięciem lub pogardliwym spojrzeniem. Widocznie to pół roku dało mu czas na przekonanie się do mnie i być może nawet akceptacji mojej egzystencji w Zakonie.
- Trening? - zapytałam.
- Owszem, utrzymanie kondycji jest priorytetem.
- Myślę, że nie masz sobie nic do zarzucenia.
- Takie myślenie sprowadza do lenistwa - odparł.
- Tu mnie masz - uśmiechnęłam się.
- Ostatnio nie tylko trenuję... - zawahał się przez chwilę, jakby żałował podjętego tematu. - Doskonale umiejętności z innych dziedzin. Przede wszystkim uczę się nowych formuł.
Wow, naprawdę mnie zatkało. Nie to co powiedział, bo nie było nic w tym nic szczególnego. Sam fakt, że powiedział aż trzy zdania za jednym razem był lekko przytłaczający. Musiałam naprawdę ostatnio dużo zyskać w jego oczach skoro zasłużyłam sobie na takie wylewności. Oczywiście żadnej z tych uwag nie śmiałam wypowiedzieć na głos, psucie tego osiągnięcia mijało by się z celem. Dobra atmosfera w drużynie to jedyne co nam zostało do niemalże perfekcji.
- Mnie mistrz też ostatnio zamęcza walką wręcz, także po części rozumiem twój ból.
- Mistrz Harrington pewnie jest niezwykle wymagający.
- Nie da się ukryć - westchnęłam.
- Ale wydajesz się lubić treningi z nim.
- W końcu to Harrington - mruknęłam. Nagle mnie coś tknęło. Pomysł. Choć musiałam podsunąć go bardzo delikatnie.
- Jakich formuł się teraz uczysz? - zapytałam z czystej, niewinnej ciekawości.
- Mniejszego przyzywania - odparł niezrażony.
- Mmm - wydałam z siebie bezsłowną aprobację. Kombinując jakby tu dalej.
- Ja uczę się szybkich formuł i są trudne i męczące - zakończyłam bezsilnym jęczeniem licząc, że męskie instynkty wezmą nad nim górę.
Nastała chwila ciszy. Teraz wszystko się ważyło.
- Słuchaj, jeśli chcesz i miałabyś siłę i ochotę to możemy... no wiesz, możemy sobie pomóc wzajemnie, dla mnie szybkie formuły to pikuś i wyobrażam sobie, że mniejsze przyzywania potrafisz z zamkniętymi oczami.
Delikatnie uniosłam brwi, ale nie okazałam zbyt widocznego zdziwienia, by go nie speszyć.
- Czyli taki sparing ze wskazówkami? Dla mnie byłoby to idealne.
- Tak? Ok, w takim razie jutro po naszych normalnych treningach możemy zostać dłużej i zobaczymy ile damy radę wykombinować.
- Jasne - uśmiechnęłam się.
- Seon do cholery, wiem, że twoje młode, wrażliwe serce zostało złamane, ale moja drużyna nie będzie się narażać tylko dlatego, że cię rzucił chłopak.
Kapitan Thomson znikąd pojawił się w pokoju. Skąd tu się wziął? Przecież moje mieszkanie było chronione kilkoma solidnymi egzorcyzmami.
- Kazałem ci ogarnąć się do normalnego stanu w tydzień. A ty nie poczyniłaś najmniejszych wysiłków, żeby cokolwiek ze sobą zrobić.
Nie odpowiedziałam tylko odwróciłam się na bok i zakryłam kołdrą po czubek głowy.
- Odchodzę z Zakonu - wymamrotałam.
- Co? - Thompson obszedł łóżko i kucną zaraz przed moją twarzą. - Mów głośniej.
- Odchodzę z Zakonu - powtórzyłam równie słabym głosem.
Przez jego twarz przelała się mieszanka różnych emocji od złości i irytacji po zaskoczenie. W końcu zdecydował się na złość.
- Do jasnej cholery, to nie praca w kopro, gdzie możesz odejść od tak. Jesteś winna wiele rzeczy Zakonowi i masz spłacić swój dług.
Wstał i gwałtownym szarpnięciem ściągnął ze mnie kołdrę, złapał za ramię i bez wysiłku wyciągnął z łóżka zmuszając do wstania. Natychmiast chciałam usiąść, ale jego mocny uścisk mnie skutecznie powstrzymywał.
- Masz 15 minut - warknął - doprowadź się do stanu używalności i kurwa przestań kazać moje drużynie czekać.
Nic nie powiedziała. Wyszarpnęłam rękę i udałam się do łazienki. Przez głowę przeszło mi kilka scenariuszy, ale zrezygnowałam z nich prawie od razu. Chcą mieć bezużytecznego członka w zespole? Nie ma problemu.
W tym czasie, zaślepiona bólem i samotnością, jeszcze nie wiedziałam, że powinnam być mu dozgonnie wdzięczna, za to co zrobił. Rzucenie się w wir pracy w Zakonie było dla mnie najlepszą opcją w tym czasie. Dni zlewały się jeden z drugim, wpadłam w monotonie, ale wszystko było lepsze niż puste mieszkanie, za dużo czasu i ciągłe rozmyślanie co złego zrobiłam, dlaczego mnie zostawił...
***
Pół roku później
- Idzie ci lepiej niż kiedykolwiek wcześniej - oznajmił Harrington po zakończonym treningu.
Skinęłam głową sięgając do kieszeni. Wyciągnęłam pomięte pudełko i wyłuskałam z niego papierosa. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić przede mną pojawił się mały płomyczek wydobywający się z eleganckiej zapalniczki. Pochyliłam się lekko i zaciągnęłam gryzącym dymem. Pozwoliłam sobie na chwilę kontemplacji szarego obłoczka, po czym zwróciłam oczy na mistrza.
- Będę się zbierać.
Miałam zamiar spalić fajkę i wziąć dodatkową misję. Coś łatwego. Była już dziesiąta, więc przed pierwszą zdążę być w domu.
Od kilku miesięcy tak wyglądał każdy mój dzień. Misja, trening i jeśli miałam tylko ochotę dodatkowa misja, jeśli nie to w mieszkaniu zawsze czekała butelka słodkiego, mocnego wina.
- Dodatkowa misja?
- Albo uwalenie się - burknęłam. Zmierzył mnie na wpół skonsternowanym, na wpół zmartwionym spojrzeniem. Zaciągnął się mocno papierosem.
- Możemy wyskoczyć na drinka, jeśli chcesz.
- A potem mam oddać się w ofierze Natalie? Nie, dzięki - uśmiechnęłam się lekko na myśl o narzeczonej Harringtona.
- Pojechała do rodziców na tydzień - westchnął - jakieś problemy z bratem. Znów rozrabia.
Parsknęłam śmiechem. Rodzina Natalie Garath była jednym z najstarszych rodów egzorcystów. Mieli ogrom potężnych jednostek i ogrom ambicji. Byli także przewrażliwieni na punkcie wizerunku, co nie powinno dziwić, ponieważ jeśli chcesz utrzymać status pierwszoligowego gracza, każdy szczegół ma znaczenie. Mój mentor pochodził z tego rodu, zaś Harrington był idealnym kandydatem na męża. Nienaganne pochodzenie, wysoka pozycja, niezły majątek, jednym słowem wspaniałe geny. Do tego był całkiem przystojny.
- W takim razie, póki zachowamy milczenie, nie widzę przeciwwskazań.
***
- Trzeba dorosnąć - Harrington obejrzał trunek pod światło podziwiając kolory. Poruszył nadgarstkiem powodując że płyn leniwie zakołysał się w szklance.
Odetchnęłam, rozpinając górny guzik koszuli przy okazji łapiąc spojrzenie bruneta. Uśmiechnęłam się.
- Alkohol szybko na mnie działa - uśmiechnęłam się, puszczając mu oko. Wydawał się skonsternowany. - Zwłaszcza rozgrzewająco.
Odchyliłam się na krześle i rozejrzałam po pomieszczeniu. Lubiłam się droczyć z jego spiętą, patriarchalną postawą. W granicach oczywiście, choć te granice przesuwały się z dnia na dzień. Nadal darzyłam ogromnym szacunkiem jego dokonania, ale nie było już to uwielbienie i ciągłe idealizowanie.
Miejsce, w którym byliśmy, wybrał mistrz, więc była to elegancka i pełna smaku restauracja, cześć barowa była nieco z tyłu, dając gościom poczucie intymności. Wystrój również działał rozluźniająco, bar utrzymany w bielach i szarościach, zarówno stoliki jak i wygodne, miękkie krzesła odcinały się na tle ciemniej podłogi, połyskując srebrnym wykończeniem, same blaty odpowiadały odcieniom baru. Stłumione światła wzmagały uczcie prywatności. Tak bardzo w stylu Harringtona. Mój wzrok skierował się jego szczupłą sylwetkę. Był tu idealnym dopełnieniem. W świetnie skrojonym, trzyczęściowym garniturze w brawie ciemnego granatu. Do tego neutralny krawat w kolorze brudnego różu.
Patrząc na mnie, ubraną w wytarte dżinsy z sieciówki, koszulę i wymięty sweter o kilka rozmiarów za duży, można odnieść dość niedwuznaczne wrażenie. Potęgowała je na spora pewno różnica wieku.
Brunet złapał moje spojrzenie i przez chwilę lustrował mnie wzrokiem.
- Czy speszysz się i grzecznie mnie zbyjesz, jak zapytam cię, jak się trzymasz?
Mrugnęłam zdziwiona. Czułam jak moje mięśnie jeden po drugim napinają się z wysiłku. Uciekłam wzrokiem wbijając go w bezpieczną, niczego nie oczekującą podłogę. W przeciągu ostaniach sześciu miesięcy nigdy nie poruszaliśmy tego tematu. Zaczęłam żałować, że zgodziłam się na tego drinka.
- Jakoś sobie daję radę - wykrztusiłam czując jak moje gardło zaciskają niewidzialne cęgi, odwróciłam wzrok.
- Czyli grzeczne zbycie - westchnął.
Wzięłam głęboki oddech. Nie denerwuj się. Tylko się nie denerwuj. Nastąpiła chwila ciszy. Byłam wdzięczna Harringtonowi, że nie odzywał się. W końcu mój wzrok znów spoczął na nim.
- Znajduję, bogowie wiedząc skąd, motywacje żeby codziennie ruszać dupę z łóżka na misję i lekcje z tobą, więc trzymam się dobrze, nawet świetnie. W Zakonie odwalam dobrą robotę i to powinno wystarczyć by zaspokoić twoją ciekawość, mistrzu.
- Czyżby? - zapytał obracając szklanką z bursztynowym płynem. Wydawał się lekko spięty.
- Twoja reakcja po przeczytaniu listu i zostawieniu tej pierdolonej chusteczki była dość jednoznaczna. Zakon zakonem, a życie prywatne życiem prywatnym.
- Tak? Moja interpretacja jest nieco inna - wziął głęboki oddech. - Wtedy nie znaliśmy się tak dobrze i najwidoczniej nie chciałem żeby moja obecność sprawiała, że będziesz czuła się jeszcze gorzej. Tak, Seon? - uniósł brwi przeszywając mnie spojrzeniem.
Westchnęłam. Rzeczywiście byłam mu wdzięczna, że nie oglądał mnie wtedy, jak ryczałam. Ryczałam jak przyszła medyczka opatrzyć mi nadgarstek, ryczałam całą noc jak nie mogłam się zwlec do domu, ryczałam, gdy kapitan Thompson przyszedł i odstawił mnie do domu, dał tydzień na doprowadzenie się do porządku. Przy okazji zadzwonił do moich rodziców, a oni w trosce wysłali jedną z pokojówek by się mną zajęła. Później łzy się skończyły i pozostał letarg.
- Więc teraz, po półrocznej znajomości, mam czuć się lepiej, jeśli wypłacze się przy tobie? - zapytałam szorstkim tonem.
- Twoje nastawienie pokazuje, że potrzebujesz jeszcze przynajmniej dekady by nie rozklejać się na dźwięk słowa Itachi - powiedział chłodno. - Ludzie, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć, z pewnością będą umieli to wykorzystać.
Siedziałam przez chwilę patrząc na niego w zaskoczeniu; czułam jak krew odpływa mi z twarzy, spuściłam wzrok, próbując uspokoić oddech, oraz ukryć wilgotniejące oczy. Serce biło jak szalone. Dłonie miałam lodowate, w gardle okropną suchość. Chciałam sięgnąć po kieliszek, ale czułam, że moje ręce drżą niespokojnie.
- Seon? - tym razem jego ton był neutralny, z nutą niepokoju. Nachylił się nad stołem i sięgnął po moją rękę. Zamknął ją w swoich dłoniach. - Seon, przepraszam. Poniosło mnie trochę, ta twoja bojowa postawa... Przepraszam.
Ciepło jego dłoni sprawiło że zachciało mi się rzygać. Nadludzkim wysiłkiem powstrzymałam się by nie wyrwać jej z obrzydzeniem. Zamiast tego wysunęłam ją najdelikatniej jak mogłam. Wzięłam głęboki oddech i podniosłam wzrok lustrując jego zmartwiony wyraz twarzy.
- Poruszając ten temat do końca moich zasranych dni najprawdopodobniej otrzymasz taką reakcję. Tak więc przekaż reszcie wspaniałej ekipy antykryzysowej, że nie będzie ze mnie pożytku i nie musisz już więcej marnować na mnie czasu.
Sięgnęłam do kieszeni, wysupłałam dwadzieścia funtów i rzuciłam na stół. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Gdy wyszłam przywitało mnie chłodne, wiosenne powietrze. Przymknęłam oczy i wciągnęłam w płuca kilka haustów ziemnego, londyńskiego powietrze.
- Seon, nie o to mi chodziło - Harrington wyszedł w pośpiechu zamykając za sobą drzwi. - Naprawdę radzisz sobie świetnie i wydajesz się być w perfekcyjnej kondycji, dlatego musiałem spytać. Myślałem, że może już ci lżej i w ogóle... - przerwał się na chwilę, po czym podjął już spokojniejszym tonem - Seon to nie wynika ani z mojej wścibskości, ani próby przewalutowania cię na siłę w zespole. Po prostu chce mieć pewność, że dasz sobie radę i będziesz w miarę bezpieczna.
- Wybacz, że jestem twoją pedagogiczną porażką - burknęłam wyjmując papierosa. Zapaliłam go iskrą Energi.
- Na litość boską nie tutaj.
Zaciągnęłam się dymem, kontemplując zaistniałą sytuację. Pół roku temu nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałam się, że mistrz będzie się przede mną nerwowo tłumaczyć, mieszać i zacinać jak nastolatek, którego rodzice przyłapali na paleniu.
- Za miesiąc Najwyższa chce przydzielić nam pierwszą misję - oznajmił poważnym tonem. - Tobie i mi, muszę wiedzieć czy jesteś gotowa. To na pewno nie będzie łatwe zadanie i nie będę mógł się martwić za bezpieczeństwo nas obu.
- Zakładając, że nasi wrogowie będą dysponować mniejszą wiedzą na mój temat, to dam sobie radę. Ale jeśli będą z jakiś dziwnych powodów wiedzieć to co ty, to mam co do tego mniej optymistyczne przeczucia - powiedziałam już spokojniejszym tonem, choć nie pozbawionym jadu i rezerwy.
Harrington przeczesał włosy. Rozejrzał się dookoła.
- Pozwól mi przynajmniej się odwieźć.
- Wezmę taksówkę, dzięki.
- Seon, proszę - jego wzrok mówił sam za siebie.
Westchnęłam i kiwnęłam głową.
Droga powrotna minęła w milczeniu. Mistrz siedział koło mnie, a od kierowcy oddzielała nas przyciemniana szyba. Gdy samochód zatrzymał się przy moim budynku, Harrington odwrócił się w moją stronę.
- Seon, mam nadzieję, że to co bezmyślnie dziś powiedziałem nie zepsuje naszych relacji. Naprawdę dobrze mi się z tobą pracuje i mam nadzieję, że tak zostanie.
- Oczywiście, mistrzu - odpowiedziałam gładko. - Do jutra.
- Dobranoc, Seon.
***
Gdy drzwi samochodu zatrzasnęły się za Seon, a samochód ruszył dalej Harrington wyciągnął telefon i wybrał numer.
Po kilku sygnałach w słuchawce odezwał się kobiecy głos.
- Jak poszło?
- Dobrze, jest gotowa.
- Wspominałeś o nim?
Krótka pauza.
- Lance?
- Nic się nie zmieniło. Ale Seon próbuje. Choć dała mi wyraźnie do zrozumienia, że jej podejście do niego w najbliższych latach się nie zmieni.
- Cholera, no nic, myślę, że możemy coś na to zaradzić.
- To znaczy?
- To znaczy, Lance, że jak na razie wykonałeś kawał świetnej roboty. Tak trzymać.
- Tak jest.
Harrington rozłączył się. Rzucił telefon na fotel obok. Co do cholery Najwyższa będzie chciała wykombinować? Pracował z tą kobietą wystarczająco długo, że doskonale zdawał sobie sprawę, że trzeba się bać i przygotować na wszystko.
***
Wychodziłam po treningu z Harringtonem, od naszej nieszczęsnej sprzeczki minął tydzień. W trakcie treningów ani razy nikt o niej nie wspomniał i bardzo dobrze. Kolejne pojebane rozmowy nie były pożądane. Dobrze, że dziś brunet musiał wyjść wcześniej. Na treningach rozmawialiśmy tylko o tym czego się uczę, ale po, przychodził czas na bardziej osobiste rozmowy, generalnie nie wychodziliśmy poza ramy niezobowiązującej konwersacji, jednak różnie to bywało. Czasami mistrz narzekał na przyszłych teściów lub Górę, zresztą tak samo jak ja. Zwierzchnictwo, a raczej niechęć do niego, jest zawsze wdzięcznym tematem do rozmów. Zamknęłam drzwi od sali i ruszyłam korytarzem. Gdzieś w połowie drogi do wyjścia drzwi od sali po prawej otworzyły się gwałtownie zatrzymując jakieś dziesięć centymetrów przed moją twarzą.
- Wow blisko było, Jun - mruknęłam.
- Wybacz - powiedział chłodno.
Zaśmiałam się.
- Gdybyś chciał mnie zabić miałeś już sporo okazji, także wybaczam.
- Nie widzę najmniejszego powodu, dlaczego miałbym cię zabijać - odpowiedział, co lekko mnie dziwło. Zazwyczaj kończył rozmowę zaraz po moich uwagach. Prychnięciem lub pogardliwym spojrzeniem. Widocznie to pół roku dało mu czas na przekonanie się do mnie i być może nawet akceptacji mojej egzystencji w Zakonie.
- Trening? - zapytałam.
- Owszem, utrzymanie kondycji jest priorytetem.
- Myślę, że nie masz sobie nic do zarzucenia.
- Takie myślenie sprowadza do lenistwa - odparł.
- Tu mnie masz - uśmiechnęłam się.
- Ostatnio nie tylko trenuję... - zawahał się przez chwilę, jakby żałował podjętego tematu. - Doskonale umiejętności z innych dziedzin. Przede wszystkim uczę się nowych formuł.
Wow, naprawdę mnie zatkało. Nie to co powiedział, bo nie było nic w tym nic szczególnego. Sam fakt, że powiedział aż trzy zdania za jednym razem był lekko przytłaczający. Musiałam naprawdę ostatnio dużo zyskać w jego oczach skoro zasłużyłam sobie na takie wylewności. Oczywiście żadnej z tych uwag nie śmiałam wypowiedzieć na głos, psucie tego osiągnięcia mijało by się z celem. Dobra atmosfera w drużynie to jedyne co nam zostało do niemalże perfekcji.
- Mnie mistrz też ostatnio zamęcza walką wręcz, także po części rozumiem twój ból.
- Mistrz Harrington pewnie jest niezwykle wymagający.
- Nie da się ukryć - westchnęłam.
- Ale wydajesz się lubić treningi z nim.
- W końcu to Harrington - mruknęłam. Nagle mnie coś tknęło. Pomysł. Choć musiałam podsunąć go bardzo delikatnie.
- Jakich formuł się teraz uczysz? - zapytałam z czystej, niewinnej ciekawości.
- Mniejszego przyzywania - odparł niezrażony.
- Mmm - wydałam z siebie bezsłowną aprobację. Kombinując jakby tu dalej.
- Ja uczę się szybkich formuł i są trudne i męczące - zakończyłam bezsilnym jęczeniem licząc, że męskie instynkty wezmą nad nim górę.
Nastała chwila ciszy. Teraz wszystko się ważyło.
- Słuchaj, jeśli chcesz i miałabyś siłę i ochotę to możemy... no wiesz, możemy sobie pomóc wzajemnie, dla mnie szybkie formuły to pikuś i wyobrażam sobie, że mniejsze przyzywania potrafisz z zamkniętymi oczami.
Delikatnie uniosłam brwi, ale nie okazałam zbyt widocznego zdziwienia, by go nie speszyć.
- Czyli taki sparing ze wskazówkami? Dla mnie byłoby to idealne.
- Tak? Ok, w takim razie jutro po naszych normalnych treningach możemy zostać dłużej i zobaczymy ile damy radę wykombinować.
- Jasne - uśmiechnęłam się.
***************************************
Podejrzewam, że w tym rozdziale działo się więcej niż w całej poprzedniej części (angsty, fluffy, co dusza zapragnie ;) Fabuła ruszyła i jest pod kontrolą, to nie są moje chwilowe wymysły, jakby się mogło wydawać.
Tak btw rozmowa Harringtona z Seon dotyczy ich udziału w drużynie, która ma zdemaskować szpiega w Zakonie i generalnie rozkminić co tam knują. Tłumaczę to na wypadek gdyby ktoś nie pamiętał, a patrząc na moją regularność, to nie zdziwiłabym się jakby tak się stało.
Właśnie, czemu tak długo? Nie ma co ukrywać, że tracę serce do tej historii, zaczynając ją 5 lat (sic!) temu byłam, banalnie to ujmując, trochę inną osobą z innym spojrzeniem na świat i poglądami. Dziś mogę się doszukać tu masy rzeczy, z którymi się nie zgadzam, no ale jak zaczęłam to skończę. Mam pomysł na szybkie zakończenie i nieco dłuższe. We shall see ;)
Także wszystko zostanie wytłumaczone, motywy wyjaśnione i historia mam nadzieję jakoś sensownie się zamknie.
Trzymajcie się ;)
Black