piątek, 6 lutego 2015

III. Rozdział IX - Pożegnanie

Niedziela wieczór, weekend odbiegał końca, a ja leżałam pośród pomiętej i pozwijanej pościeli. Cichy szum wody dobiegał z sąsiedniego pomieszczenia.  
Wstałam z westchnieniem i narzuciłam krótki szlafrok. Te dwa dni minęły błyskawicznie. Cały czas miałam wrażenie, że kilkanaście minut temu Itachi wchodzi do pokoju hotelowego, a ja z podenerwowaniem czekam na jego słowa. 
Weszłam do kuchni i postawiłam wodę na herbatę. Chciałam zatrzymać go dłużej, ale był uparty i obowiązkowy. "Musisz się wyspać... Ja też mam jutro misję... Nie możemy ryzykować złej kondycji, blablabla...".
Wsypałam kilka łyżek suszu do porcelanowego imbryka, a do zwykłego czajnika nalałam wody i włączyłam, czekałam aż się zagotuje. 
- Zmów pijemy herbatę - mruknęłam zalewając wrzątkiem skręcone listki. Woda nabrała złotego odcienia, a kwiatowy zapach powalał na kolana. Darjeeling z pierwszych zbiorów nie miała sobie równych. 
Po kilku chwilach przelałam napój do filiżanek. 
Słysząc za sobą ciche kroki, zwróciłam wzrok w stronę nadchodzącego Uchihy. Był kompletnie ubrany, co zasmuciło mnie trochę. Jego długie, jeszcze mokre włosy opadały na plecy i ramiona. Odrzucił je niecierpliwym gestem i z uśmiechem podszedł do stołu. 
- Czemu się tak krzywisz? - zapytał z rozbawieniem. Odwrócił wzrok. - Przecież za niedługo się zobaczymy - powiedział siląc się na lekki ton. 
Prychnęłam cicho i podsunęłam mu filiżankę. 
- Pewnie tam ci dupsko zmarznie - odpowiedziałam widząc jego pytające spojrzenie. 
- No tak, zima już blisko. Będziemy lepić bałwany jak do mnie wpadniesz.
- O, świetnie - uśmiechnęłam się półgębkiem - mam już idealny model - zmierzyłam go wzrokiem - choć te włosy będą wyzwaniem. 
Itachi roześmiał się, wziął filiżankę w dłonie i spróbował herbaty.
- Mmm, całkiem niezła - powiedział patrząc mi prosto w oczy. Oparłam się na blacie i spojrzałam na niego spod pół przymkniętych powiek. Na myśl o pożegnaniu poczułam jak wargi rozciągają się w uśmiechu. 
- Tu czy w sypialni? - zapytał.
- Wyjdzie w praniu - odpowiedziałam podchodząc do niego. Stanęłam na placach i pocałowałam go powoli, rozkoszując się każdym momentem. Jego dłonie oparły się na mojej tali, powoli przesunęły na plecy i przyciągnęły nas blisko siebie. Przy każdym ruchu szelest naszych ciuchów zagłuszał wszechobecną ciszę. Poczułam na plecach uderzenie nieprzyjemnego chłodu, gdy Itachi zsunął górną część szlafroka z moich ramion. Jego niecierpliwe usta przesunęły się na mój dekolt i piersi. Jęknęłam cicho zatapiając dłonie w jego włosach, przyciągając go bliżej. Ręce bruneta zacisnęły się na moich udach, jednym pewnym ruchem uniosły do góry i posadziły mnie na kuchennym blacie. Zimny marmur przebijał się przez cienki materiał. Objęłam go nogami w pasie, odnalazłam jego usta wpijając się w nie w namiętnym pocałunku. Nie przerywając zsunęłam dłonie w dół i zaczęłam mocować się ze spodniami bruneta. Poszło szybko i sprawnie. Zsunęłam się delikatnie i oparłam na łokciach posyłając mu szeroki uśmiech, który zaraz zamienił się w cichy jęk, gdy wsunął się we mnie powoli. Pochylił się i zatapiając we mnie spojrzenie czarnych oczu wsunął się do końca. Odchyliłam głowę i przymknęłam powieki oddając się powolnemu rytmowi. Wygięłam plecy w łuk, objęłam dłonią kark bruneta przysuwając się do niego, gdy nasze tempo zmieniło się z leniwego i jednostajnie mocne i długie ruchy. Drugą ręką niezdarnie próbowałam złapać jakieś oparcie. Zduszonym głosem szeptałam jego imię. Przymknęłam powieki oddając się wzrastającej rozkoszy. Wygięłam biodra do przodu chcąc go głębiej, szybciej... Itachi oparł czoło na moim ramieniu, napierając coraz bardziej. Moje jęki mieszały się z cichymi westchnieniami. Ledwo słyszalnym głosem wyjąkał moje imię, tym jedynym głosem, który sprawiał, że chciałabym zamknąć go gdzieś w ciemnym, ciasnym pokoju i mieć go tylko dla siebie.
Jego ręce błądziły po moim ciele, czułam kropelki potu roszące się na skórze. Poczułam, że jestem już blisko, zacisnęłam bezsilnie palce na plecach bruneta.
- I- Itachi - wyjęczałam, gdy wbijał się we mnie mocnymi ruchami. Uczucie niesamowitego uniesienia rozniosło się po moim ciele, wraz z cichym krzykiem opadłam na zimny blat, oddychając ciężko. Uchiha wykonał kilka mocnych pchnięć i sam doszedł wewnątrz mnie. Na chwilę znieruchomiał, drżąc delikatnie, by zaraz położyć się na mnie, chłonąć ciepło i bliskość. Wsłuchując się w moje rozszalałe bicie serca i głośny oddech. Kilka chwil minęło w całkowitym milczeniu.  
Brunet złożył pocałunek na mojej szyi po czym wstał i zaczął poprawiać ubranie. Oparłam się na łokciach lustrując go uważnie. Kolejny miesiąc rozłąki wymagał ode mnie zapamiętania każdego szczegółu jego wyglądu. 
- Nie wiem jak ja przeżyje kolejny miesiąc - mruknęłam zsuwając się z blatu. Podeszłam do Uchihy i pogładziłam przód jego koszuli wyrównując nieistniejące zagięcia. Uśmiechnął się blado. 
- Ubierz się. Musimy już lecieć. 
- Tak jest - skrzywiłam się. W przedpokoju ubrałam zimowe buty i narzuciłam kurtkę. Jak przystało na zapobiegliwego egzorcystę krąg miałam permanentnie namalowany w pokoju, który służył za pierdzielnik, siłownię i składzik na egzorcyzmowe specyfiki. 
Stanęliśmy na kręgu i kilka chwil później poczułam uderzenie przenikliwego zimna na gołych nogach. Itachi pocałował mnie w usta. - Uciekaj już - zrobił kilka kroków w tył. Niechętnie zaczęłam reaktywować formułę. Nie spuszczałam oczu z bruneta, gdy portal zaczął się aktywować, uśmiechnęłam się i posłałam mu buziaka. Itachi nie uśmiechnął się z powrotem, widziałam, że coś mówi ale nie wyłapałam słów, w następnej sekundzie byłam z powrotem w mieszkaniu. 
Miał dziwny wyraz twarzy... To pewnie przez pożegnanie... Uśmiechnęłam się kręcąc głową, znamy się coś koło roku, a ja dalej nie potrafię go rozszyfrować. 
Wyszłam z kręgu i udałam się do łazienki; czas na długi, gorący prysznic i przygotowanie się na kolejną dawkę zapierdzielu w Zakonie.

***

Trzy tygodnie później

Zamknęłam za sobą drzwi. W pomieszczeniu nie było żywej duszy. Kark i plecy miałam całe obolałe po tej cholernej misji. Próbowałam rozmasować nieco szyję, ale niewiele to dało. Wyciągnęłam ręce do góry biorąc głęboki oddech. Naprawdę, w Zakonie powinni być jacyś masażyści, cokolwiek, przecież w takim tempie do emerytury dorobię się z tuzin rożnych dysfunkcji. Skierowałam się w stronę łazienki, licząc że gorący prysznic pomoże mi choć troszkę. Przy wejściu moją uwagę przykuła biała koperta, wyraźnie odcinająca się od mahoniowego blatu biurka. Wzięłam ją do rąk. Na odwrocie wykaligrafowano moje imię. Dziwne, charakter pisma wydawał się być znajomy. Otworzyłam ją niecierpliwie. Strona tekstu. Przebiegłam wzrokiem po kartce. Serce zaczęło bić mi w przyśpieszonym tempie. Wnętrzności ścisnęły się gwałtownie, poczułam jakby ktoś zrzucił mi ogromny ciężar gdzieś wewnątrz brzucha. Usiałam na podłodze i dokładniej zagłębiłam się w treść listu. Potem znów i po raz kolejny.

Najdroższa Seon,
wybacz, że przekazuję Ci wiadomość w taki sposób... Tłumaczę sobie to tchórzostwem i egoistycznym pragnieniem zachowania obrazu Twoich roześmianych oczu. Musisz mi wybaczyć. Tamto spotkanie było naszym ostatnim. Znów musisz mi wybaczyć. Nie powiedziałem Ci tego nigdy wcześniej, bo łudziłem się, że nasza sielanka może trwać dłużej. Rzeczywistość jednak jest zupełnie inna od tego czego pragniemy. Muszę zająć się sprawami, o których chciałbym Ci opowiedzieć, jednak obawiam się, że nie będziemy mieli już szansy wysłuchać się nawzajem. 
Te sprawy wymagają poświęcenia, poświęcenia wielu rzeczy, które kocham. Nie jest to łatwe. Prawdę mówiąc jest to cholernie trudne. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym to zmienić. Takie wybory nie powinny być stawiane przed ludźmi...

Proszę Cię zapomnij o mnie i rusz dalej. 

PS Mój przyjaciel z Zakonu dostarczył ten list, zapewnił mnie także - i znów musisz mi wybaczyć - że nie będziesz miała dostępu do tego świata.

Wybacz.

Na zawsze Twój 
Itachi

Trzymałam cienką kartkę w ręce. Miałam mętlik w głowie. Co to jest? 
Przeczytałam to jeszcze z dziesięć razy. Czy to jakiś żart?
Dlaczego? Ostatnio było tak dobrze. Co się stało? Muszę z nim porozmawiać. Teraz. Wyjaśnić. 
Wstałam i rzuciłam się biegiem do pomieszczenia z portalami. Szybko wpadłam do wolnego i wybrałam świat 325. I nic. Kolejny raz. I kolejny. 
- Panno Jonson-Lloyd z mojego wykazu wynika, że ma pani bezwarunkowo i bezterminowo zablokowany wstęp do tego świata - znikąd pojawił się przede mną egzorcysta odpowiedzialny za portale, znałam go tylko z widzenia, nigdy wcześniej nie miałam nieprzyjemności konwersacji. 
- Na jakiej podstawie? - warknęłam, robiąc krok do przodu. 
- Decyzja odgórna. Nie podlega dyskusji. Panno Lloyd oszczędźmy sobie problemów i... - nie dokończył jak zdzieliłam go pięścią w nos, sekundę później posyłając go kilka metrów do tyłu uderzaniem Energii. Zanim się ocknął wybrałam numer po raz kolejny, ignorując gapiących się egzorcystów. Zrobiłam krok do przodu i nagle poczułam silny uścisk na ramieniu i szarpnięcie do tyły. Spróbowałam się wyrwać, gdy to nic nie dało błyskawicznie obróciłam się i uderzałam intruza wiązką skoncentrowanej Energi nadając jej podłużny kształt. Moje uderzenie zostało z łatwością zablokowane. Ponowiłam atak. Ułamek sekundy później mocny kopniak podciął mi kostki. Straciłam równowagę i upadłam na plecy. Silna dłoń zacisnęła się wokół mojej krtani. Wreszcie miałam szansę zobaczyć przeciwka. Harrington. 
- Uspokój się - jego lodowaty ton i ostry wzrok były czymś co normalnie by mnie zaskoczyło, ale w tym momencie wszystko miałam gdzieś. W ręce miałam już zebraną Energię, a egzorcyzmy wypowiedziany w myślach. Nie zrobiłam najmniejszego ruchy, który by mnie zdradził, a mimo to jego kolano wbiło się gwałtownie w mój nadgarstek. Krzyknęłam z bólu. 
- Dezaktywuj to - powiedział spokojnym tonem. 
Byłam totalnie bezsilna. Rozproszyłam Energię. Harrington wstał, złapał mnie za ramię i bezpardonowo pociągał do góry. Zauważyłam, że wokół nas zgromadziła się grupka gapiów. Egzorcysta przeszedł przez mały tłum ciągnąc mnie jak zwierzaczka na smyczy. Przez całą drogę nikt się odezwał. Raz po raz przeszywał mnie ból, nie mogłam ruszać palcami prawej ręki. Oddech łapałam z trudnością. Powłóczyłam za nim nogami. Wszystko mi było jedno. 
Nagle się zatrzymaliśmy. Jego gabinet. Wszedł do środka i kazał mi usiąść na sofie. Wziął komunikator z biurka i powiedział kilka słów. Zaraz po tym zmierzył mnie spojrzeniem. Siedziałam z opuszczoną głową. Gdyby nie ból czułabym się zupełnie pusta. Bez życia. 
Tak. To było dobra określenie. W sercu miałam taką ogromną pustkę. 
Harrington usiadł koło mnie. Bez pytania wysunął list z kieszeni mojej kurtki i przeczytał go szybko. 
- Rozumiem - mruknął. - Przynajmniej teraz wiem, że nie jesteś niepoczytalna - odparł wsuwając mi go w ręce. Boże co za człowiek. 
- Spierdalaj - burknęłam podnosząc głowę i patrząc mu prosto w oczy. Znów były spokojne i ciepłe. Zachciało mi się płakać. - Po co mnie powstrzymywałeś? 
- Zazwyczaj jak twój niepokorny uczeń wdaje się w bójki to wpada go powstrzymać. Jesteś już spokojna? 
Pokiwałam głową. 
- Przepraszam za moje dość brutalne zachowanie, ale zaskoczyłaś mnie i nie wiedziałem jak do ciebie podejść - westchnął - zaraz ktoś przyjdzie opatrzyć ci nadgarstek. 
- Nie trzeba - chciałam wstać, ale z zapomnienia oparłam się na prawej ręce. Ostry ból rozszedł się po moim ciele. Z cichym jękiem opadłam z powrotem na sofę. Chciałam być teraz sama, ale nie miałam wyjścia. Nadgarstek spuchł i zsiniał. Westchnęłam, a za westchnieniem z mojego gardła wydobył się cichy szloch. Ból ręki był teraz niczym. 
Schowałam twarz w dłoni czując, że cienka granica mojego opanowania już dawno została przekroczona. Ciepłe łzy wylały się z moich oczu zaakompaniowane szlochem wydobywającym się głęboko z moich wnętrzności.
Poczułam, że ciężar sofy rozluźnia się, ciche kroki i delikatnie zamknięcie drzwi. Zostałam sama. Na stoliku leżała złożona chusteczka. 

***

Leżałam pośród pomiętej pościeli patrząc bezmyślnie w sufit. Telefon dzwonił gdzieś z głębi salonu, komunikator, który używany był do komunikowania między egzorcystami, również wyświetlał kilkanaście różnych powiadomień. Nie było mi wygodnie, chciałam się obrócić i skulić. Zakryć kołdrą po czubek głowy. Ale nie miałam siły. Nie chciało mi się ruszyć czymkolwiek, gdziekolwiek. Kilka razy ktoś pukał do drzwi. Nie wiem ile czasu minęło. Leże tak i mogę...
- Seon do cholery, wiem, że twoje młode, wrażliwe serce zostało złamane, ale moja drużyna nie będzie się narażać tylko dlatego, że cię rzucił chłopak.
Kapitan Thomson znikąd pojawił się w pokoju. Skąd tu się wziął? Przecież moje mieszkanie było chronione kilkoma solidnymi egzorcyzmami. 
- Kazałem ci ogarnąć się do normalnego stanu w tydzień. A ty nie poczyniłaś najmniejszych wysiłków, żeby cokolwiek ze sobą zrobić.
Nie odpowiedziałam tylko odwróciłam się na bok i zakryłam kołdrą po czubek głowy.
- Odchodzę z Zakonu - wymamrotałam. 
- Co? - Thompson obszedł łóżko i kucną zaraz przed moją twarzą. - Mów głośniej.
- Odchodzę z Zakonu - powtórzyłam równie słabym głosem. 
Przez jego twarz przelała się mieszanka różnych emocji od złości i irytacji po zaskoczenie. W końcu zdecydował się na złość. 
- Do jasnej cholery, to nie praca w kopro, gdzie możesz odejść od tak. Jesteś winna wiele rzeczy Zakonowi i masz spłacić swój dług. 
Wstał i gwałtownym szarpnięciem ściągnął ze mnie kołdrę, złapał za ramię i bez wysiłku wyciągnął z łóżka zmuszając do wstania. Natychmiast chciałam usiąść, ale jego mocny uścisk mnie skutecznie powstrzymywał. 
- Masz 15 minut - warknął - doprowadź się do stanu używalności i kurwa przestań kazać moje drużynie czekać.
Nic nie powiedziała. Wyszarpnęłam rękę i udałam się do łazienki. Przez głowę przeszło mi kilka scenariuszy, ale zrezygnowałam z nich prawie od razu. Chcą mieć bezużytecznego członka w zespole? Nie ma problemu.

W tym czasie, zaślepiona bólem i samotnością, jeszcze nie wiedziałam, że powinnam być mu dozgonnie wdzięczna, za to co zrobił. Rzucenie się w wir pracy w Zakonie było dla mnie najlepszą opcją w tym czasie. Dni zlewały się jeden z drugim, wpadłam w monotonie, ale wszystko było lepsze niż puste mieszkanie, za dużo czasu i ciągłe rozmyślanie co złego zrobiłam, dlaczego mnie zostawił...

***

Pół roku później 


- Idzie ci lepiej niż kiedykolwiek wcześniej - oznajmił Harrington po zakończonym treningu. 
Skinęłam głową sięgając do kieszeni. Wyciągnęłam pomięte pudełko i wyłuskałam z niego papierosa. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić przede mną pojawił się mały płomyczek wydobywający się z eleganckiej zapalniczki. Pochyliłam się lekko i zaciągnęłam gryzącym dymem. Pozwoliłam sobie na chwilę kontemplacji szarego obłoczka, po czym zwróciłam oczy na mistrza. 
- Będę się zbierać. 
Miałam zamiar spalić fajkę i wziąć dodatkową misję. Coś łatwego. Była już dziesiąta, więc przed pierwszą zdążę być w domu. 
Od kilku miesięcy tak wyglądał każdy mój dzień. Misja, trening i jeśli miałam tylko ochotę dodatkowa misja, jeśli nie to w mieszkaniu zawsze czekała butelka słodkiego, mocnego wina. 
- Dodatkowa misja? 
- Albo uwalenie się - burknęłam. Zmierzył mnie na wpół skonsternowanym, na wpół zmartwionym spojrzeniem. Zaciągnął się mocno papierosem. 
- Możemy wyskoczyć na drinka, jeśli chcesz. 
- A potem mam oddać się w ofierze Natalie? Nie, dzięki - uśmiechnęłam się lekko na myśl o narzeczonej Harringtona. 
- Pojechała do rodziców na tydzień - westchnął - jakieś problemy z bratem. Znów rozrabia.
Parsknęłam śmiechem. Rodzina Natalie Garath była jednym z najstarszych rodów egzorcystów. Mieli ogrom potężnych jednostek i ogrom ambicji. Byli także przewrażliwieni na punkcie wizerunku, co nie powinno dziwić, ponieważ jeśli chcesz utrzymać status pierwszoligowego gracza, każdy szczegół ma znaczenie. Mój mentor pochodził z tego rodu, zaś Harrington był idealnym kandydatem na męża. Nienaganne pochodzenie, wysoka pozycja, niezły majątek, jednym słowem wspaniałe geny. Do tego był całkiem przystojny.
- W takim razie, póki zachowamy milczenie, nie widzę przeciwwskazań. 


***

- Chyba nigdy nie zrozumiem, jak można lubić whiskey - mruknęłam sącząc różowe, słodkie i delikatne wino - przecież to jak wódka z ohydnym smakiem drzewa. 
- Trzeba dorosnąć - Harrington obejrzał trunek pod światło podziwiając kolory. Poruszył nadgarstkiem powodując że płyn leniwie zakołysał się w szklance. 
Odetchnęłam, rozpinając górny guzik koszuli przy okazji łapiąc spojrzenie bruneta. Uśmiechnęłam się.
- Alkohol szybko na mnie działa - uśmiechnęłam się, puszczając mu oko. Wydawał się skonsternowany. - Zwłaszcza rozgrzewająco.
Odchyliłam się na krześle i rozejrzałam po pomieszczeniu. Lubiłam się droczyć z jego spiętą, patriarchalną postawą. W granicach oczywiście, choć te granice przesuwały się z dnia na dzień. Nadal darzyłam ogromnym szacunkiem jego dokonania, ale nie było już to uwielbienie i ciągłe idealizowanie. 
Miejsce, w którym byliśmy, wybrał mistrz, więc była to elegancka i pełna smaku restauracja, cześć barowa była nieco z tyłu, dając gościom poczucie intymności. Wystrój również działał rozluźniająco, bar utrzymany w bielach i szarościach, zarówno stoliki jak i wygodne, miękkie krzesła odcinały się na tle ciemniej podłogi, połyskując srebrnym wykończeniem, same blaty odpowiadały odcieniom baru. Stłumione światła wzmagały uczcie prywatności. Tak bardzo w stylu Harringtona. Mój wzrok skierował się jego szczupłą sylwetkę. Był tu idealnym dopełnieniem. W świetnie skrojonym, trzyczęściowym garniturze w brawie ciemnego granatu. Do tego neutralny krawat w kolorze brudnego różu. 
Patrząc na mnie, ubraną w wytarte dżinsy z sieciówki, koszulę i wymięty sweter o kilka rozmiarów za duży, można odnieść dość niedwuznaczne wrażenie. Potęgowała je na spora pewno różnica wieku. 
Brunet złapał moje spojrzenie i przez chwilę lustrował mnie wzrokiem. 
- Czy speszysz się i grzecznie mnie zbyjesz, jak zapytam cię, jak się trzymasz?
Mrugnęłam zdziwiona. Czułam jak moje mięśnie jeden po drugim napinają się z wysiłku. Uciekłam wzrokiem wbijając go w bezpieczną, niczego nie oczekującą podłogę. W przeciągu ostaniach sześciu miesięcy nigdy nie poruszaliśmy tego tematu. Zaczęłam żałować, że zgodziłam się na tego drinka. 
- Jakoś sobie daję radę - wykrztusiłam czując jak moje gardło zaciskają niewidzialne cęgi, odwróciłam wzrok.
- Czyli grzeczne zbycie - westchnął. 
Wzięłam głęboki oddech. Nie denerwuj się. Tylko się nie denerwuj. Nastąpiła chwila ciszy. Byłam wdzięczna Harringtonowi, że nie odzywał się. W końcu mój wzrok znów spoczął na nim. 
- Znajduję, bogowie wiedząc skąd, motywacje żeby codziennie ruszać dupę z łóżka na misję i lekcje z tobą, więc trzymam się dobrze, nawet świetnie. W Zakonie odwalam dobrą robotę i to powinno wystarczyć by zaspokoić twoją ciekawość, mistrzu. 
- Czyżby? - zapytał obracając szklanką z bursztynowym płynem. Wydawał się lekko spięty. 
- Twoja reakcja po przeczytaniu listu i zostawieniu tej pierdolonej chusteczki była dość jednoznaczna. Zakon zakonem, a życie prywatne życiem prywatnym. 
- Tak? Moja interpretacja jest nieco inna - wziął głęboki oddech. - Wtedy nie znaliśmy się tak dobrze i najwidoczniej nie chciałem żeby moja obecność sprawiała, że będziesz czuła się jeszcze gorzej. Tak, Seon? - uniósł brwi przeszywając mnie spojrzeniem. 
Westchnęłam. Rzeczywiście byłam mu wdzięczna, że nie oglądał mnie wtedy, jak ryczałam. Ryczałam jak przyszła medyczka opatrzyć mi nadgarstek, ryczałam całą noc jak nie mogłam się zwlec do domu, ryczałam, gdy kapitan Thompson przyszedł i odstawił mnie do domu, dał tydzień na doprowadzenie się do porządku. Przy okazji zadzwonił do moich rodziców, a oni w trosce wysłali jedną z pokojówek by się mną zajęła. Później łzy się skończyły i pozostał letarg.
- Więc teraz, po półrocznej znajomości, mam czuć się lepiej, jeśli wypłacze się przy tobie? - zapytałam szorstkim tonem. 
- Twoje nastawienie pokazuje, że potrzebujesz jeszcze przynajmniej dekady by nie rozklejać się na dźwięk słowa Itachi - powiedział chłodno. - Ludzie, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć, z pewnością będą umieli to wykorzystać. 
Siedziałam przez chwilę patrząc na niego w zaskoczeniu; czułam jak krew odpływa mi z twarzy, spuściłam wzrok, próbując uspokoić oddech, oraz ukryć wilgotniejące oczy. Serce biło jak szalone. Dłonie miałam lodowate, w gardle okropną suchość. Chciałam sięgnąć po kieliszek, ale czułam, że moje ręce drżą niespokojnie. 
- Seon? - tym razem jego ton był neutralny, z nutą niepokoju. Nachylił się nad stołem i sięgnął po moją rękę. Zamknął ją w swoich dłoniach. - Seon, przepraszam. Poniosło mnie trochę, ta twoja bojowa postawa... Przepraszam. 
Ciepło jego dłoni sprawiło że zachciało mi się rzygać. Nadludzkim wysiłkiem powstrzymałam się by nie wyrwać jej z obrzydzeniem. Zamiast tego wysunęłam ją najdelikatniej jak mogłam. Wzięłam głęboki oddech i podniosłam wzrok lustrując jego zmartwiony wyraz twarzy. 
- Poruszając ten temat do końca moich zasranych dni najprawdopodobniej otrzymasz taką reakcję. Tak więc przekaż reszcie wspaniałej ekipy antykryzysowej, że nie będzie ze mnie pożytku i nie musisz już więcej marnować na mnie czasu. 
Sięgnęłam do kieszeni, wysupłałam dwadzieścia funtów i rzuciłam na stół. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Gdy wyszłam przywitało mnie chłodne, wiosenne powietrze. Przymknęłam oczy i wciągnęłam w płuca kilka haustów ziemnego, londyńskiego powietrze. 
- Seon, nie o to mi chodziło - Harrington wyszedł w pośpiechu zamykając za sobą drzwi. - Naprawdę radzisz sobie świetnie i wydajesz się być w perfekcyjnej kondycji, dlatego musiałem spytać. Myślałem, że może już ci lżej i w ogóle... - przerwał się na chwilę, po czym podjął już spokojniejszym tonem - Seon to nie wynika ani z mojej wścibskości, ani próby przewalutowania cię na siłę w zespole. Po prostu chce mieć pewność, że dasz sobie radę i będziesz w miarę bezpieczna. 
- Wybacz, że jestem twoją pedagogiczną porażką - burknęłam wyjmując papierosa. Zapaliłam go iskrą Energi. 
- Na litość boską nie tutaj. 
Zaciągnęłam się dymem, kontemplując zaistniałą sytuację. Pół roku temu nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałam się, że mistrz będzie się przede mną nerwowo tłumaczyć, mieszać i zacinać jak nastolatek, którego rodzice przyłapali na paleniu.
- Za miesiąc Najwyższa chce przydzielić nam pierwszą misję - oznajmił poważnym tonem. - Tobie i mi, muszę wiedzieć czy jesteś gotowa. To na pewno nie będzie łatwe zadanie i nie będę mógł się martwić za bezpieczeństwo nas obu.
- Zakładając, że nasi wrogowie będą dysponować mniejszą wiedzą na mój temat, to dam sobie radę. Ale jeśli będą z jakiś dziwnych powodów wiedzieć to co ty, to mam co do tego mniej optymistyczne przeczucia - powiedziałam już spokojniejszym tonem, choć nie pozbawionym jadu i rezerwy. 
Harrington przeczesał włosy. Rozejrzał się dookoła.
- Pozwól mi przynajmniej się odwieźć. 
- Wezmę taksówkę, dzięki. 
- Seon, proszę - jego wzrok mówił sam za siebie. 
Westchnęłam i kiwnęłam głową. 
Droga powrotna minęła w milczeniu. Mistrz siedział koło mnie, a od kierowcy oddzielała nas przyciemniana szyba. Gdy samochód zatrzymał się przy moim budynku, Harrington odwrócił się w moją stronę. 
- Seon, mam nadzieję, że to co bezmyślnie dziś powiedziałem nie zepsuje naszych relacji. Naprawdę dobrze mi się z tobą pracuje i mam nadzieję, że tak zostanie. 
- Oczywiście, mistrzu - odpowiedziałam gładko. - Do jutra. 
- Dobranoc, Seon. 

***

Gdy drzwi samochodu zatrzasnęły się za Seon, a samochód ruszył dalej Harrington wyciągnął telefon i wybrał numer. 
Po kilku sygnałach w słuchawce odezwał się kobiecy głos.
- Jak poszło? 
- Dobrze, jest gotowa. 
- Wspominałeś o nim? 
Krótka pauza.
- Lance?
- Nic się nie zmieniło. Ale Seon próbuje. Choć dała mi wyraźnie do zrozumienia, że jej podejście do niego w najbliższych latach się nie zmieni. 
- Cholera, no nic, myślę, że możemy coś na to zaradzić. 
- To znaczy? 
- To znaczy, Lance, że jak na razie wykonałeś kawał świetnej roboty. Tak trzymać. 
- Tak jest. 
Harrington rozłączył się. Rzucił telefon na fotel obok. Co do cholery Najwyższa będzie chciała wykombinować? Pracował z tą kobietą wystarczająco długo, że doskonale zdawał sobie sprawę, że trzeba się bać i przygotować na wszystko. 


***

Wychodziłam po treningu z Harringtonem, od naszej nieszczęsnej sprzeczki minął tydzień. W trakcie treningów ani razy nikt o niej nie wspomniał i bardzo dobrze. Kolejne pojebane rozmowy nie były pożądane. Dobrze, że dziś brunet musiał wyjść wcześniej. Na treningach rozmawialiśmy tylko o tym czego się uczę, ale po, przychodził czas na bardziej osobiste rozmowy, generalnie nie wychodziliśmy poza ramy niezobowiązującej konwersacji, jednak różnie to bywało. Czasami mistrz narzekał na przyszłych teściów lub Górę, zresztą tak samo jak ja. Zwierzchnictwo, a raczej niechęć do niego, jest zawsze wdzięcznym tematem do rozmów. Zamknęłam drzwi od sali i ruszyłam korytarzem. Gdzieś w połowie drogi do wyjścia drzwi od sali po prawej otworzyły się gwałtownie zatrzymując jakieś dziesięć centymetrów przed moją twarzą. 
- Wow blisko było, Jun - mruknęłam.
- Wybacz - powiedział chłodno. 
 Zaśmiałam się.
- Gdybyś chciał mnie zabić miałeś już sporo okazji, także wybaczam.
- Nie widzę najmniejszego powodu, dlaczego miałbym cię zabijać - odpowiedział, co lekko mnie dziwło. Zazwyczaj kończył rozmowę zaraz po moich uwagach. Prychnięciem lub pogardliwym spojrzeniem. Widocznie to pół roku dało mu czas na przekonanie się do mnie i być może nawet akceptacji mojej egzystencji w Zakonie. 
- Trening? - zapytałam.
- Owszem, utrzymanie kondycji jest priorytetem. 
- Myślę, że nie masz sobie nic do zarzucenia.
- Takie myślenie sprowadza do lenistwa - odparł. 
- Tu mnie masz - uśmiechnęłam się. 
- Ostatnio nie tylko trenuję... - zawahał się przez chwilę, jakby żałował podjętego tematu. - Doskonale umiejętności z innych dziedzin. Przede wszystkim uczę się nowych formuł. 
Wow, naprawdę mnie zatkało. Nie to co powiedział, bo nie było nic w tym nic szczególnego. Sam fakt, że powiedział aż trzy zdania za jednym razem był lekko przytłaczający. Musiałam naprawdę ostatnio dużo zyskać w jego oczach skoro zasłużyłam sobie na takie wylewności. Oczywiście żadnej z tych uwag nie śmiałam wypowiedzieć na głos, psucie tego osiągnięcia mijało by się z celem. Dobra atmosfera w drużynie to jedyne co nam zostało do niemalże perfekcji.
- Mnie mistrz też ostatnio zamęcza walką wręcz, także po części rozumiem twój ból. 
- Mistrz Harrington pewnie jest niezwykle wymagający. 
- Nie da się ukryć - westchnęłam. 
- Ale wydajesz się lubić treningi z nim.
- W końcu to Harrington - mruknęłam. Nagle mnie coś tknęło. Pomysł. Choć musiałam podsunąć go bardzo delikatnie. 
- Jakich formuł się teraz uczysz? - zapytałam z czystej, niewinnej ciekawości. 
- Mniejszego przyzywania - odparł niezrażony.
- Mmm - wydałam z siebie bezsłowną aprobację. Kombinując jakby tu dalej. 
- Ja uczę się szybkich formuł i są trudne i męczące - zakończyłam bezsilnym jęczeniem licząc, że męskie instynkty wezmą nad nim górę. 
Nastała chwila ciszy. Teraz wszystko się ważyło.
- Słuchaj, jeśli chcesz i miałabyś siłę i ochotę to możemy... no wiesz, możemy sobie pomóc wzajemnie, dla mnie szybkie formuły to pikuś i wyobrażam sobie, że mniejsze przyzywania potrafisz z zamkniętymi oczami. 
Delikatnie uniosłam brwi, ale nie okazałam zbyt widocznego zdziwienia, by go nie speszyć. 
- Czyli taki sparing ze wskazówkami? Dla mnie byłoby to idealne. 
- Tak? Ok, w takim razie jutro po naszych normalnych treningach możemy zostać dłużej i zobaczymy ile damy radę wykombinować. 
- Jasne - uśmiechnęłam się.


***************************************
Podejrzewam, że w tym rozdziale działo się więcej niż w całej poprzedniej części (angsty, fluffy, co dusza zapragnie ;) Fabuła ruszyła i jest pod kontrolą, to nie są moje chwilowe wymysły, jakby się mogło wydawać. 
Tak btw rozmowa Harringtona z Seon dotyczy ich udziału w drużynie, która ma zdemaskować szpiega w Zakonie i generalnie rozkminić co tam knują. Tłumaczę to na wypadek gdyby ktoś nie pamiętał, a patrząc na moją regularność, to nie zdziwiłabym się jakby tak się stało. 

Właśnie, czemu tak długo? Nie ma co ukrywać, że tracę serce do tej historii, zaczynając ją 5 lat (sic!) temu byłam, banalnie to ujmując, trochę inną osobą z innym spojrzeniem na świat i poglądami. Dziś mogę się doszukać tu masy rzeczy, z którymi się nie zgadzam, no ale jak zaczęłam to skończę. Mam pomysł na szybkie zakończenie i nieco dłuższe. We shall see ;) 

Także wszystko zostanie wytłumaczone, motywy wyjaśnione i historia mam nadzieję jakoś sensownie się zamknie. 


Trzymajcie się ;) 
Black

sobota, 17 maja 2014

III. Rozdział VIII - Spotkanie cz.2

Uchiha odłożył słuchawkę. Rozmowa trwała kilka chwil. Wątek zdawał się urwać, a ja nie miałam pomysłu jak delikatnie znów wyprowadzić temat. Brunet musiał jednak wyczytać z mojej twarzy napięcie i ciekawość.
- W Akatsuki się pozmieniało - podjął - nie jakoś znacząco, ale mimo wszystko nastąpiły roszady na stanowiskach. Madara nigdy za mną nie przepadał, a Pain nie ma teraz wiele do powiedzenia. Nie zrozum nie źle, coraz mniej mnie obchodzi ta organizacja, także nie ma dla mnie sensu znów wdrapywać się do kręgu tych co podejmują decyzję. Na razie skupiamy się na znalezieni demonów. Jak dotąd mamy piątkę. 
- Rozumiem - szepnęłam przygryzając dolną wargę. - Coraz mniej cię obchodzi? - powtórzyłam jego słowa.
- Mam inne sprawy - odparł lekceważąco - poza tym ta organizacja nie będzie trwała wiecznie. 
Jakie, kurwa inne sprawy, pomyślałam zirytowana, ale postanowiłam nie uzewnętrzniać swojego niezadowolenia. Znając Itachiego to albo zmieniłby temat, albo sam by się zirytował, a psucie tych ledwo dwóch dni nie należało do najrozsądniejszych decyzji. Nie należał do wylewnych typów i mogłam się z tym pogodzić lub nie. 
Choć nie mogę zaprzeczyć, że te jego zdawkowe zdania i półsłówka doprowadzają mnie czasem do szału.
Odeszłam od okna i usiadłam na łóżku.
- Chciałeś wiedzieć co działo się ze mną od powrotu do Zakonu? - zapytałam opierając się o poduszki i naciągając na siebie kołdrę. Czy oni nie znają takiego procesu jak ogrzewanie budynków? 
- Chyba cię nie sponiewierali za bardzo? - usiadł obok mnie włażąc pod tą samą kołdrę. 
- Nawet było lepiej niż się spodziewałam - uśmiechnęłam się. Objął mnie ramieniem, a ja złożyłam głowę na jego torsie. - W sumie byłam traktowana normalnie, to znaczy tak jak przed tym wszystkim. Porobiło się jak... - przerwałam przypominając sobie słowa Najwyższej o pełnej dyskrecji. 
- Zakon zmaga się teraz z małymi problemami bardzo ...hmm wysublimowanej natury - streściłam jak najbardziej się dało.
Itachi zaśmiał się.
- Muszą być nie takie małe, skoro nie zgłębiasz się w szczegóły. Wysublimowanej natury mówisz? - przerwał na chwilę, po czym podjął.  - Z doświadczenia wiem, że pewnie chodzi o szpiega i pewnie gdzieś w kręgu rządzących. Czyli wstyd dla Zakonu i upokorzenie jednostki rządzącej i szpiegowskiej. 
- Nooo - powiedziałam przeciągle, jakoś niezaskoczona przewidywalnością Itachiego - ja tego nie powiedziałam - wyszczerzyłam się - ale nie jesteś daleko od prawdy. Choć mistrz Harrington pewnie by się obraził słysząc takie rzeczy o jego szpiegach. 
Przez dosłownie ułamek sekundy czułam jak mięśnie Uchihy napinają się gwałtownie, a jego uścisk wzmacnia, by zaraz rozluźnić. 
- Harrington? - zapytał ni z tego, ni z owego. Podniosłam głowę posyłając mu pytające spojrzenie. Itachi przez chwilę parzył w stronę okna, by zaraz przenieść wzrok na mnie.
- Wybacz, przez sekundę wydawało mi się, że to ten, który miał cię zabrać stąd do Zakonu - powiedział beznamiętnym tonem.
- Nie, nie! Nie opowiadałam ci nigdy o mistrzu Harrngtonie?! - zapytałam zaskoczona - nawet go nie porównuj do tego wrednego dupka Shiroyamy. Mistrz Harrington to najmłodszy Niezależny egzorcysta w historii Zakonu, dostała ten tytuł jakieś dziesięć lat temu jak miał zaledwie 26 lat i jak dotąd nie było młodszego egzorcysty, który zdobył by ten tytuł. Nawet mój mentor...
- I pewnie chciałabyś pobić jego rekord? - zapytał.
- Ha! Pewnie, że tak - uśmiechnęłam się, choć zaraz zmarkotniałam - ale między nami jest przepaść... Jego umiejętności to zupełnie inna bajka. Najwyższa kazała mu mnie szkolić w związku z ...hmm ostatnimi wydarzeniami i jak widzę rzeczy, które wyprawia na zajęciach to czasem mam ochotę schować się ze swoimi mrzonkami... Choć nie powiem, że lekcje z nim to prawie jak spełnienie marzeń... No i przynajmniej nie obdarza mnie wielce przydatnymi uwagami jak niektórzy mieli w zwyczaju - posłałam Itachiemu znaczące spojrzenie. 
- Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek powiedział ci coś niemiłego na treningach - usta Uchihy wygięły się w lekki uśmiech. 
Zaśmiałam się. 
- "Ale z ciebie chuchro, co tak wolno, beztalencie, co ty w ogóle tutaj robisz" - cytowałam z pamięci imitując głos Uchihy - mam kontynuować? - zapytałam i pisnęłam głośno jak brunet złapał mnie w tali i przygwoździł do materaca. Jego wargi wycisnęły na moich ustach mocny pocałunek. 
- Nie mogłeś sobie wyśnić wtedy lepszego nauczyciela - mruknął z uśmiechem.
- Oj tak - przytaknęłam - w koszmarach chyba - dodałam i natychmiast pożałowałam, gdy Itachi zaczął mnie łaskotać. 
- Przestań - zdołałam wydyszeć - bo się uduszę. 
Tortury ustały, a ja mogłam spokojnie odetchnąć, by zaraz znów głęboki pocałunek pozbawił mnie powietrza. Dłoń Itachiego przesunęła się przez moją szyję, piersi i zatrzymała wewnątrz ud. Westchnęłam cicho, mimowolnie zachęcając go do kontynuowania wycieczki. Gdy jego dłoń była kilka cali przed newralgicznym miejscem rozległo się pukanie. 
- Cholera - zaklął, podnosząc się i narzucając na siebie szlafrok. Podszedł do drzwi i wpuścił młodego chłopaka pchającego przed sobą spory hotelowy wózek. Dał mu napiwek i zamknął drzwi praktycznie przed nosem biednego chłopaczka. 
- Zawsze w najlepszym momencie - mruknął niezadowolony podnosząc pokrywki i lustrując zawartość półmisków. Wzięłam drugi, nieco mniejszy szlafrok i podeszłam do Uchihy, mój pusty żołądek właśnie dał mi zrozumienia, że od kilkunastu godzin nic nie przełknęłam. 

***

- I co dalej z tym Harringtonem? Po co ci z nim te lekcje? - zapytał Itachi nalewając mi sake do płaskiego kieliszka. Puste talerze zostały odłożone na bok, a ich miejsce dumnie zajęło kilka butelek sake oraz typowe do niej niskie kieliszki.
- Najwyższa chce żebym umiała coś więcej niż tylko inkantowanie starych, zawiłych egzorcyzmów - uśmiechnęłam się lekko. - Jestem ciekawa jak rozwinie się to całe zamieszanie...
- Wolałbym, żeby trzymali cię od tego z daleka - skonstatował. - Przypuszczam, że chwytają się wszystkiego co możliwe, a to nie najlepiej świadczy o tym całej sytuacji. 
- Najwyższa coś o tym wspomniała - mruknęłam posępnie. Upiłam łyk ryżowego wina, krzywiąc się na jego charakterystyczny smak. - Na razie nie mamy żadnych nowych informacji, także wszystko toczy się normalnie. Oczywiście wywiad ma inaczej, ale oni są zawsze urobieni po łokcie. 
- Taki już los szpiegów - zauważył dziwnie chłodnym tonem brunet. 
- Tu się niestety nie wypowiem - westchnęłam - ale jak chcesz to chętnie posłucham. 
Uchiha uśmiechnął się lekko. Wbił spojrzenie w bok, jakby wypatrywał czegoś za szybą.
- Nie ma czego. Zazwyczaj nie mają wiele ciekawego do powiedzenia...
- Itachi... - szepnęłam, nie wiem co mnie podkusiło do wyciągnięcia ręki i zaciśnięciu jej na dłoni bruneta. Taki banalny gest. A jednak poczułam jak jego palce wplatają się w moje. 
- Może kiedyś, Seon. 
Uśmiechnęłam się delikatnie. 
- Nie skończyłaś opowiadać - przypomniał mi, chcąc zmienić temat. 
- A racja! - zamyśliłam się próbując przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia i nie opowiadając mu zbyt wiele o łażeniu na dodatkowe misje i tego typu pierdoły. 
- Także wszyscy...
Zaaferowana opowiadaniem nawet nie spostrzegłam nadchodzącego znikąd dźwięku. Dziwnym trafem Itachi też, także sekundę później obydwoje leżeliśmy na podłodze ogłuszeni donośnym wybuchem. Kawałki rozbitych szyb wbijały się w moją skórę. Wokół unosił się rzadki dym. Uchiha zaklął cicho podnosząc się błyskawicznie, w porównaniu z moim mozolnym zmaganiem. W następnym momencie biegłam korytarzem ciągnięta przez bruneta.
- Nie możemy się teleportować czy coś?! - wykrzyczałam.
- Nie! Postawili jakąś barierę... - Uchiha wciągnął mnie do jakiegoś pomieszczenia. Schowek. Świetnie tu na pewno nas nie znajdą.
- Ile zajmie ci stworzenie portalu? - zapytał bezpośrednio po zamknięciu drzwi. 
- Jak się streszczę to 3 minuty.
- Zabieraj się do roboty. Jak tu wpadną zatrzymam ich na chwilę.
- Kto to jest? - spytam rozkopując przedmioty wokół mnie i robiąc sobie miejsce. Znalazłam jakiś kamień i zaczęłam skrobać nim krąg. No cóż drewniane panele nie były najlepszym podłożem.
- Pewnie ANBU, nie wiem skąd wiedzieli, pewnie dostali cynk albo coś - zawahał się jakby dostał nagłego olśnienia. - Seon... pytałaś się kogoś o drogę? 
Moja dłoń drgnęła, ale nie przerwałam rysowania. Shittt....
- Seon? 
- Raz. Jakiegoś kolesia - burknęłam nie podnosząc wzroku. 
Cisza. Głośnie westchnienie.
- O, wybacz że nie pamiętałam drogi do miejsca w którym byłam, aż raz - zirytowałam się wbijając wzrok w bruneta.
- Dobrze już, dobrze. Nie denerwuj się teraz, tylko wydostań nas stąd.
- Tak jest, mój panie - prychnęłam odrzucając kamień. Krąg był gotowy. Wystarczyło teraz powiedzieć miejsce, w które mamy się udać. A skoro mowa o miejscu to...
- Itachi, gdzie mamy się... - przerwałam, gdy uciszył mnie machnięciem ręki. Zaraz potem usłyszałam kroki na korytarzu. 
- Chodź tu - szepnęłam. Podniosłam się z klęczek i stanęłam obok bruneta. Objęłam go w pasie, cicho recytując formułę. 
- Trzymaj się - szepnęłam, gdy wszystko było gotowe. Zamknęłam oczy i skupiałam się na moim celu. 

Tuż po wylądowaniu, a raczej po tym jak moje stopy znalazły się na stabilnym podłożu, otworzyłam oczy, odsunęłam się na krok od Uchihy i zlustrowałam jego sylwetkę.
Wydawał się być w porządku.
Itachi zamrugał i wbił we mnie spojrzenie.
- Domyślam się, że jestem pierwszy człowiekiem, którego przemycasz przez portal – mruknął niezadowolonym tonem.
- Wiedziałam, że się uda – uśmiechnęłam się, przeczesując włosy ręką. 
Ufff, ryzyko jednak jakieś było, ale jak się udało to nie ma co się przejmować. Itachi rozglądnął się po pomieszczeniu. 
- Gdzie jesteśmy? - zapytał wciąż lustrując wzrokiem pokój.
- U mnie - wymamrotałam cicho patrząc się w podłogę.
- Hmm? Powtórz, bo niedosłyszałem - nachylił się lekko w moją stronę. Podniosłam głowę. 
- W moim mieszkaniu - oznajmiłam w napięciu obserwując jego twarz. - Powiedziałeś gdziekolwiek, więc to pierwsze co przyszło mi na myśl...
Itachi milczał przez chwilę.
- Przynajmniej ANBU nie będzie nam przeszkadzać - powiedział w końcu. - Mogę się rozejrzeć? 
- Jasne - uśmiechnęłam się. - Tylko... - zawahałam się.
- Tylko co? - ponaglił mnie.
- Myślałam, że będziesz zły, czy coś.
- Ufam ci, że odstawisz mnie z powrotem - odparł miękko.
- To będzie zależało od nastawienia, panie Uchiha - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. 
- Ewentualnie użyję sharnigan, żeby zrobić z ciebie mojego małego egzorcystę-niewolnika.
Zaśmiałam się sztucznie. 
- Hahaha. Zabawne. 
- Lepiej pokaż mi gdzie masz sypialnię. Wydaje mi się, że czegoś nie dokończyliśmy. 
Uśmiechnęłam się.
- Chodź za mną. 
*************


Ok, dziś krótko, ale męczył mnie trochę ten rozdział także postanowiłam go tak zostawić. Następny powinien pojawić się za niewiemile, akacja trochę ruszy, bo na razie ciągnie się jak ser w toście (eh te moje poetycki i głęboki porównania ;). 

Trzymajcie się ciepło ;)
Black 

środa, 11 września 2013

III. Rozdział VII - Spotkanie cz.1

Cześć! Na sam początek chciałabym Was bardzo przeprosić za moją nieobecność. Chciałabym obiecać poprawę, ale obawiam się, że byłabym niesłowna. 
Poniższa notka powstawała chyba już od marca, także z każdą chwilą, kiedy włączałam bloggera lub otwierałam dokument starałam się coś dopisać. Czasami wychodziło dość sporo, czasami jedno zdanie, a czasem nic. 
Dziękuję Wam za cierpliwość.
A Foxy dziękuję szczególnie ;* za motywacyjnego kopniaka w dupę <3

********************
Przez kolejne tygodnie zapierniczałam w Zakonie jak niewolnik. Standardowa misja plus dodatkowa. Po cztery misje w weekendy, które zazwyczaj były wolne. Wszystko po to by Najwyższa zobaczyła, że nie opierdalam się po kątach, a pracuję jak niewolnik w polu, by przychyliła się do mojej prośby. Choć oczami wyobraźni widziałam Shiroyamę, który pewnie nieustannie podjudza biedną kobietę i nadaje na mnie co chwilę. 
Zresztą kilka razy, gdy spotkaliśmy się przypadkiem na korytarzu, to niezbyt dyskretnie dał mi do zrozumienia, że bardzo by się cieszył niwecząc moje plany. Ten człowiek naprawdę potrzebuje zajęcia w życiu.
Jeśli chodzi o Harringtona to nie widziałam go od czasu, gdy odwiózł mnie od rodziców do Londynu. Wysłuchał tylko mojej historii, wypytał o kilka nieistotnych szczegółów, pożegnał się i od tej pory go nie zobaczyłam. No cóż, nie powiem, żebym miała czas się tym przejmować. Choć w głębi serca miałam nadzieję, że zaproponuje mi jakąś współpracę czy coś. Eh, życie jest okrutne. 

Pogrążona w czarnych myślach, powłócząc nogami niefortunnie potknęłam się o coś na zimnych płytach korytarza. Ledwo uratowałam się od upadku, łapiąc za barierkę, która na szczęście pojawiła się w zasięgu ręki. Odetchnęłam i powoli odwróciłam się, by obejrzeć przyczynę mojego prawie-upadku. Przyczyna stała tam z pełnym satysfakcji uśmiechem na ustach.
- Tora – westchnęłam lustrując blondynka wzrokiem –  Shiroyama płaci ci za każdą taką akcję? 
- Robię to z przyjemnością – wyszczerzył się jeszcze bardziej. 
Nie chcąc wdawać się w niepotrzebną kłótnię, odwróciłam się z zamiarem odejścia od tej chodzącej definicji głupoty. Jednak jak widać miał on inne plany, ponieważ w mgnieniu oka pojawił się tuż przede mną.
- Jeśli szukasz guza to źle trafiłeś – mruknęłam próbując wyminąć go. Jednak drągal wyciągną rękę, skutecznie blokując mi drogę. 
Nosz cholera jasna, ten głupek zatruwa mi życie odkąd Shin potraktował go ostatnio mocnym uderzeniem w łeb. Shina oczywiście zostawił w spokoju, jako że po pierwsze jest z nim w zespole, a po drugie w tym zespole dowodzi Shiroyama, który urwałaby mu łeb jakby ze ślicznej główki Shina spadł choć jeden włos. 
Zmierzyłam go wzrokiem, popchnęłam rękę i chciałam przejść do przodu. Dłoń blondyna wystrzeliła w powietrzu, zaciskając się na moim ramieniu. Dość mocno. Skrzywiłam się z bólu.
- Puść mnie – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. 
- W tej kwestii postulowałbym po stronie Seonidal – usłyszałam głos za Torą. Znajomy głos. 
Blondas odwrócił się zirytowany, ale gdy zobaczył insygnia na mundurze Harringtona natychmiast spotulniał. Nawet jeśli nie znał Harringtona to oznaka Niezależnego Egzorcysty robiła na nim stosowne wrażenie. 
- Wybacz, mistrzu – mruknął puszczając mnie – jednak nieporozumienie pomiędzy nami to nie pańska sprawa. 
- Obawiam się, że tak. Jednak mam sprawę do Seonidal, także jestem skłonny uwierzyć, że wasza kłótnia może zostać przełożona na później. Zgadza się? 
Jego ton nie pozostawał wiele do powiedzenia. Tora natychmiast kiwnął głową i cofnął się kilka kroków. 
- W takim razie, pozwoli mistrz, że się oddalę. 
Harrington z łaską kiwnął głową nie patrząc na niego. Jego wzrok był utkwiony we mnie i muszę przyznać, że wzbudzało to dość niekomfortowe uczucia. Gdy Tora oddalił się z zasięgu naszego słuchu, mistrz zwrócił się do mnie.
- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe przerwania waszej przyjacielskiej rozmowy?
Westchnęłam.
- Dziękuję mistrzu za przerwanie naszej przyjacielskiej rozmowy – powiedziałam ze znużeniem. 
- Idziesz gdzieś teraz? Nie chcę cię zatrzymywać, a prawdę mówiąc mam do ciebie pewną sprawę. Dokładniej mówiąc „mamy”.
- Jestem wolna – oznajmiłam mimo że kierowałam się do oddziału, w którym przydzielano dodatkowe misję. Jednak, gdy ktoś taki jak Harrington ma do ciebie „sprawę” to lepiej, żebyś nie miał nic do roboty. 
- W takim razie chodźmy. 
Nie pytałam gdzie, ani po co. Po prostu podążyłam za nim. Był irytująco wysoki. W tym typie, że sięgasz komuś ledwo do ramienia i czujesz się jak totalny kurdupel. 
Zaczął grzebać w płaszczu widocznie poszukując czegoś.
- Muszę cię ostrzec, że mimo mojej pozycji nie obrażę się, jeśli zaczniesz zadawać pytania, także śmiało - oznajmił z ciepłym uśmiechem wręczając mi wyłuskaną z wewnętrznej kieszeni kartkę. 
Zagłębiłam się w jej treść. Misja dodatkowa. Poziom... piętnaście plus.
- Czy mistrz chce mnie zabrać na misję z tym poziomem? - zapytałam niepewnie. Do grobu mi się nie spieszyło. 
- Spokojnie, poradzisz sobie - znów ten uśmiech - poza tym ja tam będę. 
- I? 
- I? - powtórzył unosząc brwi. 
- Powiedziałeś "mamy" sprawę - przypomniałam mu.
- Owszem - kiwnął głową. Nic nie dodał, widocznie uznając tą odpowiedź za wystarczalną. 
Świetnie, idę na samobójczą misję ze swoim idolem... Przynajmniej zginę szczęśliwa...
Na usta cisnęło mi się jeszcze jedno pytanie. Dlaczego ja? Po co do cholery miał by brać kogokolwiek na misję, a co dopiero mnie. Już miałam je zadać, jednak doszliśmy do komnaty z portalami. Harrington wybrał oznaczenie świata i gestem zaprosił mnie do wkroczenia na krąg wyryty w marmurowej podłodze. Bez wahania stanęłam w już lekko startym podeszwami ciężkich buciorów kręgu. Brunet stanął koło mnie. Po chwili poczułam tak mocne i niespodziewane szarpnięcie, że odruchowo złapałam za łokieć sąsiada. Co się kurwa dzieje, pomyślałam zdenerwowana wpijając palce w ciężki materiał płaszcza mężczyzny. 
Gdy wylądowaliśmy myślałam, że się porzygam. Nigdy w życiu nie przechodziłam przez taki portal. To było gorsze od techniki teleportacji, którą uskuteczniał na mnie Itachi od czasu do czasu. Itachi... Śliski temat. Skup się. Przeniosłam wzrok na Harringtona, przed którym kolejny raz zrobiłam z siebie nieudolną egzorcystkę. Pięknie. Widać upokarzanie się przed moim autorytetem to moja nowa specjalna umiejętność. Spróbowałam wyprostować się z choć krztą godności i wtedy zauważyłam, że nadal zaciskam dłoń na ręce faceta. Zabrałam ją jak oparzona i wymruczałam ciche przepraszam. Egzorcysta zdawał się nie przejmować moim zachowaniem. Zamiast tego ruszył przed siebie. 
- Portal był dość kłopotliwy, ponieważ z tym światem nie łączy nas najlepsze połączenie. W sensie logistycznym - spojrzał na mnie. Za grosz nie rozumiałam co mówi i chyba moja twarz odzwierciedlała to wyśmienicie. 
- To oznacza, że w tym świecie nie ma źródeł Energii takich jak ludzie, czy inne istoty żywe. Roślin jak widać też za wiele tu nie ma. Jak zapewne wiesz brak Energii powoduję gorszy przepływ i przez to nie możemy się łatwo tu dostać. Misję 15+ w większości są właśnie w takich miejscach dlatego, że nikt ich nie chce, bo nie opłacają się Zakonowi.
- I my je chcemy, bo...? - coś już tam rozumiałam.
- Też ich nie chcemy -  oświadczył. 
Ok, jednak nic nie rozumiałam.
- Zaraz zrozumiesz - powiedział nagle ni z tego, ni z owego. Jego ton było pewny, mimo to miałam lekkie wątpliwości, co do słuszności partycypacji mojej osoby w tej misji. 
Był moim idolem, wzorem i w ogóle, ale tak naprawdę nie znałam go osobiście i kto tam wie, czy właśnie nie ma zamiaru mnie związać, pokroić i ugotować na wzór Lecter'a, a później podać na talerzu jako wytrawnie przyrządzoną potrawę... 
Stop. 
Rozejrzałam się. Zewsząd otaczała nas pustka, czarna ziemia rozciągała się aż po horyzont. Niebo miało szarą barwę. Nie widziałam słońca, księżyca, ani gwiazd. Panował półmrok. Idealna planeta dla zabiedzonych dekadentów. Pomijając to, że trudno byłby na tej ziemi hodować piołun, czy maki. 
- Daleko jeszcze? - wyrwało mi się. Natychmiast pożałowałam pytania zadanego znużonym głosem. Nie powinnam tak się odzywać do mistrza.  
- Już niedaleko - odpowiedział cierpliwie Harrington, nie przejmując się moim tonem. Boże coraz bliżej było mu do mojego wyśnionego ideału. 
- W sumie to nie chciało mi się na was czekać - usłyszałam bardzo znajomy głos. Zmrużyłam oczy by zobaczyć sylwetkę mężczyzny, który stał kilkanaście metrów przed nami. To było za wiele na jeden wieczór. Najpierw mój idol zabiera mnie na misję ze sobą, idziemy do jakiegoś zapomnianego świata, a na dokładkę spotykam osobę, której nie widziałam dobre kilka lat. 
- Mistrzu! - krzyknęłam z radością i pobiegłam na spotkanie staruszkowi, który w sumie wcale tak staro nie wyglądał. 
- Seon - uśmiechnął się, jednak uśmiech zaraz zszedł mu z twarzy, gdy przyłożyłam mu w ten jego siwy łeb. 
- Gdzie byłeś cały czas?! Nie mogłeś zadzwonić? Napisać? Cokolwiek! Zostawiłeś mnie na pastwę tych żmij z Zakonu! Ja ledwo wyrabiałam w tej pierdolonej Europie, a ty pewnie dupy wyrywałeś na Florydzie! Mistrzu...
Przerwałam. Po tyradzie stałam zdyszana ze łzami w oczach, patrząc na pokrytą siateczką zmarszczek twarz, która teraz oprócz bólu wyrażała także zmartwienie. Zaraz potem jednak westchnęłam i objęłam staruszka ramionami przytulając go mocno. 
- Mmm, widzę, że dorosłaś - mruknął. Oderwałam się od niego jak oparzona. 
- Boże! Prawie zapomniałam jakie masz upodobania - westchnęłam, przecierając twarz dłonią. 
- Nie martw się, dalej nie masz u mnie szans, podlotku - puścił mi oko. On i te jego obleśne akcje. 
- I chwała niebiosom!
- Chociaż Seon - spoważniał natychmiast, a ja wiedziałam do czego zmierza. I nie wiedzieć czemu boleśnie nie chciałam, żeby do tego zmierzał. - Gdzie ty miałaś rozum? 
- Serce nie sługa - odpowiedział za mnie Harrington. - Mistrzu Garath musimy się pospieszyć. Później to wyjaśnicie. 
Odchrząknęłam i podniosłam rękę.
- Nie chcę być niemiła, ale nurtuje mnie teraz kwestia obecności mistrza Harringtona.
Mistrz Lorcan (tak, tak się mój mistrz nazywa - Garath Lorcan) westchnął. 
- Boże Lance, dlaczego jej nic nie wyjaśniłeś. Teraz będzie mnie męczyć. 
- Podobnie jak ty bylem szkolony pod okiem mistrza Lorcana - odparł brunet.
Popatrzyłam się z wyrzutem na staruszka. 
- I nic mi nie powiedziałeś, przez ten cały czas? 
- Bo nie ma nic przyjemniejszego od zwierzania się małej gówniarze. Dobra. Wystarczy, idziemy, bo nas Najwyższa zabije.
- Najwyższa? - prawie się zakrztusiłam.
- Na litość boską! 
***
Miejscem zebrania, czy czegokolwiek to miało być, była ogromniasta grota. Nie było zbyt wiele ludzi. Oczywiście rozpoznałam Shiroyamę i Thomsona oraz paru innych egzorcystów wyższej rangi. Stawiałam na to, że Ci których nigdy nie widziałam to po porostu Niezależni. 
Co ja robię na takim elitarnym spotkaniu? What is going on?! 
Gdy weszliśmy panowała dość napięta atmosfera, szepty, ciche rozmowy. Nawet Niezależna nie zaczęła wymieniać nieuprzejmości z moim mentorem, co zazwyczaj czyniła z wielką przyjemnością. I jeszcze ta dziwna zbieranina. Jestem tu chyba najmłodsza rangą. I wiekiem... No nie powiem, żebym czuła się z tym lekko. 
Nagle zapadła cisza. Najwyższa wstała przyciągając wzrok wszystkich zebranych. Nie było więcej niż piętnaście osób. 
- Jak się już pewnie domyślacie nie sprowadziłam was na to odludzie bez powodu - zaczęła grobowym głosem, co niezbyt mnie pocieszyło.
- Od dłuższego czasu dochodziły mnie słuchy, plotki. Dlatego zebrałam najbardziej zaufanych mi ludzi. Panie i panowie informacja jest już potwierdzona. Mamy kreta w oddziałach. Na bardzo wysokim stanowisku. Kreta, który nie jest tam zwykłym sobie szpiegiem. 
- Według informacji uzyskanych przez oddziały mistrza Griffin'a wiemy, że formują się oddziały przeciwko aktualnej władzy oraz jej postaci w Zakonie Egzorcystów. Nie znamy ich nazwisk, nie znamy ich planów, nie znamy powodów, a co najważniejsze nie znamy przyczyny tego buntu oraz jego dowódcy. I to właśnie będzie zadanie tego oddziału. Będziemy się tu spotykać raz na jakiś czas. Wszyscy pod przykrywką misji dodatkowej, z różnych portali, z różnych światów. Spotkania takie jak te będą odbywać się rzadko. Uformujecie trzy osobowe zespoły, z których kapitan będzie informował was o ewentualnych spotkaniach.
Najwyższa przerwała i zlustrowała nas poważnym wzrokiem. Pod jej oczami rysowały się ciemne cienie, a sama zdawała się być kilka lat starsza. 
- Chyba nie muszę wspominać, że panuje absolutna dyskrecja, a nic co zostało tu powiedziane nie może dojść do zewnętrze uszu. Nieważne czy to wasze żony, mężowie, czy przyjaciele. Absolutna dyskrecja. Jakieś pytania? 
Chciałam podnieść rękę i zapytać dlaczego więc ja tutaj jestem, ale szczerze mówiąc spękałam przy tych wszystkich personach. Na szczęście Najwyższa chyba miała w planach rozmowę twarzą w twarz z moją skromną osobą. 
- Koniec spotkania. Shiro, Lloyd, Harrington wy zostajecie. Ty Garath też.
Lekko oszołomiona podeszłam do Najwyższej, która nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi i od razu zaczęła przydzielać rozkazy dla Harrington'a. 
- Jak cię już informowałam zajmiesz się Seon. Tu się nic nie zmienia. - zaczęła. - Ale ma przejść twój test, wtedy możesz zacząć ją szkolić, jeśli nie to wiadomo. 
Przeniosła wzrok na mnie.
- Jak widzisz nie mamy wiele ludzi, którym możemy zaufać, także robimy co możemy. Na razie jesteś tu, ponieważ Garath ci ufa, a ja ufam jego osądom. Masz się stać silniejsza, jeśli chcesz się na coś przydać i jeśli chcesz przeżyć. Jak ci się nie uda przejść testu Lance'a zapomnisz o tym spotkaniu i tym co powiedziałam. 
- Co to za test? - zapytałam szybko, bo Najwyższa wyglądała jakby miała jeszcze sporo do powiedzenia. 
- Każdy może poprosić mistrza Harringtona o nauki, z tym że musi zdać jeden test - wtrącił Shiroyama z uśmiechem - jak dotąd nikt nie zdał tego testu, prawda Lance? Może spuścisz poprzeczkę dla Seon? 
- Nie planuję narażać jej na niebezpieczeństwa - odpowiedział dyplomatycznie Harrington. 
- Kiedy odbędzie się ten test? - zapytałam cedząc ostatnie słowa. 
- Zaraz. Jak wrócimy do Zakonu - uśmiechnął się brunet. No to pięknie.
- I przestań już łazić na te dodatkowe misje, bo za niedługo dostanę skargi, że nie zostawiasz nic dla innych - powiedział z przekąsem białowłosy dupek. 
- Twój zespół na pewno nie będzie płakał - mruknęłam. 
- Idzie sobie już - westchnęła Najwyższa - Oprócz ciebie Garath. 


***
Po powrocie do Zakonu, Harrington zaprowadził mnie do jednej z sal treningowych, znajdujących się w dolnych piętrach. Było ich całkiem sporo i całkiem sporo pozostawało wolnych. Cóż, niewiele egzorcystów miało czas i ochotę na nadgodziny w postaci treningów... Sala była zbudowana na planie prostokąta, w rogu na przeciwko drzwi wejściowych znajdowała się spora komoda ze sprzętem treningowym. Do każdego rodzaju treningu, czy to siłowego, czy może zawierającego użycie Energii. 
Harrington podszedł do komody i wyciągnął z niej zrolowany materac. Rozłożył go na podłodze i gestem nakazał mi usiąść. Sam zajął miejsce obok mnie. Dziwnie się czułam siedząc jak na pikniku obok człowieka, który jeden był moim idolem, dwa miał mnie uczyć, jeśli zdam jakiś test, trzy jest praktycznie ideałem z tą swoją uprzejmością. 
- Test będzie polegał na dość trudnym dla egzorcysty zagadnieniu, który niestety nie każdy w jest w stanie opanować, a które jest niezbędną podstawą do dalszych treningów. Także, jeśli jak dotąd odniosłaś wrażenie, że test jest tak trudny, ponieważ nie chcę mieć uczniów to jak widać nie. Będziesz trenować w tej sali, także zapamiętaj numer i drogę. Widzisz ten rysunek na tamtej ścianie?
Wskazał na krótszą ścianę, na której narysowany był okrąg o średnicy około jednego metra, w który wpisany był kwadrat, a w ten kwadrat trójkąt. Całą figurę przecinały dwie przekątne oraz dwa odcinki pionowy i poziomy, które dzieliły figurę na kolejne dwie części. Ekhem, mam złe przeczucia...

- Zadanie dla ciebie to wytworzyć tyle energii, o takim kształcie, która pokryłaby się z tym rysunkiem. Ma być to jednolita warstwa i nie może przylegać do ściany. Masz utworzyć tak jakby hologram z Energii zaraz przed tą figurą. Same linie mają być niewidoczne, tak jak... - urwał na chwilę - zresztą pozwól, że ci pokaże.
Wstał, podszedł do ściany i staną jakiś metr przed nią. W ciągu ułamku sekundy wytworzył identyczny zlepek małych figur, które w rezultacie odzwierciedlały obraz na ścianie, a gdy stanęło się na przeciwko nim, wydawało się, że linie namalowane na ścianie przecinają wirtualną figurę, choć w rzeczywistości były to tylko cząstki mocy... 
Suuuper... Teraz się nie dziwnie niskiej zdawalności, przepraszam zerowej zdawalności. Taka kontrola kształtu, ilości Energii i jeszcze ilości samych figur jest niesamowita i wymaga ogromnej koncentracji. 
- Żadnych pytań? - zapytał się odwracając w moja stronę. Moja twarz chyba wyrażała dobrze co myślę. 
- Wpadnę za trzy dni, zobaczyć jak postępy - powiedział - teraz musisz mi wybaczyć, ale obowiązki wzywają.
Posłał mi lekki uśmiech i skierował się do wyjścia. 
- Mistrzu! - zawołałam, gdy położył dłoń na klamce.
- Tak? - spojrzał na mnie.
Zawahałam się. 
- W sumie to już nic. Przepraszam. 
- W porządku, Seon. Miłego dnia - powiedział i opuścił salę. 
Miłego dnia? Taaa, na pewno. 
Odwróciłam się w stronę figury. Skonstruowana była tak by każdy kształt znajdował się wewnątrz niej. No pięknie. Skupiłam się. 
Bardzo powoli zaczęłam wypuszczać Energię. I formować ją tak by pasowała poszczególnym figurom, zaczynając od wnętrza. Utrzymanie w ryzach tak rozproszonej Energii nie było proste. Stałam tak z dziesięć minut. Czułam metkę, która gryzła mnie lekko w kark, włosy, których krótsze końcówki łaskotały mnie po szyi, prawy nadgarstek swędział mnie delikatnie. 
Ale udało się. 
Starałam się stłumić narastającą ekscytację. Jakimś cudem, ten potencjalnie trudny test poszedł mi dość prosto. Problemem był tylko czas. Dezaktywowałam Energię i rozluźniłam mięśnie. Wyciągnęłam ręce do góry czując miłe rozciąganie w kościach. 
Coś poszło mi prosto. Wow. Po ostatnich wydarzeniach, nie sądziłam, że takie rzeczy mogą mi się jeszcze przydarzyć. Teraz tylko zwiększyć prędkość i gotowe.  


***
- Gotowe - powiedziałam, gdy dzień później mistrz wpadł na chwilę i poprosił mnie o pokazanie postępów. Figura wyszła idealnie i dość szybko. Noc treningów nie poszła na marne. W sumie to nie musiał przychodzić tak wcześnie, bo miałam w planach opanowanie tego cholerstwa i zrobienie sobie ze dwóch dni wolnych. Człowiek nie robot, odpoczywać musi. No ale los widocznie chciał inaczej. Dezaktywowałam figurę i spojrzałam na mistrza czując uśmiech samozadowolenia cisnący się na usta.
- Ładnie, Seon - pochwalił mnie, a ja zaczęłam słyszeć cichy śpiew chórów anielskich wprost z bram niebios - choć przeczuwałem, że tak szybko i sprawnie ci pójdzie - pieśń ucichła, a ja zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię. Widocznie moja mina mówiła sama za siebie, bo Harrington pospieszył z wyjaśnieniami.
- Uczył nas ten sam mistrz, a on miał swoje techniki. Skupiał się na czym innym niż przeciętny program nauki egzorcystów realizowany w Akademii. Dlatego też twoje zdolności pozwoliły ci na przejście mojego testu.
- Ah - westchnęłam. To by było na tyle jeśli chodzi o moje wybitne zdolności. 
- Nie dąsaj się - uśmiechnął się lekko i zrobił coś bardzo dziwnego... Pogładził mnie po włosach. - Jesteś bardzo zdolna, a ja postaram się rozwinąć twoje zdolności. Pamiętaj tylko, że podstawy mamy identyczne od mistrza Lorcana. Ja opracowałem swoją własną technikę na postawie jego technik i ty musisz zrobić to samo. Masz moją technikę i jego. Mogę cię nauczyć swojej i nauczę cię, ale jestem pewny, że nie będzie ci odpowiadała w stu procentach. Także na razie patrz się i ucz, a potem dostosujesz ją do siebie. Teraz kolejne twoje zadanie...

***
kilka tygodni później


Nie mogłam się na niczym skupić. Szłam jak na jakiś pieprzony egzamin. Czułam się tak jakby ciało, które jakimś cudem porusza się do przodu, nie należało do mnie. Było mi zimno. To uczucie kiedy mocno się stresuję. Zesztywniałe usta.
Otworzyłam drzwi... Pusto...
Spóźni się czy nie przyjdzie? 
Usiadłam na krześle. Przejechałam dłonią po stole, niby przecierając kurz. Przeszłam na łóżko. Ręka odruchowo zacisnęła się na drewnianej ramie. Zaraz potem wstałam, przemierzyłam pokój wzdłuż. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Nagle klamka się poruszyła, drzwi zaczęły otwierać się miarowo. Szczupła sylwetka, czarne włosy, blada skóra.
Itachi zamknął za sobą drzwi, ściągnął płaszcz i rzucił na krzesło. Zero kontaktu wzrokowego, prócz szybkiego spojrzenia zaraz po wejściu. Czekałam i obserwowałam. Oparł się o stół, krzyżując ręce na torsie. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po mnie i skupiło na czymś ponad moim ramieniem. Na bladej skórze fioletowe cienie pod oczami odcinały się znacząco. Wyglądał na zmęczonego, jego cera miała niezdrowy, szarawy odcień.
- Chciałaś porozmawiać - jego beznamiętny ton przeciął ciszę - oto jestem - rozprostował ręce.
Zrobiłam kilka kroków w przód. Był urażony. Nie dziwię mu się zresztą. Miałam cały miesiąc na przeanalizowanie swojego zachowania. Cóż, szczeniackie to odpowiednie słowo. Stałam milcząc.
- Może się łaskawie odezwiesz? - gładko odbił się od stołu i podszedł do mnie. - Co teraz? Masz zamiar spotykać się tak co kilka tygodni na dzień, dwa? A może wymyśliłaś jakieś magiczne wyjście? Bo szczerze mówiąc mi przeszło przez myśl kilka. Nie powiem, żeby jakiekolwiek mnie satysfakcjonowało.
Słuchałam go. Tak... Patrząc na te wąskie wargi, gestykulujące ręce, włosy. Na tors unoszący i opadający pod ciemnoszarym swetrem. Tak, słuchałam go. 
- Do tego to po prostu jest... - przerwał, gdy zrobiłam krok do przodu, teraz dzieliły nas centymetry. Westchnął. Ciepły oddech owiał moją twarz. Stanęłam na palcach i musnęłam chłodne usta bruneta. Sekundę później moje wargi wpiły się w nie, rozchylając niecierpliwie. Wsunęłam język do zapraszającego wnętrza, czując znajome, przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele. Gdzieś wewnątrz mnie. Narastające podniecenie. Dłoń objęła mnie w pasie, a ciało Itachiego napierało coraz bardziej. Zrobiłam kilka kroków w tył, usiadłam na łóżku pozwalając by opadł na mnie. Nasze ręce bez jakiegokolwiek opanowania próbowały chociażby rozluźnić koszulę. Jednak w chaosie szarpaniny nasze ubrania dalej pozostawały w najbardziej niepożądanym miejscu. Na nas. W końcu udało mi się rozpiąć swoją cholerną koszulę, nie miałam głowy do mankietów, także koszula przynajmniej częściowo jeszcze na mnie została. Dałam sobie spokój i zaczęłam rozpinać Itachiemu spodnie. Poszło mi znacznie zręczniej. Znów pocałunek głęboki, intymny, cholernie utęskniony. Poczułam jak brunet wchodzi we mnie w dwóch pewnych, gwałtownych ruchach. Wygięłam się, palcami wszczepiając w jego koszulę. Zamknęłam oczy oddając się szybkiemu, choć płynnemu rytmowi. Moje wargi znajdowały się przy jego policzku, a między westchnieniami i jękami szeptałam imię ukochanego. Objęłam go nogami w pasie czując jak nasz rytm zmienia się w krótszy i szybszy. Ręka Itachiego zaciskająca się na mojej tali wpiła się w nią mocniej, a sam brunet westchnął głośno dochodząc w moim wnętrzu. W satysfakcji byłam tuż za nim. Jego głowa opadła na mój dekolt, a moją skórę przeszył kolejny dreszcz rozkoszy kiedy owiał ją ciepły oddech bruneta.
- O bogowie - westchnęłam kładąc rękę na czole i próbując uspokoić rozszalały oddech - o czym to rozmawialiśmy wcześniej? - zapytałam zdyszana nie kryjąc lekkiego uśmiechu.
- Nie każ mi pamiętać - odparł cicho gładząc mój obojczyk opuszkami palców. Podniósł głowę. I złożył na moich wargach delikatny pocałunek, zaraz potem uśmiechnął się i dodał - ty mała, podstępna złośnico.
Zadrżałam lekko, gdy zimy podmuch, którego nie powstrzymały widocznie nieszczelne okna, otulił pokój. Zrzuciłam z siebie bruneta i sięgnęłam po kołdrę. 

- Hej! - krzyknął zdziwiony i zaraz wsunął się pod moje przykrycie.
Przytuliłam go pod kołdrą wtulając się w jego tors i kradnąc te kilka chwil spokoju i milczenia dla siebie. Zamknęłam powieki, a niechciane obrazy zaraz pojawiły się przed moimi oczami. I znów słowa bruneta sprzed kilku chwil. 

- Nie mam pojęcia jak odpowiedzieć na twoje wcześniejsze pytania, Itachi - szepnęłam nie podnosząc wzorku. - To jest tak... beznadziejne...nasza sytuacja i to wszystko... - podniosłam wzrok czując, że jak nad sobą nie zapanuję to znów zrobię z siebie płaczliwą beksę. Nasze oczy spotkały się, a ja widząc jego ciepłe spojrzenie i wargi wciąż wykrzywione w uśmiechu, nie wytrzymałam i zaraz z moich oczu popłynęło kilka ciepłych łez. Podniosłam się do pozycji siedzącej, niezdarnie próbując zetrzeć łzy. 
- Na razie może być ten raz na miesiąc - wyszeptał zakładając niesforny kosmyk moich włosów za ucho. - Później jak Zakon się uspokoi zdziałamy coś więcej - dokończył miękkim głosem i złożył pocałunek na mojej skroni.
- Jak mówisz to tym w ten sposób, to prawie ci wierzę - wypaliłam wciąż denerwująco płaczliwym tonem. 
- Zaufaj mi. Nigdzie się chyba nam nie spieszy? Mieliśmy swoje pół roku, teraz możemy poczekać. 
- Z tego pół roku dla nas było pewnie ze dwa tygodnie, ale mniejsza o to - spojrzałam mu prosto w oczy nie mogąc powstrzymać uśmiechu - Itachi jeden mały numerek strasznie zmienił twój punkt widzenia. Powinnam zapamiętać to na przyszłość - powiedziałam szyderczym tonem, przypominając sobie jego zimną i "jestem obrażony i koniec" postawę z przed dosłownie kilku minut. 
Itachi spojrzał na mnie i roześmiał się. 
- Pamiętaj, pamiętaj jeszcze ci się na pewno przyda - odparł ubawiony. Objął mój policzek dłonią i znów mnie pocałował. Tym razem wolniej, zdawał się upajać chwilą. 
- Opowiesz mi co z tobą wyprawiali w Zakonie - powiedział, gdy już odsunął się odrobinę - ale przed tym mam zamiar kochać się z tobą, aż będziesz błagała żebym przestał.
- Brzmi obiecująco - mruknęłam z uśmiechem odchylając się do tyłu. Tym razem jego pocałunek był mocniejszy, ręka zacisnęła się na moim nadgarstku, gdy chciałam ją przenieść na jego szyję. Sprawnie pozbawił mnie resztek ciuchów, które wylądowały po bocznej stronie łóżka. Zaraz obok nich wylądowały męskie spodnie i bokserki. Brunet usadowił się między moimi nogami, a jego usta wytaczały ścieżkę w dól mojego brzucha. Gdy sięgnęły celu, z moich warg wydobyło się gardłowe jęknięcie, a dłonie wpiły w prześcieradło.
- Itachi - wyszeptałam, gdy język bruneta pozbawiał mnie rozsądku. Wygięła biodra do przodu, chcąc go czuć głębiej.
- Powoli, bez nerwów - usłyszałam jego stłumiony, aczkolwiek rozbawiony głos. Ahh... jak mógł mnie tak denerwować. Niewiele mu trzeba było żeby doprowadzić mnie do szczytu rozkoszy, aczkolwiek czułam, że specjalnie spowalniał to jak najbardziej mógł. Gdy znów znalazł się nade mną zacisnęłam kolana razem.
- Seon? - zapytał unosząc brwi. Pocałowałam go. I spróbowałam zrzucić z siebie. Nie wyszło, bo jakby inaczej. Może ubyło mu, ku mojemu zmartwieniu, odrobinę kilogramów, ale nadal pozostawał silny jak cholera. 
- Złaź - nakazałam. Chyba domyślił się do czego zmierzał, bo posłusznie płożył się na plecach, dając mi usiąść na swoich biodrach. Oj, dziwnym trafem nie przepadał za tą pozycją. Dominant pieprzony. 
Uniosłam się i zaczęłam wsuwać się na jego męskość. Z początku powoli, by zaraz wypełnił mnie całą. Jęknęłam cicho i zaczęłam poruszać się powoli. W górę i w dół, i znów, i jeszcze raz. Przyspieszyłam tempa, odchylając głowę do tylu, jęcząc gdy zaciskał dłonie na moich piersiach. Poruszałam się teraz mocno i szybko czując że zbliżającą się rozkosz... Doszliśmy razem... Jak rzadko. 
Opadłam na jego tors, zdyszana, pozwalając by zatopił palce wśród moich włosów. 
- Oh, Seon - wyszeptał składając pocałunek gdzieś w okolicach mojego czoła. Jego dłoń zacisnęła się na moim pośladku. - Tęskniłem. 
Roześmiałam się. 
- Bardzo zabawne - pokazałam mu język. 
Obrócił się i objął mnie ramieniem. 
- Jeszcze? 
- Mhm - pokiwałam głową z uśmiechem...
****
- Jestem głooodna! Zamów coś... - westchnęłam przeciągając się na łóżku. 
- Dobra, dobra zaraz coś zamówię. Nie zostawię cię przecież samej z moim jedzeniem - powiedział z przekąsem Itachi.
- Spadaj - burknęłam wbijając wzrok w materac. 
- Żartowałam głuptasie - mruknął ujmując mnie za podbródek. Pocałował mnie w czubek nosa i uśmiechnął się lekko. - Na co masz ochotę?
- Na twój łeb w pomidorach - prychnęłam obwiązując się prześcieradłem i wychodząc z łóżka. Robią drobne kroczki podeszłam do okna i rozejrzałam się. 
- Myślisz, że jesteśmy tu bezpieczni? - zapytałam lustrując okolicę. 
- Ze mną jesteś wszędzie bezpieczna - szepnął teatralnie, zachodząc mnie od tyłu. Odwróciłam się posyłając mu pełne politowania spojrzenie. 
- Twój dobry humor jest dla mnie zagadką - odparłam - ale odpowiedz na moje pytanie. 
- Będziemy musieli się przenieść - powiedział normalnym już tonem sięgając po telefon - myślę, że jak zjemy i ubierzemy się. Rozważałem Wioskę Mgły. Tam patrole są małe a shinobi przekupni. Także idealnie odkąd oddziały specjalne cały czas węszą po lasach. 
- Coś się stało? 
- Na razie nic - odpowiedział - ale szykuje się coś dużego. 
- Akatsuki szykuje? - drążyłam.
- Być może, ani Madara, ani Pein nie wtajemnicza już mnie w swoje plany.
- Już? - zakryłam się szczelniej prześcieradłem. Nie wiedzieć czemu, obawiałam się odpowiedzi.
- Tak, jestem... - Itachi skupił się na rozmowie przez telefon, pozostawiając mnie ze swoimi myślami. 
Co się działo przez ten miesiąc w Brzasku? Co robił Itachi? Zebrali już demony? Jeśli tak to ile? Musiałam o wszystko wypytać bruneta. Mimo że Akatsuki nie obchodziło mnie wiele to Uchiha wciąż tam przebywał...

*******************
Ehh, ludzie skończę to opowiadanie, nie wiem kiedy, ale na pewno pociągnę je do końca. Nie mogłabym tak tego zostawić. Napiszę co mam w głowie i koniec. Mam nadzieję, że zmieszczę się w 10 rozdziałach...

To moje pierwsze opowiadanie, mam do niego ogromny sentyment ;) Jak czytam stare rozdziały to z jednej strony się wstydzę mojego niedojebizmu literackiego, a z drugiej uśmiech ciśnie mi się na usta ;) Bo to takie nostalgiczne ^^


Mam nadzieję, że rozdział Was nie zanudził, bohaterowie nie są już zapomniani, a obecność Itacha doplusowała wszystko ;) 

Wasza 
Black 

PS W kolejnym rozdziale więcej ItaSeo... więcej rozmów ;) 
PPS Odpowiedziałam na Wasze komentarze pod poprzednimi postami ;)